Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Anonim napisał o Smoleńsku

W księgarniach pojawiła się książka „Katastrofa Smoleńska. Dzień po dniu, godzina po godzinie”. Dziwne to „dzieło”. Napisane w kilka tygodni.

W księgarniach pojawiła się książka „Katastrofa Smoleńska. Dzień po dniu, godzina po godzinie”. Dziwne to „dzieło”. Napisane w kilka tygodni. Jego autor nie tylko ukrywa się pod pseudonimem, ale sugeruje nim, że jest zakonnikiem. Dla uwiarygodnienia prorosyjskich tez wykorzystano także autorytet Jasnej Góry.

Katastrofa Smoleńska. Dzień po dniu, godzina po godzinie to 96 stron podzielonych na siedem rozdziałów i dwa aneksy. Na okładce zdjęcia wszystkich ofiar tragedii z 10 kwietnia. Książka została wydawana przez wydawnictwo Sfinks z Częstochowy. Ze stopki dowiadujemy się, że jej autorem jest „O. Henryk Pietraszewicz”. Dziś wiemy, że to pseudonim. Rzekomo historyka z Krakowa. On sam nadal chce pozostać anonimowy.

- Nie po to używam pseudonimu, bym teraz odsłaniał „przyłbicę...”. W każdym razie, by uniknąć wiszących w powietrzu podejrzeń. Gdybym chciał zasugerować związek z paulinami, to pseudonim wyglądałby H. Pietraszewicz OP. Może już II lub III tom (trylogii „Katastrofy smoleńskiej”) zdemaskuje niezwykle kontrowersyjne okoliczności powstania tomu I – napisał „O. Henryk Pietraszewicz” w mailu przekazanym nam za pośrednictwem wydawnictwa Sfinks.

Hit czy kit?

Znane dotychczas głównie z drukowania leksykonów i słowników wydawnictwo Sfinks reklamuje książkę jako „największy hit wydawniczy 2011 roku”.

- To obiektywna książka dokumentująca, apolityczna, z kalendarium wydarzeń i licznymi wydarzeniami – czytamy na stronie internetowej.

Tymczasem sam autor przyznaje, że książkę pisał bardzo krótko. Zaczął dopiero jesienią i pisząc swoje „dzieło” korzystał z internetu oraz gazet. Głównie „Gazety Wyborczej”, „Dziennika Gazeta Prawna”, „Rzeczpospolitej”, „Polityki” i „Wprost”. Oczywiście, nie miał dostępu do materiałów zebranych przez prokuraturę. Pytaliśmy „O. Henryka Pietraszewicza”, skąd pomysł napisania takiej książki. Twierdzi, że dokonał „zobiektywizowanego resume”, bo po upływie pięciu-sześciu miesiącach Polacy zaczęli powoli zapominać o faktach związanych z katastrofą smoleńską!!! Teza dość karkołomna. A znając zainteresowanie Polaków smoleńską tragedią, wręcz naiwna próba tłumaczenia decyzji o druku.

- Ponadto otoczone nadmierną tajemnicą śledztwo może i toczyło się we właściwym tempie, ale powszechny był pogląd, że biegnie zbyt wolno. Kiedy zaś w tym kociołku zaczęli jeszcze mieszać politycy, zrodziło się - u części Polaków - przekonanie: "skoro nie podają winnych, to znaczy, że coś ukrywają". Co? Jasne, tylko jakieś karygodne zaniedbania lub zamach. W moim przekonaniu w ujawnionym materiale dowodowym (na tę chwilę) nie ma żadnego dowodu na taki zamach (na zaniedbania tak, ale związane z typowym i u nas, i u Rosjan "jakoś to będzie") – napisał autor w mailu.

Nie warto byłoby poświęcać czasu publikacji, która de facto jest przeglądem prasy. Bulwersuje jednak, że w ostatnim rozdziale „Przyczyny katastrofy” autor próbuje dokonywać ocen, także śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Autorytet Jasnej Góry

Biorąc książkę po raz pierwszy do ręki, można odnieść wrażenie, że w jej wydaniu współuczestniczyło Sanktuarium Matki Bożej. W redakcyjnej stopce pojawia się informacja „tekst dwumiesięcznik Jasna Góra”. Jest również wspomniane kazanie ojca Romana Majewskiego. No i „O.” przed nazwiskiem Henryka Pietraszewicza sugerujące, że autor jest zakonnikiem.

- Mam wrażenie, a właściwie pewność, że zostaliśmy wykorzystani. I to świadomie – mówi sekretarz dwumiesięcznika „Jasna Góra” Żaneta Bilska, która nie ukrywa oburzenia sytuacją. - Odbieramy wiele telefonów z pytaniem, dlaczego braliśmy udział w wydaniu takiej książki. A nasza rola ograniczyła się do przekazania tekstu kazania. Wykorzystanie autorytetu Jasnej Góry uwiarygodnia jednak tę publikację. Jestem przekonana, że o to chodziło jej autorowi i wydawcy.

Bardzo krytycznie książkę wydawnictwa „Sfinks” ocenia również przeor Jasnej Góry.

- Niepokoi mnie ta publikacja. Jest zła, sugerująca, jednostronna. Nie wierzę jednak w złe intencje wydawcy. To raczej nieporozumienie, choć bardzo bolesne – mówi ojciec Roman Majewski, który równocześnie przyznaje, że Sfinks otrzymał zgodę na wykorzystanie kazania. – Pana Filipa Topczewskiego poznałem w listopadzie. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Opowiadał, że w pomyśle jest zbieranie opinii gazetowych. A co wyszło... Nawet nie nazywam tego książką.

„Serce mi krwawi”

Krytyką zaskoczony jest Filip Topczewski, właściciel wydawnictwa Sfinks. Podczas pierwszej rozmowy z naszym reporterem nie chciał odpowiadać na żadne pytania. Domagał się przesłania ich mailem, które przekazał „O. Henrykowi Pietraszewicz”. Kilka dni później sam zatelefonował. I w bardzo emocjonalnej rozmowie zapewniał, że nie było jego intencją nadużywanie czyjegoś zaufania.

- Wydawnictwo istnieje od kilku lat, ale to nasza pierwsza książka. Dzisiaj może byłbym ostrożniejszy. Absolutnie jednak nie mogę się zgodzić ze szkalowaniem mnie i mojej firmy. A już zarzucanie mi działalności niemal ubeckiej jest czymś niepojętym. Moja rodzina wiele wycierpiała od Służby Bezpieczeństwa. Serce mi krwawi, gdy słyszę takie słowa – mówił Filip Topczewski.

Nie udało nam się porozmawiać z „O. Henrykiem Pietraszewiczem”. I nadal nie wiemy, co oznacza „O.” przed nazwiskiem. Nie chciał tego ujawnić również właściciel Sfinksa. Z kolei autor książki zachowuje się jakby nadal nie zdawał sobie sprawy z krytyki, z jaką spotkało się jego „dzieło”. Co gorsza, nadal upiera się, że pomaga ono w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. I planuje kontynuację. Pytaliśmy, czy reklamowanie książki jako odpowiadającej na wszystkie wątpliwości nie jest nadużyciem. Oto odpowiedź:

- Zdaje się, że jest Pan ostatnią osobą w kraju rozumiejącą literalnie teksty reklamowe... A książka rzeczywiście odpowiada na istotne pytania, choć oczywiście nie każdy musi się z tymi odpowiedziami zgadzać. Reprezentuje stan wiedzy o tragedii na moment wydania, czyli listopad ubiegłego roku.

„O. Henryk Pietraszewicz” nie chce ujawnić, jaki jest nakład jego książki. Sili się za to na mało wyszukany sarkazm.

- Dzięki bezpłatnej reklamie na forach internetowych, w Radiu Maryja ,”Gazecie Polskiej” i „Naszym Dzienniku” coraz większy. Serdecznie dziękujemy! – napisał.


 



Źródło:

Grzegorz Broński