Mieszkańcy wiosek na granicy z Niemcami od miesięcy żyją w ciągłym napięciu, bo nielegalni imigranci – często duże grupy mężczyzn – od dłuższego czasu pojawiają się w pobliżu ich domów. Teraz niepokój jest jeszcze większy, bo narasta wraz z zapowiedzą relokacji z Europy Zachodniej, a tym samym groźby zakwaterowania migrantów w ich sąsiedztwie. I wprost mówią: „Wiemy, co się dzieje w Niemczech, strach pomyśleć, że to samo może być u nas”.
Zasieki (Lubuskie) to wioska, w której mieszka kilkaset osób i większość z nich w ostatnich miesiącach widziała… nielegalnych imigrantów.
Miejscowość leży bowiem dosłownie na granicy z Niemcami; jedyna naturalna przeszkoda to Nysa Łużycka, ale w tamtym regionie rzeka jest wąska i dość płytka. – Latem można ją pokonać niemalże suchą stopą – przyznają osoby, z którymi rozmawiał dziennikarz „Gazety Polskiej”.
Newralgiczny punkt w Zasiekach to most kolejowy, stary, pordzewiały, choć cały czas użytkowany przez kolej. I wykorzystywany przez imigrantów, bo po jego pokonaniu wkraczają na teren Niemiec, po drugiej stronie jest już miasto Forst.
Sołtys Zasiek Magdalena Kanafa mieszka z rodziną naprzeciwko mostu. Wielokrotnie obserwowała furgonetki zatrzymujące się przy przystanku autobusowym i wysiadających z nich mężczyzn o śniadej cerze. Kobiety czy dzieci – wyjątkowo rzadko. – Często podjeżdżali dwa razy dziennie – opowiada. I przyznaje, że przemytnicy działali „na bezczelnego”. – W biały dzień, na naszych oczach.
Podobną relację słyszymy od innych mieszkańców wioski. Nauczyciel Roman Janczewski zdołał nawet sfotografować grupę migrantów. – Zatrzymał się niewielki bus, wyskoczyło z niego kilkunastu, może ponad dwudziestu dorosłych mężczyzn. Od razu ruszyli wzdłuż pola kukurydzy, w kierunku mostu – wspomina.
Nawet jeśli takie akcje przemytnicy przeprowadzali w nocy, to mieszkańcy Zasiek szybko się orientowali, że znowu mieli „gości”. Bo na polach lub łąkach znajdowali ubrania, plecaki, resztki jedzenia…
Problem był przede wszystkim jesienią, teraz jest znacznie spokojniej. – Sytuacja mocno zależy od tego, co się dzieje na granicy z Białorusią. Po postawieniu tam płotu u nas nie widać tylu imigrantów. Czytałem opinie, że nie jest on solidny, że można go pokonać za pomocą lewarka, ale bez wątpienia znacząco ograniczył nielegalną migrację. To obserwujemy w naszej wsi – podkreśla nauczyciel.
Co wcale nie oznacza, że kłopot znikł. Chociażby niedawno ścigano samochód, którym na granicę próbowała dotrzeć czwórka mężczyzn. Gdy zostali namierzeni, wskoczyli do… stawu. Chowali się w trzcinie, ale wykrył ich dron. „Zatrzymani to obywatele Jemenu, Syrii oraz Afganistanu w wieku 17–36 lat” – potwierdziła komisarz Justyna Kulka z Komendy Powiatowej Policji w Krośnie Odrzańskim.
Często bywa, że migranci nie mogą od razu przekroczyć granicy; czy to z powodu pogody, czy akcji służb wzdłuż Nysy Łużyckiej. Zresztą niektórzy są okłamywani przez przemytników, że już dotarli do Niemiec. Wtedy zdezorientowani zaczynają krążyć po lasach otaczających Zasieki, w okolicy nie brak pustostanów, gdzie koczują, a w pobliskich Brożkach zachowało się mnóstwo bunkrów z czasów II wojny światowej – tam także szukają tymczasowego schronienia, zanim pokonają rzekę. Raczej unikają ludzi, nie kręcą się między domami, nie wchodzą na teren prywatnych posesji. Ale… Komuś zaczęły ginąć kury, ktoś podczas prac w polu natknął się na mężczyzn ukrytych w zaroślach.
Sołtys Zasiek przyznaje, że kilka razy zapukali do drzwi jej domu. O różnych porach dnia. Na szczęście dotychczas jedynie prosili o wodę. – Takie sytuacje zawsze jednak wywołują niepokój. Nie wiem, kto się następnym razem pojawi, jak się zachowa – tłumaczy Kanafa.
Obecność nielegalnych migrantów bez wątpienia wpłynęła na codzienne życie mieszkańców przygranicznych miejscowości, zwłaszcza tych małych. O ile w miastach, na przykład Gubinie lub Słubicach, na co dzień są patrole policji czy straży granicznej i można liczyć na szybką interwencję, o tyle w wioskach czuć niepokój. O tym mówili nam dosłownie wszyscy. Niektórzy z tego powodu nawet zmienili dotychczasowe przyzwyczajenia. – Często chodziłem zbierać pokrzywy dla królików. Teraz tego unikam, bo strach – przyznaje jeden z mężczyzn. Z kolei Janczewski opowiada, że wiele osób zrezygnowało ze spacerów po lesie czy chodzenia na grzyby. – A przynajmniej nie w pojedynkę – dodaje.
Permanentne poczucie zagrożenia mocno daje się we znaki nie tylko mieszkańcom Zasiek, lecz także całego pogranicza.
Gigantyczny skandal wybuchł po ujawnieniu wydarzeń z 14 czerwca w Osinowie Dolnym, niewielkiej miejscowości w woj. zachodniopomorskim, w której funkcjonuje przejście graniczne. Tamtego dnia we wsi pojawił się niemiecki radiowóz. Wysiadło z niego pięć osób – karnacja nie pozostawiała wątpliwości, iż wszyscy są imigrantami, a policjanci natychmiast wrócili do Niemiec. Porzuceni przez nich cudzoziemcy okazali się rodziną pochodzącą z Afganistanu – małżeństwem z trójką dzieci.
Absurdalna akcja niemieckich służb wywołała oburzenie w Polsce, bo bez wątpienia złamane zostały podstawowe zasady readmisji. Dlatego Straż Graniczna zażądała wyjaśnień, a Niemcy winę zrzucili na… niedoświadczenie funkcjonariuszy. Z kolei dr Dieter Romann, prezydent policji federalnej, zapewniał, iż sytuacja była incydentalna i „nie ma prawa się powtórzyć”. – Uśmiecham się tylko, gdy słyszę takie tłumaczenia. Ktoś próbuje nas bajerować. Niedoświadczeni policjanci, którzy popełnili jednorazowy błąd? Bzdura totalna. Oni doskonale znają procedury i nie zrobili tego samowolnie. To dla mnie oczywiste – mówi „GP” Władysław Dajczak, obecnie poseł PiS, ale przez osiem lat wojewoda lubuski, doskonale znający specyfikę przygranicznych problemów.
Podobnie sądzi prawnik z Lubuskiego, który w przeszłości często współpracował z niemieckimi służbami, m.in. przy zwalczaniu transgranicznej przestępczości, a dzięki temu doskonale poznał ich zwyczaje. – Szeregowi funkcjonariusze nic nie zrobią bez rozkazu przełożonych czy choćby ich przyzwolenia. Tym bardziej nie podejmą działań, które mogłyby wywołać międzynarodową aferę. Dlatego nie wierzę w oficjalną wersję, że działali na własną rękę – tłumaczy.
Z historii w Osinowie Dolnym były wojewoda wyciąga jeszcze jeden wniosek. – To sygnał, że Niemcy czują, iż z drugiej strony mają partnerów, którzy są ulegli i nie będzie zdecydowanej reakcji z ich strony. Ani premier, ani minister spraw wewnętrznych nie zajmą zdecydowanego stanowiska, nie uderzą pięścią w stół – stwierdził Władysław Dajczak. – Zmieniło się podejście Niemców; poczuli, że mogą więcej.
Ta analiza szybko się potwierdziła. Odkryto bowiem, że doszło do kolejnego „incydentu”. Tym razem w Lubuskiem. Niemieccy policjanci z Frankfurtu nad Odrą nakazali grupie kilkunastu Ukraińców przejść most graniczny i iść do Słubic. Klasyczny push-back.
Tymczasem liczby – nawet te oficjalnie prezentowane – budzą poważne obawy. Lubuski Urząd Wojewódzki przyznał, że tylko w tym roku (do końca maja) Niemcy skierowali do Polski ogromną grupę cudzoziemców zatrzymanych z powodu nielegalnego przekroczenia granicy. „Strona niemiecka zawróciła na terytorium RP 3578 osób” – zakomunikował LUW, cytując dane Polsko-Niemieckiego Centrum Współpracy Służb Policyjnych, Granicznych i Celnych w Świecku. Ale dziennikarze powołujący się na nieoficjalne informacje urzędników podają liczbę wręcz dwukrotnie wyższą.
Na czym polega readmisja, czyli odsyłanie – zgodnie z prawem międzynarodowym – migrantów, którzy bezprawnie dotarli na teren danego kraju, do państwa, z którego przybyli? Jak powinna wyglądać prawidłowo przeprowadzona procedura? – Fundamentalna kwestia – readmisja nie może być przeprowadzona bez udowodnienia, że imigrant dotarł do Niemiec z Polski. I to obowiązek ciążący na stronie niemieckiej, bez tego nie powinniśmy przyjmować żadnej osoby. Ale obecnie o tym nikt nawet nie mówi. Zapadają gdzieś decyzje, aby zatrzymanego w Niemczech przetransportować do Polski bez takiej procedury. To nie readmisja, to czysta relokacja – zaznacza poseł Dajczak. – Polskie służby graniczne powinny przerwać ten proceder.
Natomiast osoby zgodnie z prawem zawrócone do Polski, po przekroczeniu granicy powinny trafić do ośrodków dla cudzoziemców, jak na przykład w Krośnie Odrzańskim. Wówczas obligatoryjne jest sprawdzenie ich tożsamości, weryfikacja dokumentów i finalnie deportacja do kraju pochodzenia; chyba że chodzi o region objęty wojną, wówczas taka osoba może się starać o status uchodźcy czy inne wsparcie w ramach pomocy humanitarnej.
Łęknica to specyficzne miasteczko – nie dość, że „przyklejone” do zachodniej granicy, to działa tam wielki bazar, na którym zakupy często robią również klienci z Niemiec i dlatego ruch przez mosty na Nysie Łużyckiej jest spory. Burmistrz Piotr Kuliniak zwraca uwagę, że na zaledwie około dwóch kilometrach rzeki funkcjonuje aż pięć mostów: kolejowy, drogowy, na obwodnicy. – A w Parku Mużakowskim, który jest atrakcją dla turystów, kolejne dwa. I one nie są w żaden sposób pilnowane. Granicę w obie strony można pokonać swobodnie także pieszo i na rowerze. Trudno więc zweryfikować, czy ktoś jest z Łęknicy, czy dopiero do niej przyjechał – tłumaczy „GP” samorządowiec. Burmistrz przyznaje również, że Łęknica to obecnie „tygiel kulturowy”. – Jest wielu obywateli Ukrainy, mamy dużą społeczność romską, jest też około setki obywateli Indii, którzy w tutejszym zakładzie przemysłowym pracują jako spawacze – relacjonuje.
Obecnie niemieckie służby intensywniej działają na przejściach granicznych i kontrolują wjeżdżające samochody, co ma związek m.in. z trwającymi właśnie mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Chociażby w pobliżu Forstu sprawdzane są wszystkie furgonetki, a wyrywkowo także inne auta. Czy na mostach w Łęknicy również pojawili się funkcjonariusze?
– Ja ich nie widzę – stwierdził Kuliniak. Zapytany, czy w jego mieście kiedykolwiek doszło do sytuacji, jak w Osinowie Dolnym lub Słubicach, zapewnia:
Nie miałem takich sygnałów.
Już teraz Niemcy odsyłają do Polski duże grupy imigrantów, a przecież to dopiero początek. Zgodnie z zapisami paktu będą ich dziesiątki, a może nawet setki tysięcy. Trudno liczyć, że koalicja 13 grudnia z Donaldem Tuskiem na czele cokolwiek w tej kwestii wskóra. Równocześnie brak właściwej polityki informacyjnej czy wręcz podawanie sprzecznych danych powoduje, że poczucie zagrożenia narasta. Zwłaszcza przecieki o pospiesznym poszukiwaniu bazy noclegowej. – Są doniesienia o planach opróżniania akademików, internatów, budowie obozów, nieoficjalnie krążą nazwy kolejnych miejscowości, gdzie mają powstawać. To potęguje chaos – podkreśla jeden z samorządowców. – Nie wyobrażam sobie, aby takie ośrodki na terenie Polski powstawały.
Szczególnie zaniepokojeni są mieszkańcy przygranicznych miejscowości, którzy przecież mają znajomych wśród osób pracujących w niemieckich miastach, gdzie już są imigranci. I uważnie słuchają, co mówią. To nie są optymistyczne relacje. – Państwo niemieckie uczy ich, jak nie pracować. Bo po co, skoro zasiłki dostają dosłownie na wszystko. Krążą opowieści, że gdy Niemiec pracuje, to oni w ciągu dnia śpią, a gdy Niemiec chce iść spać, aby odpocząć, to oni dopiero rozpoczynają nocną zabawę. To samo może być u nas – irytuje się nasza rozmówczyni.
Magdalena Kanafa pełni funkcję sołtysa Zasiek dopiero od kilku tygodni. Choć zna problemy, z jakimi borykają się mieszkańcy wioski, to w kwestii nielegalnych migrantów przydałoby się wsparcie. Zresztą jak w każdej przygranicznej miejscowości. Czy dostała od władz na przykład województwa jakiekolwiek informacje, wytyczne, propozycje pomocy? Albo sugestie, aby przedstawiła własne propozycje działań? – Żadnego kontaktu – krótko odpowiada. A zwróciłaby uwagę, że potrzebne są częstsze patrole służb. Nie tylko Straży Granicznej, lecz także policji, która w wiosce pojawia się wyjątkowo rzadko. –Interweniujących nie dopiero na zgłoszenie, bo wtedy z reguły przyjeżdżają, gdy migrantów już nie ma.
Burmistrz Łęknicy również przyznał, iż nie dostał w tym roku nowych wytycznych czy informacji poświęconych problemowi imigracyjnemu.
Poseł Dajczak nie ma wątpliwości, że służby – bez różnicy jakiej formacji – powinny być bardziej widoczne na terenach przygranicznych. Szczególnie w najmniejszych miejscowościach, aby ich mieszkańcy poczuli się bezpieczniej. – Działania prewencyjne powinny być wzmożone. Pojawienie się tam radiowozu nie tylko może zapobiec niepożądanym zdarzeniom, lecz także uspokoić nastroje. Pokazać, że państwo polskie dba o swoich obywateli, że ktoś czuwa nad ich bezpieczeństwem. Nie mogą sami zmagać się z problem – wyjaśnia parlamentarzysta.
Już w sprzedaży! Nowy numer tygodnika #GazetaPolska.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) June 26, 2024
Zobacz co przygotowaliśmy ⤵️
Więcej na https://t.co/OnIeddfVvX oraz w wygodnej prenumeracie elektronicznej na https://t.co/4iBN2D7fFX 👈🏻
Wspieraj Niezależne Media! pic.twitter.com/jmxecaKkt9