Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Kłamstwa Putina o Ukrainie nie mają już skali

Czy kłamstwo sto razy powtórzone staje się prawdą? Tak najprawdopodobniej uważają rosyjscy oficjele. Żerowanie na tragedii zabitych w ostatnim zamachu w podmoskiewskim centrum Crocus to „norma”, która ma na celu jeszcze większe zohydzenie Ukrainy i Zachodu. Zdaniem niektórych to także początek zakrojonej na szerszą skalę kampanii oczerniania Ukraińców.

Prowokacja, czyli celowe, podstępne działanie lub posłużenie się kłamstwem, fałszem w celu osiągnięcia własnych korzyści, to praktyka sprawowania władzy stosowana od wieków. Najczęściej chodzi w niej o sprowokowanie do konkretnych działań lub deklaracji ofiarę kłamliwych oskarżeń. Jej efektami są nie tylko oczernianie niewinnych czy utrata przez nich dobrego wizerunku, lecz także wywołanie silnych emocji czy niekontrolowanego zachowania danej grupy. 

W Polsce do głośnych prowokacji dochodziło w ubiegłym wieku wielokrotnie. Najdonioślejszą z nich była niemiecka operacja dywersyjna typu „false flag”, przeprowadzona na niemiecką radiostację w Gliwicach, a dokonana na kilka godzin przed wybuchem II wojny światowej. Chodziło o przedstawienie Polski jako państwa bandyckiego, nieliczącego się z istniejącym porządkiem prawnym i agresywnego wobec Niemiec. W odpowiedzi media światowe i zachodnia opinia publiczna miały usprawiedliwiać atak hitlerowskich Niemiec na Polskę. 

Rosja oskarża jak hitlerowskie Niemcy

Kłamstwo to wyszło na jaw dopiero na procesie zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze. Świadek Alfred Naujocks, żołnierz SD, SS i Waffen SS, zeznał: „30 sierpnia 1939 r. otrzymałem od szefa SD Reinharda Heydricha rozkaz upozorowania ataku na radiostację pod Gliwicami, w pobliżu granicy polskiej. Miało to być wykonane tak, by wyglądało, że napastnikami są Polacy. Dla prasy zagranicznej i dla niemieckiej propagandy potrzebny był dowód rzeczowy polskiej napaści”. 

Jego przełożony przekazał mu 13 przestępców, których należało ubrać w polskie mundury, a ich trupy pozostawić na placu boju – tak aby pokazać, że zostali zabici w czasie ataku. Prowokacja gliwicka nie była jedyną tego rodzaju akcją zaplanowaną i wykonaną przez Hitlera oraz Gestapo. Różne niemieckie posterunki graniczne zostały „zaatakowane” lub chwilowo zdobyte przez rzekomych Polaków. 

Następnego dnia, 1 września 1939 r., Hitler w porannym przemówieniu w Reichstagu oświadczył: „Dziś w nocy Polska po raz pierwszy na naszym terytorium kazała strzelać do nas swoim regularnym żołnierzom. Od godz. 5.45 odpowiada się im strzałami, a od tej chwili na bombę odpowie się bombą”. Celem Hitlera było podsunięcie sprzymierzeńcom Polski pretekstu do niewywiązania się z ich zobowiązań sojuszniczych.

Do definicji prowokacji należałoby zapewne dodać, że jest ona bardzo często stosowana przez władze totalitarne oraz dyktatury. Zarówno podczas II wojny światowej, jak i później dochodziło wielokrotnie do nich także w okupowanej przez komunistów części Europy. Warto tu chyba wspomnieć o tzw. prowokacji bydgoskiej wobec działaczy związku zawodowego Solidarność, która była niejako wstępem do ogłoszenia stanu wojennego. Władze komunistyczne, widząc, że tracą kontrolę nad sytuacją, by zmienić nastawienie Polaków wobec Solidarności, zaczęły realizować tzw. taktykę odcinkowych konfrontacji. Prowokując konflikty z Solidarnością, doprowadzały do licznych akcji strajkowych, które miały zmęczyć i zniechęcić Polaków do związku, a w konsekwencji zmniejszyć jego popularność. 

Zamachy w Rosji to nic nowego

Niestety, taki sposób sprawowania władzy nie jest obcy w naszych czasach. Uwidoczniło się to choćby w sposobie zarządzania społecznymi nastrojami w putinowskiej Rosji. Szczególnie jaskrawo było to widoczne w natychmiastowym oskarżaniu Kijowa o zorganizowanie i przeprowadzenie niedawnego zamachu w podmoskiewskiej sali koncertowej Crocus, w którym zginęły według oficjalnych danych 144 osoby. Taki sposób uprawiania polityki przywodzi na myśl wcześniejsze tragedie z czasów rządów Władimira Putina – takie jak choćby wysadzanie bloków mieszkalnych przez rzekomych „czeczeńskich bojowników”, co dało bezpośredni pretekst do ataku na ten kraj i rozpoczęcia kolejnej wojny. 

W tych wybuchach palce maczała FSB. We wrześniu 1999 r. w Riazaniu mieszkaniec jednego z budynków dostrzegł podejrzane osoby, których nie znał, wchodzące z workami do piwnicy. Zaalarmował on miejscowe służby, które odkryły, że worki zawierały sproszkowaną substancję i minutnik. Media doniosły, że worki zawierały heksogen, substancję użytą w innych zamachach bombowych na budynki mieszkalne. Wielu Rosjan uznało to za dowód na to, że za podobnymi zamachami stały rosyjskie służby specjalne, które zamierzały najwidoczniej zorganizować kolejny. 

Warto zwrócić uwagę, że ówczesnym szefem FSB był Nikołaj Patruszew, obecnie główny doradca Putina ds. bezpieczeństwa. Zdementował on oczywiście informacje mieszkańców Riazania, twierdząc, że „odbyły się ćwiczenia”, a worki „wypełnione były cukrem”. 

To właśnie zamachy bombowe z 1999 r. wyniosły ówczesnego premiera Rosji Władimira Putina na szczyt władzy, gdy wcześniej podczas kampanii wyborczej przedstawiał siebie jako silnego i zdecydowanego przywódcę. Wojna w Czeczenii znacznie zwiększyła jego popularność. 

Aleksander Litwinienko, były oficer KGB, napisał książkę, w której twierdził, że ataki były zainscenizowane, natomiast Riazań okazał się „fiaskiem FSB”. Były funkcjonariusz został później zabity w Londynie za „zdradę”, czyli wyjawienie prawdy o reżimie Władimira Putina. 

Próby obarczenia winą Ukrainy

Nietrudno wskazać podobieństwa w wykorzystywaniu tych aktów terroru na potrzeby bieżącej polityki, szczególnie tej wewnętrznej. Władimir Putin wciąż potrzebuje narracji zastraszania własnych obywateli, by kontynuować kosztowną wojnę na Ukrainie. Tym razem oskarżonym o wszelkie zło nie są bojownicy czeczeńscy, tylko Kijów. 
Wiadomo, że sześciu zatrzymanych w sprawie zamachu w Crocusie to obywatele Tadżykistanu, a dwóch z nich ma obywatelstwo rosyjskie. Według szefa FSB Aleksandra Bortnikowa są „pierwotne dane, które otrzymaliśmy od zatrzymanych”, rzekomo potwierdzające, że mężczyźni byli powiązani z Ukrainą. W wystąpieniu wygłoszonym przez Putina po zamachu tyran Rosji zarzucił obywatelom napadniętego kraju, że przygotował terrorystom drogę ucieczki. Kremlowscy oficjele powtórzyli następnie to oskarżenie, twierdząc, że w zamach była zaangażowana Ukraina, sugerując również, że Wielka Brytania i USA miały być współwinne. 

Stanowczy protest wobec tych insynuacji wygłosiła administracja prezydenta Joego Bidena. Jak przypomniała rzeczniczka Rady Bezpieczeństwa Narodowego Adrienne Watson, amerykańskie agencje ostrzegały rosyjskich urzędników na początku marca o możliwości planowanego ataku terrorystycznego w Moskwie. 

Deklaracje i oświadczenia rosyjskich władz wskazują na to, że Kreml zamierza nadal prowadzić i eskalować wojnę na Ukrainie. Jego retoryka jest jednoznaczna i zbiega się z zaostrzaniem kar za głoszenie alternatywnych wersji przyczyn tego konfliktu. Świadczą o tym także wypowiedzi rosyjskich jeńców pojmanych na Ukrainie, którym wpojono, że bronią kraju przed „ukraińską agresją” oraz przed państwami NATO. Robienie wody z mózgu rosyjskiemu społeczeństwu jest ewidentne. Ofiarą takiego postępowania pada nie tylko prawda, lecz także „stan umysłu” przeciętnego mieszkańca Federacji Rosyjskiej.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Jacek Szpakowski