Przez błędy rządzących już trzeci miesiąc z rzędu mamy deflację. Zamiast dbać o nasze portfele, przez ostatnie lata zafundowali nam obniżki wynagrodzeń, a podwyżki cen i podatków. Teraz, gdy większość Polaków ma problem, by przeżyć do pierwszego, ekonomiści nawołują do ratowania kurczącej się gospodarki i wzmożonych zakupów. Tylko skąd wziąć na to pieniądze? - pyta "Gazeta Polska Codziennie".
Po okresie galopujących podwyżek nastała deflacja. We wrześniu spadek cen był ponownie najwyższy w historii i wyniósł 0,3 proc. w porównaniu z tym samym okresem roku poprzedniego.
Jeśli deflacja będzie się pogłębiała lub utrzymywała, to zamiast rozwoju gospodarki będziemy mieli jeszcze większy kryzys. Nic dziwnego, że ekonomiści nawołują Polaków do robienia zakupów.
Tylko z czego Polacy mają napędzać koniunkturę, skoro przez ostatnie lata przedsiębiorcy cięli wynagrodzenia i zatrudniali na umowy śmieciowe, by jak najmniej ludziom płacić?
Jeśli nie kupujemy, to magazyny producentów pęcznieją. Ci zaś, aby sprzedać towar, obniżają ceny i ograniczają produkcję. Jeśli to też nic nie daje, to zmuszeni są ciąć zatrudnienie i płace, bo nie mają pieniędzy na wypłaty. Tak w dużym skrócie można opisać skutki deflacji. Aby jej zapobiec, trzeba pobudzić konsumpcję, spowodować, by ludzie wydawali więcej pieniędzy.
Tymczasem rząd przez swoją politykę fiskalną wyhodował dwumilionową armię bezrobotnych i tyle samo osób skazał na emigrację. Zafundował podwyżki podatków i wyższe koszty utrzymania mieszkań. Niewiele więc zostaje nam na inne wydatki.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Dorota Skrobisz