To „Czerwone Księstwo Warszawskie” z lat 60.–70. XX w., artystyczna „warszawka”, gdzie za komuny słynni aktorzy i reżyserzy żyli w ścisłej symbiozie z władzą, pozdrawiając 1 maja ukochanych przywódców i korzystając z przywilejów.
Z legitymacją PZPR Munk, Wajda, Kutz umiejętnie odgrywali uciśnionych opozycjonistów, co opisał w swej książce Andrzej Żuławski, znający układ od podszewki, bo sam był jego beneficjentem. Później ci sami ludzie firmowali wygodną dla nowej władzy z Unii Wolności i PO „dydaktykę wstydu”, jak Wajda po śmierci elit w zamachu smoleńskim każący nam zapalać znicze na grobach sowieckich najeźdźców. Pieszczono ich i po „dobrej zmianie”, na którą pluli jak Janda czy nienawistnik Seweryn, grający Prymasa Tysiąclecia i Josepha Conrada. I zdaje się nadal dyrektor Teatru Polskiego. Tymczasem bez śladu w naszych mediach minęła 7 lipca rocznica utworzenia prawdziwego Księstwa Warszawskiego, z prawdziwymi bohaterami jak Książę Józef, któremu „Bóg powierzył honor Polaków”. Czemu tak łatwo dajemy sobie ów honor odbierać przez łajdaków?