30 listopada 1939 r. olbrzymi i uzbrojony po zęby Związek Sowiecki napadł na niewielką Finlandię. Cały świat patrzył z sympatią na poczynania walecznych Finów, którzy przez długie tygodnie powstrzymywali kilkadziesiąt dywizji Stalina.
Obiecywano odsiecze i transporty broni. Na obietnicach się skończyło, aż wyczerpana wojną Finlandia i Sowiety, które straciły ok. 300 tys. zabitych i dwa razy tyle rannych, zawarły 13 marca 1940 r. pokój, w wyniku którego Finowie stracili sporą część swojego terytorium: nieodzyskaną do dzisiaj Karelię. Finlandii, tak jak dzisiaj Ukrainie, nikt militarnie nie pomógł, co pozwoliło Stalinowi kontynuować zapoczątkowaną paktem Ribbentrop-Mołotow „operację wyzwoleńczą” polegającą na zajmowaniu kolejnych państw (bądź ich dużych części) Europy Środkowo-Wschodniej. Pod sowieckim jarzmem znalazło się pół Polski, część Finlandii, Litwa, Łotwa, Estonia oraz część Rumunii. Kilka lat później pod but Stalina trafiły jeszcze: reszta Polski, reszta Rumunii, wschodnia część Niemiec, Węgry, Bułgaria i Czechosłowacja. Tak tylko przypominam tamto wydarzenie i tamte krokodyle łzy wylewane nad losem „dzielnych Finów” przez bierny, bojący się Rosji Zachód. Historia lubi się powtarzać.