Można być pod wrażeniem tego, jak media rządowe pracowicie i z uporem próbują wykreować Ewę Kopacz. Kandydatka na premiera jaka jest, każdy widzi. Ma tupet. Kłamie. Nie ma wdzięku ani charyzmy. Maniery i sposób bycia ma, mówiąc oględnie, prościutkie. Wiadomo, że klnie jak szewc, średnio panuje nad emocjami. „Suski, k…a, nie jesteśmy już kolegami” – usłyszał od tej pani poseł PiS u po jednej z audycji telewizyjnych.
Wiadomo też, że nie zawdzięcza swojej pozycji politycznej talentowi, tylko zażyłości z Donaldem Tuskiem. Jest więc w istocie zaprzeczeniem sukcesu, jaki powinny odnosić kobiety w polityce, raczej potwierdzeniem stereotypu. Trudno jej bronić przed uwagami o „babie, która się nie zna”. Bo się nie zna. Nie ma wiedzy ani doświadczenia. Jest na miarę dzisiejszej kondycji PO: „pierwsza macherka” to żeńska, słabsza odmiana Mira Drzewieckiego. Ale machina medialna działa – w mainstreamie komiczne zadęcie: „żelazna kobieta”, „silna osobowość”. Propagandziści wierzą, że da się wykreować wizerunek każdego i… z niczego. Być może mają rację – byłaby to jednak gorzka konstatacja o mediokracji, w jaką nas się z uporem wpycha.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka