10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Nowy królik ze starego kapelusza

Czytelników „Codziennej” i „Niezależnej” nie zaskoczył wysyp wiadomości o coraz mniej podobnych sobowtórach Putina, bo już w 2019 r. pisałem („Ósme ucho Putina”), że wedle powszechnych w Rosji pogłosek zastępuje go co najmniej ośmiu fałszywych, gdyż ten prawdziwy dawno już umarł, co nawet w 2015 r. potwierdziła jego była żona, Ludmiła, w wywiadzie dla niemieckiej prasy, oczywiście potem zdementowanym. Teraz wszakże wygląda na to, że ten główny sobowtór też dożywa swoich dni, czy to wskutek choroby czy spisku, więc zachodni politolodzy stawiają coraz częściej pytanie: kto po Putinie, ze wskazaniem – zwłaszcza w Niemczech – na jego wymarzonego demokratycznego następcę, wielkiego opozycjonistę a dziś więźnia sumienia nr 1, czyli Alesieja Nawalnego.

To Niemcy wszak uratowali go ponoć od śmierci w wyniku zamachu FSB, bez żadnego oporu ze strony Kremla wywieźli go do Berlina, a gdy się tam wykurował, dały mu piękny oręż propagandowy - rzekomo przez niego wyreżyserowany świetny warsztatowo film demaskujący korupcyjne powiązania Putina na przykładzie jego pałacu nad Morzem Czarnym. Nie trzeba być specjalistą, by zauważyć, że zdobycie unikatowych i pilnie strzeżonych materiałów wymagało intensywnego współudziału specyficznego „koproducenta”, czyli służb specjalnych, zapewne Bundesrepubliki. Zapewniwszy filmowi miliony obejrzeń w necie Nawalny mógł odważnie wrócić do Rosji, gdzie buduje sobie teraz legendę bojownika o demokrację dręczonego w putinowskiej tiurmie, skąd z zadziwiającą łatwością wysyła światu posłania głoszące rychły upadek reżimu i nastanie demokracji.

Przyjrzyjmy się mniej znanym na Zachodzie dokonaniom tej świetlanej postaci. Pochodzący z zamożnej, dobrze usytuowanej w postkomunistycznych układach rodziny Nawalny zaczął karierę polityczną w liberalnej partii Jabłoko, ale wkrótce objawił nacjonalistyczne oblicze, od 2006 r. organizując tzw. Ruskie Marsze w dzień nowego święta Jedności Narodu ku czci wygnania Polaków z Kremla w 1612 r. W 2007 r. założył wspólnie z nacjonał-bolszewikami partię Narod, określając się wówczas jako „normalny rosyjski nacjonalista”. W 2008 r. wsparł napaść na Gruzję, jej mieszkańców nazywał „gryzoniami” i „karaluchami” oraz domagał się uznania oderwanych przez Rosję gruzińskich prowincji Abchazji i Osetii Płd. za suwerenne państwa. Ten oficjalny wróg reżimu putinowskiego był zarazem członkiem zarządu potężnych państwowych firm Aerofłot i Kirowles. 

W ramach walki z dyktatorem utworzył w 2011 r. wysławianą w Europie Fundację Walki z Korupcją, której skład może być dla nas nader ciekawy. Prezesem jest żona Nawalnego Julia, Radę Doradczą zaś stanowią dobrze nam znane postaci: b. premier Belgii wielki przyjaciel Polski Guy Verhofstadt, b. premier Szwecji; Carl Bild, przewodniczący międzynarodowej organizacji o dającej do myślenia nazwie Global Internet Governance; Francis Fukuyama, autor koncepcji „końca historii”, której zastosowanie w praktyce przez Obamę w postaci resetu z Rosją rozwiązało Kremlowi ręce do odbudowy imperium i – last not least – słynna amerykańska dziennikarka bliska administracji demokratów, Ann Applebaum, przy okazji żona berlińskiego podnóżka Radka Sikorskiego, też wielce przychylna Polsce. Żadna z tych wybitnych postaci nie wyraziła słowa sprzeciwu, gdy w 2014 r. Nawalny z entuzjazmem aprobował podbój Krymu i zajęcie Donbasu przez Rosję, czego i dziś bynajmniej nie odwołał... 

Niemcy mają wprawę w podrzucaniu Rosji postępowych wybawców, wszak w 1917 r. ich Sztab Generalny wysłał tam niejakiego Lenina, jak pokazała historia na zgubę i Rosji, i Rzeszy, i połowy świata. Wtedy ich intrygę wykrył bystry petersburski żurnalista, w przyszłości znakomity polski pisarz Antoni Ferdynand Ossendowki i udostępnił USA, które opublikowały jego materiały (tzw. Sisson Documents) w masowym nakładzie, co napsuło krwi bolszewikom. 
Może więc i teraz Amerykanie posłuchają płynących z Polski ostrzeżeń i zaczną uważniej patrzeć na ręce Niemcom, by nie stworzyły w Rosji nowego monstrum Frankensteina, tym razem z nader demokratycznym obliczem…

 



Źródło: niezalezna.pl,

Jerzy Lubach