Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Prawo i sprawiedliwość wkraczają na Kaukaz

Jak Państwo wiecie, z uporem maniaka, napędzanym spiskową wizją dziejów i przekonaniem, iż polska idea Międzymorza powinna sięgnąć zgodnie z zamysłem marszałka Piłsudskiego aż po Kaukaz, zajmuję się wydarzeniami w Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie. Założenia prometeizmu II RP najlepiej streścił młody podówczas piłsudczyk, redaktor pisma „Wschód–Orient” Jerzy Giedroyć w numerze z 1937 r., zamieszczając mapkę Związku Sowieckiego z zaznaczeniem narodów ujarzmionych, czyli właśnie „prometejskich”, z okalającym ją napisem: „Rozprucie imperium po szwach narodowościowych”. I tak się właśnie dziś zaczyna dziać.

To nie żadne wróżenie z fusów, lecz po prostu wyciąganie wniosków z przeszłości, gdyż zachodzące podówczas sytuacje padających imperiów – nie tylko rosyjskiego – stanowią pewien syndrom, którego oznaki widać i dziś gołym okiem. W 1901 r., po stuleciu germanizacji, polskie dzieci we Wrześni odmową pacierza po niemiecku zaczęły bunt opiewany przez Konopnicką w „Rocie” i ledwie paręnaście lat później pruskie cesarstwo upadło. W 1905 r. jacyś szaleni rewolucjoniści patrioci z PPS – Frakcji Rewolucyjnej zaczęli rzucać bomby na policyjne cyrkuły w zaborze rosyjskim, co spowodowało zahamowanie intensywnej rusyfikacji (nie bez pomocy Japończyków, którzy pokazowo zatopili carską flotę), a kilkanaście lat później „ni z tego, ni z owego mamy Polskę na pierwszego”.

Stalin jak podzielił, tak rządził

Nie lekceważmy tego, co dzieje się na Kaukazie, który został w wyniku tak samo krwawych bojów włączony do rosyjskiego imperium dopiero w XIX w., dokładnie tymi samymi metodami jak w Buczy. Moskale najpierw mordują wszystkich łącznie z kobietami i dziećmi, a potem swoimi odchodami w źródle-fontannie i meczecie dokumentują wyższość kultury rosyjskiej. Mówiąc brutalnie, co bardziej zdeterminowane narody mają tego gówna dość, starając się bardziej przemyślnie niż w 1918 r., po upadku Imperium Rosyjskiego, zabezpieczać swoją niepodległość bądź o nią się dopiero starać.
W owym 1918 niepodległość ogłosiły wszystkie podbite przez Moskwę narody Kaukazu, a zdając sobie sprawę ze zbyt małej liczebności wobec ciemiężcy, utworzyły Federację Zakaukaską, w której skład wchodziły Gruzja, Azerbejdżan i Armenia. Niestety, ta struktura nie przetrwała długo, bo już wtedy jedyny nierdzennie kaukaski, ale przesiedlony tu przez rosyjskich carów naród Armenii wysunął pod adresem sąsiadów roszczenia terytorialne (m.in. o Karabach), co rozbiło federację i doprowadziło do kolejnego ponownego włączania do sowieckiego tym razem imperium poszczególnych państw, w przypadku Azerbejdżanu z udziałem po stronie Armii Czerwonej nacjonalistów ormiańskich, „dasznaków”. Żeby było śmieszniej, Gruzin Stalin, doskonale się orientujący w kaukaskiej mozaice, Karabach zgodnie z historycznymi uwarunkowaniami przyznał Azerbejdżańskiej Republice Sowieckiej.

Niemoc odwiecznego patrona Armenii

Mimo to cała polityka Armenii stosowana na Kaukazie niezmiennie od końca XVIII w. opierała się na pilnowaniu interesów Moskwy kosztem wszystkich innych ujarzmionych przez nią sąsiadów. Nie jest tajemnicą, że nikt z nich nie lubi Ormian, gdyż prawem kaduka przypisują sobie ich osiągnięcia, np. twierdząc, że starożytny alfabet gruziński został skopiowany z armeńskiego, i ostatnio domagając się „zwrotu” 600 cerkwi ormiańskich rzekomo zawłaszczonych przez Gruzję! Tylu chyba w ogóle nie ma w tym kraju, ale to nic dla Ormian, którzy w 1836 r., doprowadziwszy do likwidacji przez carat najstarszego na Kaukazie patriarchatu Albanii Kaukaskiej (na terenie dzisiejszego Azerbejdżanu), ochrzczonej w I w. przez apostołów Bartłomieja i Elizeusza, sobie przypisali zabytkowe świątynie, choć Ormian ani wtedy, ani kilkaset lat później na Kaukazie w ogóle nie było.

Dopóki za takimi ekscesami stała potęga Rosji, czy to carskiej, czy czerwonej, Armenii uchodziło na sucho nawet tak ewidentne pogwałcenie norm międzynarodowych, jak: brutalny podbój nie tylko Karabachu, lecz także siedmiu azerbejdżańskich regionów przygranicznych w 1993 r., mordowanie i wysiedlanie setek tysięcy miejscowej ludności, 30-letnia okupacja i totalna dewastacja tych terenów.
Mimo czterech rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ na rzecz Azerbejdżanu nic się nie dało zrobić do czasu, gdy uwikłana w napaść na Ukrainę Rosja osłabła na Kaukazie. W wyniku „blitzkriegu” w 2020 r., w którym udział miały mistrzowsko wykorzystane tureckie drony Bayraktar, większość Karabachu wróciła do Azerbejdżanu. Ormianie z gorzkim zdumieniem przekonali się, że Rosja ich nie wsparła militarnie, a stare sztuczki PR z czasów, gdy Armenię wspierała wielka światowa diaspora z takimi powszechnie znanymi nazwiskami, jak wielki francuski pieśniarz Aznawurian, już nie działa.

Zdesperowana Armenia znalazła sobie zadziwiającego sojusznika w fanatycznie islamskim Iranie, ale gdy ten ograniczył się do wojowniczych oświadczeń wobec Azerbejdżanu, musiała zdać się na arbitraż mocarstw zachodnich. Premier Nikol Paszynian, który doszedł do władzy wskutek buntu Ormian przeciw do cna skorumpowanemu „klanowi karabaskiemu”, szermującemu szowinizmem we własnych interesach, bez wiedzy i zgody Moskwy podjął rozmowy pokojowe z Baku, zdając sobie sprawę, że w przeciwnym razie na porządku dziennym stanie już nie kwestia Karabachu, ale istnienia niepodległej Armenii.

Skutek jednolitej presji Zachodu

Odwołanie się do mediacji Zachodu wywołało ciekawe skutki – podobnie jak w kwestii uznania Rosji za agresora na Ukrainie dość jednolite stanowisko zaprezentowały zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone, wywierając presję nie na odbijający swoje prawnie uznane terytoria Azerbejdżan, ale właśnie na Armenię.

W rezultacie poza jakimkolwiek wpływem Moskwy co jakiś czas odbywały się rozmowy pomiędzy władzami Armenii i Azerbejdżanu, których wyniki prowadzą do normalizacji w zapalnym przez dekady regionie. Ostatnie spotkanie prezydenta Ilhama Alijewa i premiera Armenii Nikola Paszyniana, które miało miejsce 14–15 maja w Brukseli pod auspicjami przewodniczącego Rady Europejskiej Charles’a Michela, doprowadziło do kluczowych ustaleń, które nie tylko doprowadzą do ustanowienia stałego pokoju w regionie, lecz także na nowo zdefiniują tu wpływy rosyjskie.

Po raz pierwszy pod naciskiem UE władze Armenii oficjalnie przyznały, że zgodnie z prawem międzynarodowym cały Karabach stanowi terytorium Azerbejdżanu, co oznacza oddanie także obecnie jeszcze zajmowanej przez Ormian reszty okupowanych terenów. Ustalenia międzypaństwowe faktycznie ignorują obecność rosyjskich „sił pokojowych”, które zresztą wskutek zaangażowania Rosji w napaść na Ukrainę nie przejawiają żadnej aktywności.

Jest to dobra wiadomość nie tylko dla Azerbejdżanu, ale w istocie dla wszystkich narodów Kaukazu, także dla Armenii, która przekonała się boleśnie na własnej skórze, że odgrywanie roli konia trojańskiego Rosji na dłuższą metę nie popłaca. Nie oznacza to jednak zapanowania spokoju w całym regionie, gdyż ewidentne osłabienie dotychczas skutecznej polityki Kremla wpłynie i na inne kraje, zarówno formalnie niepodległe, jak poddana rosyjskiej presji Gruzja, jak i mające status „republik” w niby federacyjnej Rosji, jak Dagestan.

Krótko mówiąc – im więcej klęsk Moskali na Ukrainie, tym więcej wolności od niej na Kaukazie.
 

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jerzy „Bayraktar” Lubach