Dziś z mównicy sejmowej Donald Tusk oznajmił, że nagrywanie polityków i najważniejszych osób w państwie „trwało od półtora roku”. W kontekście sejmowej debaty wokół afery podsłuchowej niezwykle interesująco wyglądają opisywane w mediach przed dwoma laty działania premiera, podejmowane w celu udaremnienia ewentualnych prowokacji.
W październiku 2012 r. na łamach „Newsweeka” można było przeczytać, że
Tusk czuł się osaczony przez służby specjalne, biznes i ewentualnych wrogów.
Okazuje się, że wówczas premier niemal na każdym kroku wietrzył podstęp i obawiał się różnego rodzaju prowokacji. Okazuje się, że Tusk zmienił nawet część swoich nawyków.
- Kiedy w poprzedniej kadencji Donald Tusk szedł na kolację do restauracji, z ostrożności siadał tyłem do sali. Dziś nie robi już nawet tego. Przestał wychodzić na miasto i zaszył się w swojej siedzibie. Od nieznajomych stroni, zastrzeżonych dokumentów woli nie dotykać. Od biznesu trzyma się z daleka i niczego nie załatwia przez telefon. Nawet z własnym synem kontaktuje się przez synową – czytamy na łamach „Newsweeka”.
Okazuje się również, że w 2012 roku, w obawie przed podsłuchami unikał załatwiania poufnych spraw w swoim gabinecie.
Problem polegał na tym, że okna gabinetu wychodzą na park, a premier obawiał się, że ktoś mógłby go namierzyć.
W sprawach poufnych Donald Tusk wymagał od swoich gości pozostawienia telefonów komórkowych na specjalnie przygotowanej półce w sekretariacie, a w sprawach naprawdę istotnych, lub gdy chciał porozmawiać swobodnie korzystał z pomieszczeń w części wypoczynkowej KPRM, ponieważ okna wychodzą tam na dziedziniec, a nie na park.
Najwyraźniej z czasem, o procedurach bezpieczeństwa stopniowo zapominano...
Źródło: niezalezna.pl,newsweek.pl
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
rz