10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

To on zburzył ten mur

Wybór Karola Wojtyły na papieża jest niedocenionym przez współczesnych mu i obecnie żyjących cudem. Dzięki niemu zaszły zmiany nie tylko polityczne, lecz także religijne. Młodzi ludzie zyskali w swym życiu duchową busolę, która prowadziła ich bezpiecznie przez okres politycznego zamętu i powolnego wybijania się na niepodległość.

W  1983 r. jako 16-letni chłopak wstąpiłem do oazy. Czym był Ruch Światło-Życie, wie każdy mój rówieśnik. Życie społeczne PRL, dla młodych osób otwartych i zainteresowanych rozwojem życia religijnego, było w tym czasie pustynią. W ideologię komunistyczną praktycznie nikt już nie wierzył, co nie znaczy, że system ten nie miał swoich ludzi, którzy z różnych przyczyn mu sprzyjali.

Bunt przeciw komunie i drewniany krzyż

Nawet dzieci, czy może bardziej precyzyjnie młodzież, z rodzin wojskowych wykazywały wobec narzuconej przez Sowietów ideologii duży sceptycyzm. Tym bardziej że nastoletni wiek skłaniał do buntu. Swój protest wobec komunizmu w latach 80. można było wyrażać w różny sposób. Po pierwsze poprzez harcerstwo, które w dużej części, przynajmniej w Warszawie, nie dało się zideologizować, po drugie poprzez muzykę rockową, która w latach 80. w Polsce przeżywała swój złoty okres, i po trzecie właśnie uczestnicząc w założonym i zorganizowanym przez ks. Franciszka Blachnickiego (zamordowanego przez komunistów w lutym 1987 r. w Niemczech) ruchu oazowym.

Chodziłem na spotkania formacyjne bardzo chętnie, ciesząc się, że uczestniczą w nich ludzie myślący w bardzo podobny sposób jak ja. Ruch oazowy w moim liceum organizował Tomek Sakiewicz, już wtedy wyróżniający się na tle innych uczniów. Nie przejmując się tym, że szkoła miała patronat wojskowy, odważnie nosił na piersiach drewniany krzyż. Później, po latach, rozmawiając z polonistką uczącą w naszej klasie, dowiedziałem się, że taką postawą nawet wśród nauczycieli związanych w jakiś sposób z PZPR wzbudzał szacunek. Nie uchroniło go to jednak przed nieprzyjemnościami i próbami zastraszenia, tym bardziej że w tym czasie pisał w opozycyjnej prasie i ją kolportował.

Na naszych szkolnych spotkaniach oazowych na długiej przerwie nie tylko czytaliśmy fragmenty z książek Michela Quoista, jak choćby „Modlitwa i czyn”, które omawialiśmy, rozmawialiśmy również o tym, co docierało do nas z drugiego obiegu. Pamiętam ciche przerwy i chodzenie w rocznice stanu wojennego w czarnych ubraniach. Prawdopodobnie narażaliśmy się w ten sposób niektórym nauczycielom, ale myślę, że niemała część z nich była po naszej stronie. Takie były wtedy czasy i taki był wybór – albo Jan Paweł II, albo sowiecka agentura. Można by powiedzieć, że to trochę jak obecnie, i byłoby w tym dużo racji.

Tchnienie wolności przez okienko w murze

Z perspektywy lat mogę przyznać, że istnienie Ruchu Światło-Życie w Polsce byłoby niemożliwe, gdyby w Stolicy Piotrowej nie zasiadał papież Polak. Był on najwyżej na świecie postawionym adwokatem sprawy polskiej i Kościoła w Polsce. Komuniści rządzący w naszym kraju żelazną ręką po prostu się go bali i siłą rzeczy musieli się z nim liczyć. To jego pontyfikat napełniał ogromną część katolików w Polsce pewnością siebie i siłą do wewnętrznego przeciwstawiania się komunie. I choć wtedy w taki sposób jak dzisiaj tego nie odbierałem, mogę przyznać, że sama jego obecność była jak powiew świeżego powietrza, którym z przyjemnością się oddycha, choć niekoniecznie zdawaliśmy sobie z tego sprawę i to docenialiśmy.
Polacy są narodem, który czuje ducha wolności. Wyczuwa i wie, kto lub co daje mu prawdziwą wolność.

Tymczasem dogorywający ustrój był zakamuflowanym więzieniem, bez perspektyw, bez możliwości opuszczenia go. W 1984 r. wyjechałem do Czechosłowacji na obóz będący w gruncie rzeczy hufcem pracy, gdzie byliśmy zatrudnieni do prac pomocniczych przy budowie elektrowni. U naszych południowych sąsiadów żyło się wtedy materialnie lepiej, ale mimo to jeszcze wyraźniej niż w Polsce odczuwało się komunistyczne porządki. Można powiedzieć, że dokładnie dostrzegało się mur pomiędzy światem zachodnim, który wtedy był dla nas utożsamiany z wolnością i dobrobytem, a tzw. demoludami, czyli okupowaną przez sowiecką armię częścią Europy. To właśnie wtedy, gdy kopałem w ziemi łopatą, z uporem wracały do mnie słowa z wiersza „Mur” Zbigniewa Herberta: „Za sto dwieście lat/Będzie już małe okienko/Będzie już małe okienko”.

Myślę, że większość z nas wierzyła w to, że ten niesprawiedliwy i opresyjny system kiedyś się skończy. Może nie będzie to dziś, jutro czy pojutrze, ale że z czasem ten „wysoki i mocny” mur rozkruszy się kawałek po kawałku. Nikt się nie spodziewał, że będzie to tak szybko, bo zaledwie pięć lat później. A gwiazdą, która „nadkruszyła” swym blaskiem kamienie tego muru, będzie Jan Paweł II.

Cud, który odmienił świat

Pamiętam, że jako 12-letnie dziecko wraz z rodzicami zasiadłem w pierwszą niedzielę po wyborze Karola Wojtyły na papieża przed telewizorem, by obejrzeć transmisję z Watykanu. Było to święto nie tylko dla nas, ale chyba dla każdej polskiej rodziny. Niemal wszyscy odczuwali doniosłość tej chwili i mieli poczucie, że odmieni ona nie tylko świat, ale także Polskę. Papież Polak – to było tak niezwykłe i cudowne, że trudne do pojęcia.

Co bardziej wyczuleni na literaturę profetyczną przypominali, co o papieżu Polaku pisali nasi wieszczowie narodowi: Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki. Ten pierwszy w III części „Dziadów” tak pisał:
„Któż ten Mąż? – To namiestnik na ziemskim padole/Znałem go – był dzieckiem – znałem,/Jak urósł duszą i ciałem!/On ślepy, lecz go wiedzie anioł pachole,/Mąż straszny – ma trzy oblicza,/On ma trzy czoła./Jak baldakim rozpięta księga tajemnicza/Nad jego głową, osłania lice./Podnóżem jego są trzy stolice./Trzy końce świata drżą, gdy on woła;/I słyszę z nieba głosy jak gromy;/To namiestnik wolności na ziemi widomy!/On to na sławie zbuduje ogromy/Swego kościoła!/Nad ludy i nad króle podniesiony;/Na trzech stoi koronach, a sam bez korony:/A życie jego – trud trudów,/A tytuł jego – lud ludów (...)”.
A Juliusz Słowacki w wierszu „Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza...” tak oto opisywał papieża Słowianina:

„Pośród niesnasków – Pan Bóg uderza/W ogromny dzwon,/Dla słowiańskiego oto papieża/Otwarty tron./Ten przed mieczami tak nie uciecze/Jako ten Włoch,/On śmiało jak Bóg pójdzie na miecze,/Świat mu – to proch./Twarz jego, słońcem rozpromieniona,/Lampą dla sług,/Za nim rosnące pójdą plemiona/W światło – gdzie Bóg./Na jego pacierz i rozkazanie/Nie tylko lud,/Jeśli rozkaże – to słońce stanie,/Bo moc to cud”.

Wybór Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową to było jak urzeczywistnienie się mitu. Coś jakby zapowiadany i wyczekiwany od dawna cud się wypełnił. Jego życie nie zakończyło się z chwilą śmierci 2 kwietnia 2005 r. Zostawił nam, Polakom, swój testament. To jest swoje nauczanie w kwestiach duchowych i moralnych. Ten, kto więcej kocha, może też i więcej wymagać. Dlatego też, choć to obecnie niewygodne dla wielu, przestrzegał nas przed rozprzestrzeniającą się coraz bardziej cywilizacją śmierci.
Niech więc za każdym razem, kiedy znów się go publicznie napiętnuje, będzie jego postać dla nas znakiem naszej wierności jego przesłaniu i naszej wierności Bogu-Miłości.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jacek Szpakowski