Grzegorz Schetyna jedzie do Moskwy – takie bowiem były sekretarz generalny partii miał dostać ultimatum od Donalda Tuska. Wybór ma jasny – albo zgadza się być ambasadorem w Rosji i znika z polityki krajowej na cztery lata, albo żaden z jego współpracowników nie dostanie biorących miejsc na listach wyborczych PO. Informacja ta, płynąca z dworu Tuska, to przykład jednego z ulubionych przez premiera sposobów upokarzania partyjnego rywala. Nie od dziś wiadomo, że publiczne poniżanie przeciwnika jest jedną z metod walki szefa rządu wyrosłego z gdańskiego szemranego podwórka. Jasne jest także, że Schetyna nie wyzbył się ambicji walki z Tuskiem. Pod koniec kampanii publicznie krytykował PO, najwyraźniej spodziewając się, że klęska wyborcza stworzy możliwość osłabienia Tuska. Źle jednak oszacował – wynik wyborczy okazał się remisem, a Tusk wyszedł z wyborów cało. Ale wiadomo raczej, że kolejnych wyborów PO nie wygra. To ostatni więc moment dla premiera, by rozprawić się z wewnętrzną opozycją.
W PRL-u towarzysze, którzy popadli w niełaskę KC, trafiali „w ambasadory”. Nie od dziś wiemy, że premier czerpie z tradycji PRL-u garściami. Cóż, faktycznie, Moskwa dla tego skrzydła PO to chyba trafny kierunek.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka