Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Bój o ukraińskie niebo

Mimo wielkiej, a może nawet ogromnej wagi, jaką na współczesnym polu walki mają wojska pancerne, to jednak by zyskać ostateczną przewagę nad wrogiem, konieczne jest także panowanie w powietrzu. Ukraińska armia doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego też niemal od początku najazdu rosyjskich wojsk zabiegała o międzynarodową pomoc w postaci samolotów bojowych.

Pierwotnie chodziło o postsowieckie maszyny MiG-29, ale i tak decyzja o ich dostarczeniu przez kraje, gdzie one się znajdowały, była bardzo trudna. Przede wszystkim z powodu sprzeciwu Kremla, który groził eskalacją konfliktu. Z biegiem czasu te groźby przestały mieć jakikolwiek sens. Po dokonanych przez stronę rosyjską ludobójstwach na ukraińskich cywilach oraz po tym, jak sołdaci Putina zaczęli terroryzować cały kraj ostrzałem rakietowym, trudno było sobie wyobrazić jeszcze większą eskalację, no może z wyjątkiem użycia bomby atomowej, co na pewno spotkałoby się z jednoznacznym sprzeciwem wszystkich państw, a także z kontrposunięciem Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Najpierw były migi i Su

Tak więc po początkowej wojnie nerwów oraz pewnej dezorientacji w tej sprawie ostatecznie zgodzono się wysłać na Ukrainę wysłużone migi. Maszyny zdolne do natychmiastowego użycia były w posiadaniu: Polski, Słowacji i Bułgarii. Jednak na przeszkodzie w kwestii szybkiego przekazania tych maszyn stanęły sprawy decyzyjne i proceduralne, ponieważ znaczna ich część była wyposażona w awionikę i systemy łączności stosowane w NATO. Argumentowano także, że ze względu na czas potrzebny do wyszkolenia pilotów nie mogą być przekazane żadne samoloty zachodnie, ale maszyny znane już ukraińskim pilotom i personelowi technicznemu.

To zawężało dostępne możliwości de facto do myśliwców MiG-29 lub szturmowych maszyn Su-25 i myśliwskich Su-27. Jak zaznaczono, na świecie jest jeszcze kilka krajów, które dysponują tego typu sprzętem, a jego dostarczenie na Ukrainę nie powinno stanowić problemu. Ostatecznie pokonano wszelkie problemy oraz niechęć niektórych państw Sojuszu Północnoatlantyckiego i dostarczono Ukrainie te maszyny.

Cała sprawa musiała być jednak utrzymywana z dala od mediów i niepotrzebnego rozgłosu. Dopiero kilka tygodni temu prezydent Andrzej Duda potwierdził na konferencji prasowej z udziałem prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, że Polska przekazała już Ukrainie osiem samolotów typu MiG-29, oraz to, że w najbliższym czasie może przekazać jeszcze sześć. Reszta maszyn ma zostać przekazana w miarę zastępowania ich przez nowocześniejsze i zamówione już przez Polskę FA-50 oraz F-35. W sumie szacuje się, że ukraińskie lotnictwo ma teraz pięć brygad myśliwców, zarówno własnych, jak i przekazanych przez kraje partnerskie; są to dwie brygady samolotów Su-27 i trzy MiG-29. Informacje te potwierdził niedawno rzecznik lotnictwa ukraińskiego płk Jurij Ihnat.

Zielone światło z USA dla F-16

Wszystko to jednak zbyt mało, aby zniwelować przewagę rosyjskiego lotnictwa. Samolotami, które mogłyby zmienić szybko tę sytuację, są F-16, jednak w tej kwestii nie było zgody pomiędzy państwami NATO. Wiadomo było, że taką decyzję mogą podjąć tylko Stany Zjednoczone. Tak też się stało. Niedawno agencja Reuters poinformowała, że Jake Sullivan, doradca prezydenta Joego Bidena, potwierdził to, o czym spekulowano od tygodni. Waszyngton dał zielone światło, aby przekazać maszyny F-16 Ukrainie. Bardzo szybko światowe media zaczęły spekulować, które z państw Sojuszu Północnoatlantyckiego mogą przekazać te samoloty. Ze swej strony prezydent Andrzej Duda oświadczył, że Polska ma za mało tych maszyn, aby móc przekazać choć ich część Ukrainie. Zaczęto także spekulować na temat możliwości szkolenia ukraińskich pilotów na F-16 w którymś z państw NATO. W tej chwili mówi się głośno o Rumunii jako możliwym centrum szkoleniowym. Jednak jak się zaznacza, konkretne i najważniejsze kwestie pozostają nadal nierozstrzygnięte.

Wszystkie okoliczności zdają się jednak wskazywać, że jeśli nie Rumunia, to inny kraj NATO już w niedługim czasie rozpocznie program, którego konsekwencją będzie widok samolotów F-16 na ukraińskim niebie. Zdaniem analityków zajmujących się kwestią wojskowości szkolenie ukraińskich pilotów może potrwać kilka miesięcy. Jak poinformował dobrze na ogół zorientowany w tych sprawach portal „Politico”, obecnie w kwestii umiejscowienia centrum szkolenia prowadzone są negocjacje. Jest też bardzo prawdopodobne, że szkolenie to przeprowadzi koncern Lockheed Martin, który produkuje F-16. Jak napisał portal, powołując się na dyrektora operacyjnego firmy, Franka St. Johna, koncern jest gotowy przeszkolić ukraińskich pilotów do latania i konserwacji F-16, gdy tylko kraje zachodnie zgodzą się je wysłać.

Obecnie wielonarodowym wysiłkom szkoleniowym przewodzą Holandia i Dania, ale partnerzy nie rozstrzygnęli jeszcze kwestii, które kraje dostarczą samoloty wymagane do szkolenia. Zdaniem jednak części ekspertów dyskusja o tym, który kraj przekaże odrzutowce, nie została jeszcze rozstrzygnięta, jednak powszechnie uważa się, że szkolenie powinno rozpocząć się jeszcze tego lata. Rumuńskie siły powietrzne dysponują flotą 17 używanych F-16 pozyskanych od Portugalii i kupują dodatkowe 32 odrzutowce od Norwegii. Jednak Bukareszt niedawno zatwierdził plan zakupu bardziej zaawansowanych F-35.

Niemcy stoją z boku

Oprócz Danii i Holandii w skład koalicji szkoleniowej wchodzą również Wielka Brytania, USA, Portugalia, Norwegia i Belgia. Ukraińscy piloci najpierw przejdą podstawowe szkolenie i kurs językowy nadzorowany przez Wielką Brytanię, zanim rozpoczną szkolenie na odrzutowcach, ogłosił brytyjski rząd.
Tymczasem szef niemieckiego MON potwierdził, że Niemcy nie dołączą na razie do tzw. koalicji myśliwców, gdyż jak zaznaczono, Bundeswehra nie ma takich odrzutowców (korzysta z samolotów Eurofighter i Tornado). Jak stwierdzono, rząd Niemiec pozostaje w tej sprawie bardzo ostrożny. „W tej kwestii nie wychodzimy przed szereg” – powiedział niedawno szef tamtejszego MON Boris Pistorius.

Wcześniej szef kancelarii prezydenta Ukrainy Andrij Jermak, dał jasno do zrozumienia, że liczy na udział Niemiec w sojuszu – nawet jeśli nie mają amerykańskich F-16. „Będziemy się cieszyć, jeśli Niemcy dołączą do tej koalicji” – powiedział w wideorozmowie z niemieckimi dziennikarzami. Jak zaznaczył, niektóre kraje już się zdecydowały na dostawę myśliwców. „I nie będą to tylko F-16” – dodał. Z kolei Andrij Melnyk, były ambasador Ukrainy w Niemczech, zaapelował do władz w Berlinie o przekazanie jego krajowi eurofighterów.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że sprawa przekazania Ukrainie samolotów bojowych dosyć dobrze ilustruje wolę pomagania temu krajowi w wojnie z Rosją. Ile to razy słyszeliśmy już podczas dyskusji w mediach, że samolotów F-16 Ukrainie przekazać się nie da. Że szkolenia są długie i że nie warto eskalować tego konfliktu. Po raz kolejny dyskusję tę przecięło dosyć szybko stanowisko Waszyngtonu, który wbrew tym wypowiedziom potwierdził, że istnieje żywotny interes państw sprzeciwiających się rosyjskiej agresji w wyposażeniu ukraińskiego lotnictwa w samoloty F-16. Pozostaje mieć nadzieję, że te metalowe sokoły już wkrótce wzbiją się na ukraińskie niebo.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jacek Szpakowski