Mainstream nagle stracił poczucie humoru. Wprawdzie jeszcze tydzień temu cała Polska starym zwyczajem rechotała, po tym jak Jarosław Kaczyński pocałował w rękę jednego z działaczy PiS-u, ale wszystko zmienił występ Ewy Kopacz na czerwonym dywanie. Ostatecznie zwycięża narracja, że… wpadki się zdarzają. To, co dzisiaj jest oczywiste, nie było jasne tylko w latach 2005–2010, gdy mainstream uruchomił „przemysł pogardy” wymierzony w braci Kaczyńskich.
W czasie trwania kadencji prof. Lecha Kaczyńskiego nie było niegodziwości, kłamstw i wyzwisk, których by nie użyto do zdyskredytowania prezydenta. Ślady tego, co się w tym czasie działo, ciągle można zaobserwować na aktywnej stronie internetowej spieprzajdziadu.com. Funkcjonowała ona przez pięć lat (wystartowała następnego dnia po wygranych przez PiS wyborach prezydenckich), codziennie z metodyczną dokładnością opluwano na niej braci Kaczyńskich, wyciągając ich najdrobniejsze pomyłki i błędy, często je wyolbrzymiając i przerysowując. Ostatni wpis z 15 sierpnia 2010 r. podsumowuje dorobek autorów strony i kończy się notą jednego z nich, w której stwierdza on jednoznacznie, że treści pozostawia „na przestrogę” i że działalność została jedynie… zawieszona.
Miliony a przychylność
Nie mam wątpliwości, że podobna strona internetowa wystartuje dokładnie w dniu, gdy tylko partia niewygodna dla układów przejmie w Polsce władzę. Jak na razie trwa pokój, a media skupiają się na zachęcaniu do cieszenia się, używania języka miłości i pozytywnym podejściu do świata. Eksperci od szczucia, budowania nastroju grozy i dyskredytowania Polski w ocenie zagranicznych komentatorów są pochowani w swoich zapewne dobrze opłacanych melinach. Wszyscy korzystają z komfortowej sytuacji, w której można garściami pozyskiwać publiczne pieniądze. A trzeba przyznać, że używając języka mafijnego, „lista płac” rządu PO-PSL jest imponująca. TVN, „Gazeta Wyborcza”, Polsat, „Rzeczpospolita”, „Newsweek” i każde inne duże medium w tym kraju. W ciągu ostatnich siedmiu lat rząd na media wydał blisko 150 mln zł. To oczywiście kwota znacznie zaniżona, bo obejmująca jedynie wydatki Kancelarii Premiera i wszystkich ministerstw. Do tego należałoby dodać jeszcze wydatki największych państwowych spółek, takich jak Orlen, KGHM i innych. Pomijane są różne agencje i instytucje rządowe takie jak KRUS, ZUS, urzędy skarbowe, ARMiR i ARR. Tych pieniędzy jest tak dużo, że jeszcze chyba nikt w Polsce nie zdecydował się ich dokładnie policzyć. Pewnie nawet sam Adam Michnik nie zdaje sobie sprawy, w jakim stopniu jest zależny od rządowej sakiewki. Z tej perspektywy nie dziwi więc to, że dziennikarze nie krytykują licznych gaf partii rządzącej. Nikogo z nich nie bawi, że podczas finału mistrzostw świata w piłce siatkowej Bronisław Komorowski mówił o piłkarzach i pomylił imię właściciela Polsatu. Nikogo nie bawi pierwsza blondynka naszego kraju, która została wyśmiana w Unii Europejskiej za to, że wszystko, o co ją zapytano, uznawała za swój priorytet. Nikomu jakoś do śmiechu nie jest z tego powodu, że polski premier i minister spraw zagranicznych słabo mówią po angielsku. Przykłady można mnożyć.
Cały artykuł ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Jacek Liziniewicz