Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

W cieniu warszawskiego referendum. Antypis wiecznie żywy

Najwyraźniej politycy PO znów doszli do wniosku, że PiS jest ich ostatnią deską ratunku. Tonąc w stolicy, chwytają się straszenia wyborców partią Jarosława Kaczyńskiego – ujawnia „Gazeta Polska”.

Marcin Pegaz/Gazeta Polska
Marcin Pegaz/Gazeta Polska
Najwyraźniej politycy PO znów doszli do wniosku, że PiS jest ich ostatnią deską ratunku. Tonąc w stolicy, chwytają się straszenia wyborców partią Jarosława Kaczyńskiego – ujawnia „Gazeta Polska”.

Polacy mogli się ostatnio dowiedzieć, że referendum o odwołanie prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz to „akcja polityczna, której współorganizatorem, a tak naprawdę inicjatorem, jest PiS”. Że na referendum idą tylko zwolennicy PiS-u, inni je bojkotują. Że owszem, były potknięcia komunikacyjne pani prezydent, ale PiS wykorzystuje je do swojej partyjnej gry. Nie tylko zresztą referendum jest czymś złym ze względu na swoją „pisowskość”. Jest także podejrzane prawnie. Otóż – przekonują z kamienną twarzą politycy PO – podpisy pod wnioskiem zbierały „opłacane hostessy”. Co z tego wynika? Oprócz tworzenia niejasnego podejrzenia, że podpisy mogły być kupowane, posłowie Platformy już otwarcie stawiają tezę, że sprawą powinna zająć się prokuratura. Na twarzach polityków wygłaszających te absurdalne kwestie widać niekiedy pewien wysiłek. Przekazy dnia wypełniają jednak sumiennie – po tym jak premier ogłosił bojkot referendum, jest jasne, że skompromitowanie samej idei głosowania nad odwołaniem HGW jest najistotniejszym celem. I jedynym pomysłem na obronę nieudolnej i skompromitowanej pani prezydent.

Emocje i propaganda
Urzędnicy miejscy i sama pani prezydent zapewne oburzą się na powyższe oceny, ale te wszystkie określenia są i tak delikatne w porównaniu z tym, co można usłyszeć w tramwaju i na ulicach Warszawy. Nastroje w stolicy są jednoznacznie dla pani prezydent negatywne. Natomiast na forach internetowych poziom emocji na temat „Bufetowej” sięga zenitu. Aż żal, że ubocznym skutkiem jej polityki jest umocnienie stereotypowego i krzywdzącego przekonania części rodaków o roli kobiet w życiu publicznym. Wygłaszane przez Hannę Gronkiewicz-Waltz mądrości, że „nie trzeba zmieniać prezydenta, by zmienić Warszawę”, bynajmniej nie łagodzą sytuacji.

Polacy – do grilla!
Zatem jedynym sposobem jest zbudowanie w umysłach wyborców zbitki „pisowskie referendum”, bo to, w przekonaniu spinów PO, do cna je kompromituje. Nie wiem, czy PO zrobiła przed realizacją tego celu badania wśród warszawiaków, czy raczej działa intuicyjnie. Mam wrażenie, że raczej to drugie, bo – po pierwsze – nie docenia stopnia negatywnych emocji wobec „Bufetowej”, po drugie – nauczka z Elbląga nic PO nie nauczyła. Najwyraźniej z kalkulacji wyszło, że w Warszawie stan umysłów wyborców jest niczym z roku 2007, kiedy retoryka antypis działała w najlepsze. Sukces zebrania pod 230 tys. podpisów w kilka tygodni powinien wprawdzie dać PO nieco do myślenia, ale najwyraźniej sądzi ona, że warszawiak jak pies Pawłowa – na sygnał „PiS” ucieknie.

Prymitywne to okropnie, ale też nie najlepsze dla demokracji. Zniechęcenie ludzi do udziału w wyborach czy referendum przeczy temu, co od lat mówi się Polakom, namawiając ich do udziału w wyborach i narzekając na niską frekwencję. Próba skompromitowania referendum jako „partyjnej akcji” jest naturalną konsekwencją linii prezentowanej od lat przez premiera. Frekwencja wyborcza była przydatna, gdy trzeba było skłonić młodych wyborców do głosowania przeciwko PiS. Im mniej Polacy wiedzą, co robi rząd, im mniej interesują się polityką, im mniej angażują się w sprawy publiczne, tym lepiej dla systemu władzy III  RP. Zniechęcanie do wzięcia udziału w referendum warszawskim jest starym hasłem premiera: idźcie grillować, my się zajmiemy resztą.

Warszawski elektorat zmiany
Tyle że ta „reszta” jest już tak dojmującą rzeczywistością, że Polacy coraz wyraźniej wolą wysłać premiera i jego ludzi na grilla. Czy wyborcy Warszawy wciąż podlegają tej prostej jak budowa cepa socjotechnice Platformy, dowiemy się, gdy pójdą (lub nie) do referendum. Żeby było ważne, musi wziąć w nim udział prawie 390 tys. mieszkańców. Stolica jest miastem, gdzie najwięcej w ostatnich latach przybyło „młodych, wykształconych, z wielkich miast”, którzy dotychczas ślepo wierzyli w PO. Tu także mieszka ogromny odsetek funkcjonariuszy i urzędników – to pewny elektorat III RP. Czy zatem elektorat zmiany, domagający się ustąpienia postkomunistycznego układu, jest znów na tyle silny, by odsunąć PO od władzy w mieście? Zależeć to będzie faktycznie od frekwencji i stopnia oprzytomnienia warszawskich wyborców po usypiającej retoryce o ciepłej wodzie w kranie.

HGW pociągnie premiera
Obrona Warszawy jest także jedną z kluczowych spraw dla Donalda Tuska. Wiadomo mniej więcej, że w skali kraju retoryka antypisowska, która ma usprawiedliwiać dramatycznie zły poziom władzy, nie działa. Wedle najnowszego badania Homo Homini PiS ma 30 proc. poparcia, PO – 24 proc. Wcześniejsze badanie TNS Polska dawało partii Jarosława Kaczyńskiego 40 proc. poparcia – gdyby się to potwierdzało w kolejnych badaniach, oznaczałoby to, że istnieje poważna szansa na samodzielne rządy partii Jarosława Kaczyńskiego. I że Donald Tusk, mimo przemyślnych zabiegów, wciąż jest na równi pochyłej. Zauważa to już nawet pokorny do tej pory wobec Tuska mainstream medialny. „Gazeta Wyborcza” rozważa, czy Bronisław Komorowski może być lokomotywą Platformy, bo Tusk upada. Wcześniejsze nawoływania tej gazety, by Tusk stał się wreszcie „szefem państwa”, jakiego oczekują Polacy, okazały się bowiem wołaniem na puszczy. Trwają zatem poszukiwania następcy. Przegrana Hanny Gronkiewicz Waltz może je tylko przyspieszyć.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Joanna Lichocka