Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

TYLKO U NAS! Dr Szwagrzyk dla niezalezna.pl. Poruszająca rozmowa o pomordowanych Bohaterach

- To nie są zwyczajne prace archeologiczne, gdzie znajduje się osadę, której historia dotyczy minionych wieków. Tutaj mówimy o sprawie narodowej. O wyjątkowym miejscu dotyczącym narodowych bohaterów.

M. Foks; ipn.gov.pl
M. Foks; ipn.gov.pl
- To nie są zwyczajne prace archeologiczne, gdzie znajduje się osadę, której historia dotyczy minionych wieków. Tutaj mówimy o sprawie narodowej. O wyjątkowym miejscu dotyczącym narodowych bohaterów. Trzeba pokonać wszystkie przeciwności, znaleźć środki, aby odnaleźć wszystkich pochowanych, aby badania dokończyć - mówi portalowi niezalezna.pl dr Krzysztof Szwagrzyk, historyk IPN, koordynator prac ekshumacyjnych na Łączce, z którym rozmawia Jarosław Wróblewski.
 
Co pan czuje, ściskając dłonie rodzinom, gdy wręcza im potwierdzoną na piśmie informację, że wykopano na Łączce i odnaleziono po długich i żmudnych pracach szczątki: ojca, brata, krewnego?
- Trudno opisać to słowami. To wzruszenie i poczucie wyjątkowej chwili. Moment takiego uściśnięcia dłoni poprzedzony jest jednak telefonem do rodziny, ponieważ one mają taką informację ode mnie wcześniej. Wtedy po drugiej stronie słuchawki są łzy, są chwile milczenia, a dosyć często jest i tak, że dalszą rozmowę trzeba przełożyć. To jest naturalne, bo siła emocji – nagromadzonych przez lata – jest potężna. Niełatwo w spokoju przyjąć wiadomość, na którą czekało się tak wiele lat. Kiedy informujemy, to wiemy, że nie ma już żadnych wątpliwości, że to właśnie jest dana osoba. Dla nas – członków tego zespołu – to również są wyjątkowe chwile. Są niezwykłe i będziemy je pamiętać z całą pewnością do końca życia.

W czwartek dowiedzieliśmy się o identyfikacji dwóch wybitnych dowódców polskiej armii: mjr "Łupaszki" i mjr "Zapory", co do którego funkcjonują dwie wersje śmierci. Ciężko pobitego, z siedmioma wyrokami śmierci, posiwiałego i zniszczonego jak na swoje 30 lat, ze złamanym nosem, wybitymi zębami, połamanymi żebrami, z powyrywanymi paznokciami – strzałem w głowę uśmiercił kat Piotr Śmietański oraz – jak pisze Joanna Wieliczka-Szarkowa w książce Żołnierze Wyklęci. Niezłomni bohaterowie: „Ubowcy mieli wepchnąć majora „Zaporę” do worka, który powiesili pod sufitem i strzelali do niego bez opamiętania”. Dzięki pana pracy wiemy dziś jednoznacznie, jak zginął „Zapora”?
- Gdyby ten wybitny cichociemny był w worku, to z całą pewnością znaleźlibyśmy więcej śladów po kulach, bo tych, co strzelali, byłoby kilku. Takich śladów po kulach nie odnaleźliśmy. Szczątki majora Dekutowskiego nie zachowały się w całości. Zostały w jakiejś części zniszczone bezpowrotnie, uległy degradacji, a to dlatego, że na nim było 7 innych ciał. Nie znaleźliśmy jednak na jego pozostałych szczątkach śladów po większej ilości kul. Jest za to bardzo wyraźny ślad po wlocie kuli, znajdujący się w potylicy i ślad po jej wylocie. Nie mamy więc tutaj wątpliwości, że to strzał Śmietańskiego, jednego z katów, który wykonywał egzekucje na Mokotowie. On doprowadził do zgonu mjr „Zapory”. Badania, które realizujemy, pozwalają, aby właśnie potwierdzić czy odrzucić wcześniejsze teorie o okolicznościach śmierci. Dopóki więc nie zostaną odnalezione i przebadane szczątki wszystkich, to takie teorie będą żyły własnym życiem.
 
W więzieniu przy ul. Rakowieckiej odbywały się tortury. Specjalizował się w nich m.in. Jerzy Kędziora, który rok temu został skazany na 3 lata więzienia, m.in. za bicie gumą i żelazem owiniętym w ręcznik, przypalanie włosów czy kopanie po nerkach. To pozostawiało ślady. Czy pan ze swoim zespołem odkrywa na szczątkach z Łączki ślady tortur?  
- Zdecydowanie tak. Na bardzo wielu szczątkach udało się odnaleźć miejsca pokazujące, że ten człowiek był wcześniej torturowany. Są złamania żuchwy, żeber, kości. To świadczy, że człowiek był przed śmiercią bity. Odnajdywaliśmy ślady metalowych fragmentów, być może po odłamkach granatów, ale i postrzelin. Odnaleziono przecież w pierwszym etapie szczątki człowieka, który miał 11 kul.
 
Zidentyfikowaliście do tej pory 16 ciał. Mówił pan, że w ziemi na Łączce zostało jeszcze ok. 90 ciał, które trzeba znaleźć.
- Wydobyliśmy dotychczas 194 ciała. Trwają prace nad ich identyfikacją. Mamy od rodzin materiał genetyczny zabezpieczony w 350 próbkach. To jest dużo. Przed nami najtrudniejszy moment, ostatniego etapu prac na Łączce. Ok. 90 ludzi zostało pochowanych na tej kwaterze i znajdują się w miejscach, gdzie stoją współczesne pomniki. Jest ich tam bardzo dużo. Musimy znaleźć sposób, aby ich ciała stamtąd wydobyć. To jest nasze zadanie i z pewnością wrócimy na Łączkę. Musimy postarać się odnaleźć wszystkich. Taki jest cel naszej pracy.
 
Jest pan bardzo zdeterminowany. To ważne.
- Wszyscy jesteśmy zdeterminowani. Takie jest nasze zadanie, które traktujemy niezwykle poważnie. To nie są zwyczajne prace archeologiczne, gdzie znajduje się osadę, której historia dotyczy minionych wieków. Tutaj mówimy o sprawie narodowej. O wyjątkowym miejscu dotyczącym narodowych bohaterów. Trzeba pokonać wszystkie przeciwności, znaleźć środki, aby odnaleźć wszystkich pochowanych, aby badania dokończyć.
 
Praca na Łączce jest szeroko znana i popierana. Polacy wiedzą, kogo szukacie i kogo udało się znaleźć. Czy poprzez te badania otworzyła się nowa karta polskiej historii?
- Coś, co było spychane na margines społecznego czy politycznego życia, wraca z ogromną siłą Zobaczmy, co dzieje się w Polsce w okolicach 1 marca. Ile jest oddolnych inicjatyw, często bardzo młodych ludzi. Oni odkryli historię żołnierzy wyklętych i podchodzą do tego, co żołnierze wyklęci robili przed laty niemal z nabożeństwem. Teraz jest realna możliwość znalezienia tych ludzi i oddawania im hołdu nie tylko w symbolicznych miejscach, ale miejscach prawdziwych. Ma pan rację. Również uważam, że otwiera się nowa karta polskiej historii. Ona dzieje się na naszych oczach. Cieszymy się z faktu, że mamy w tym swój mały udział.
 
Pomagałem na Łączce krótko, bo tylko jeden dzień i uderzyła mnie tam atmosfera pracy, wzajemnego szacunku do siebie i świadomości, że to jest miejsce szczególne i bardzo ważne zadanie. Pomagało tam wielu młodych ludzi... Niech pan opowie o tych osobach.
- Bardzo często czuliśmy niezwykłą atmosferę, która otaczała naszą pracę. Taką szczególną formą był udział wolontariuszy, młodych, ale i również osób 60-70-letnich. Młodzi przychodzą tam z ogromnym szacunkiem do pracy, którą trzeba wykonać. Traktują to jako formę osobistego wyróżnienia, sprawę honoru. Oni wykonywali różne prace, byli z różnych środowisk. Pomagali nam kibice Legii Warszawa. To wszystko powodowało, że w innych miejscach, w których mamy wykonywać podobną pracę – otrzymujemy zgłoszenia, pytania, jak można do nas dołączyć. Gdy byliśmy w Białymstoku, aby szukać ciał przy więzieniu, to zgłosiło się do pomocy kilkudziesięciu, w większości młodych ludzi, którzy ciężko pracowali w temperaturze 35-37 stopni. Z wielkim zaangażowaniem, jakby chodziło o coś najważniejszego w ich życiu. Mamy pytania, kiedy przyjedziemy do Gdańska, na Opolszczyznę – oni czekają, aby nam pomagać. To jest piękne, wzruszające i godne szacunku. Ten obraz młodego pokolenia, szczególnie nastawionego patriotycznie pokazuje o nim prawdę. To jest prawdziwy obraz, a nie ten wypaczony w mediach. Widzę ich osobisty udział i zaangażowanie.
 
Ciała ofiar komunizmu są identyfikowane. Znamy nazwiska. Czekamy więc na pochówek, będący wielkim narodowym świętem ku czci niezłomnych bohaterów. Kiedy można się go spodziewać?
- Wszyscy czekamy na ten dzień, dzień odnalezionych i zidentyfikowanych ofiar komunizmu. Jestem przekonany, że będzie to dzień, który przejdzie do historii naszego państwa. Będziemy chowali naszych bohaterów. Musimy znaleźć dla nich godne miejsce, które będzie miało niepowtarzalny kształt. Dla mnie takim oczywistym jest właśnie Łączka. Oni powinni na to miejsce z honorami powrócić ponieważ komuniści zrobili wszystko, aby ślady po nich zatrzeć. Oni jednak są obecni. Łączka ma nieprawdopodobną siłę przekazu. To tutaj jest ich miejsce. Mam nadzieję, że w następnym roku pochowamy tam naszych bohaterów, ale decyzja nie zależy ode mnie.

 



Źródło: niezalezna.pl

Jarosław Wróblewski