Awantura o szczerą wypowiedź ministra Przemysława Czarnka i durna wypowiedź posłanki lewicy Anity Sowińskej, a także zwodnicze odwracanie pojęć wokół tej sprawy, skłoniły mnie do kilku bardziej zasadniczych refleksji.
Jeżeli konieczne przypominanie Niemcom o fakcie, że ich dziadowie byli zwyrodniałymi mordercami lub konformistami pozwalającymi na mordercze szaleństwa psychopatów, jest objawem prostactwa i złego wychowania, to ja nawołuję do takiego grubiaństwa, które niech trwa jeszcze dziesiątki lat. To jedyna szczepionka, która może Niemcom uświadomić, jak plugawe i zdegenerowane pokolenia poprzedzały dzisiejszych butnych uzurpatorów do rządzenia Europą. Jeśli minister Czarnek przypomniał butnej politruczce z Parlamentu Europejskiego o najnowszej historii jej nacji, to wykonał podstawowy obowiązek, jaki ma polski minister edukacji wobec niedouczonej przedstawicielki teutońskiego plemienia.
Obserwacja kolejna: jeśli wśród nominalnych Polaków odzywają się głosy podobne do wypowiedzi posłanki Anity Sowińskiej z lewicy, to także nic dziwnego. Od prawie trzech wieków trwa bowiem w naszym kraju równoległe do patriotycznego dziedzictwo zaprzaństwa i jurgieltnictwa – bezwstydne i pozbawione honoru. Sowińska, która łaja ministra edukacji w polskim rządzie za to, że przypomina Niemcom o tym, iż nie mają moralnego prawa do pouczania Polaków o demokracji i wolności, i wypowiada idiotyczny – a historycznie durny – argument: „przecież Polacy też mordowali”, sama sobie wystawia świadectwo i żaden świadomy obserwator nie powinien mieć trudności z zaklasyfikowaniem jej głosu albo do działu pozbawionych wykształcenia wynaturzeń, albo do sfery zwykłego wysługiwania się obcym za pieniądze. Tyle wystarczyłoby słów na podsumowanie tych dwóch jakże odmiennych w swojej wymowie postaw.
Jednak warto przyjrzeć się bliżej naszym relacjom w polityce z najbliższymi sąsiadami. Od jakiegoś czasu nastąpiła bowiem znaczna zmiana akcentów, które są premiowane przez zagraniczne służby i korumpujące naszych polityków i celebrytów fundusze. Oto Moskwa głośno i Berlin (na razie cichaczem) zaczęły lansować tezę, że Polska jest co najmniej jednym z winowajców wybuchu II wojny światowej i jako taka raczej ma obowiązek płacenia ofiarom niźli prawo do ubiegania się o odszkodowania od niemieckich i rosyjskich najeźdźców. Jest to też zbieżne z najpopularniejszymi tezami lansowanymi przez propagandę żydowską. Tu też wiele się mówi o „polskiej winie” i „polskiej współpracy z mitycznymi nazistami”. Sowietów w tym kontekście nie wymienia się w ogóle lub jedynie półgębkiem. Nasi politycy oczywiście zwykle przemilczają lub bagatelizują problem powojennych roszczeń żydowskich wobec Polski, jednak nie znaczy to, że został on rozwiązany i nie istnieje – wręcz przeciwnie. W powietrzu ciągle wisi odór realizacji słynnej „ustawy 447”, który ma zostać postawiony mocniej po zakończeniu wojny na Ukrainie.
Im częściej zatem kwestia niemieckiej odpowiedzialności historycznej i moralnej za zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej będzie głośno artykułowana, tym lepiej. Ważne przy tym, aby nie dać się wpędzić w kłamliwą logikę symetryzmu mówiącą, że skoro obarczamy Niemców, Rosjan – sowietów czy Ukraińców odpowiedzialnością za zbrodnie popełnione na Polakach, to sami też musimy przyznać się do podobnych sprawek, które obciążają konto naszego narodu. Otóż jest to wierutne kłamstwo. Nie ma żadnej symetrii pomiędzy zbrodniami, których ofiarami padali Polacy, a niegodziwymi postępkami samych Polaków, którzy zresztą karani byli za przestępstwa przez Polskie Państwo Podziemne.
Czasem jednak rozlegają się wyjątkowo bezczelne i kłamliwe głosy mówiące – jakby chcąc zrównoważyć wymowę faktów historycznych – że Polacy też mają na sumieniu hańbiące postępki. Tak, ale nigdy nie miały one charakteru ludobójstwa i nie były organizowane przez polskie organizacje podziemne. Ludzie tacy jak niesławnego rozgłosu Jan Grabowski z Ottawy, Barbara Engelking z Warszawy czy wspomniana już posłanka Sowińska istnieli w naszej wspólnocie zawsze, zwykle jednak byli traktowani w niej tak jak na to zasługiwali – jako zdrajcy i oszczercy.
Butnym Niemcom zawsze trzeba przypominać o ich zbrodniczej przeszłości, a braki erudycji i propagandowe sądy wypowiadane przez ludzi pokroju posłanki Sowińskiej należy traktować jako chorobliwe egzemplifikacje postaw tworzonych przy udziale obcych (niemieckich?) środków.
Natomiast całe to oburzenie na rzekomą brutalność i brak okrzesania ministra Czarnka wywołuje we mnie jedynie odruch politowania. Czas tresury Polaków w sztucznie wzbudzanym, w żaden sposób niezasłużonym poczuciu winy zakończył się już dawno.