Oddał osiem strzałów, ale nigdy nie stanął przed sądem. Mowa o Janie P., który po 40 latach od pacyfikacji kopalni Wujek, wciąż prowadzi spokojne życie w Niemczech. Polski wymiar sprawiedliwości nie zapomniał jednak o mężczyźnie.
40 lat temu w kopalni wujek wskutek milicyjnej pacyfikacji zginęło 9 górników. Część komunistycznych zbrodniarzy trafiła przed polski wymiar sprawiedliwości, jednak wymierzone im kary można uznać za symboliczne - od trzech i pół do sześciu lat pozbawienia wolności.
"Dopiero dziesięć lat po masakrze w Wujku – w październiku 1991 roku – Prokuratura Wojewódzka w Katowicach rozpoczyna śledztwo w sprawie pacyfikacji, a w marcu 1993 roku rusza pierwszy proces winnych śmierci górników. Procesów będzie jeszcze kilka – w 1999, 2004 i 2019 roku, a przełomem okaże się słynny „raport taterników” spisany przez Jacka Jaworskiego. Kilka tygodni po akcji w Wujku trójka taterników organizuje w Tatrach szkolenia dla członków plutonu specjalnego i wyciąga od nich informacje o szczegółach pacyfikacji Wujka. Zomowcy opowiadają, że podczas akcji mierzyli „w łeb i komorę”, a górnicy padali jak „ludziki na strzelnicy”."
- przypomina Deutsche Welle.
Portal przytacza historię dwóch byłych zomowców, którzy w czasie trwania procesów milicjantów, zaczynali nowe życie w Niemczech. Chodzi o Romana R, (później Romana S.) i Jana P. , którzy zamieszkali w Norymberdzie. Według raportów, pierwszy z mężczyzn podczas pacyfikacji oddał cztery strzały, natomiast drugi osiem. Próby ściągnięcia ich przed polski wymiar sprawiedliwości w latach dziewięćdziesiątych i po 2004 roku kończą się niepowodzeniem, ponieważ niemiecka prokuratura uznaje ich zbrodnie za przedawnione. W tamtejszym prawie nie istnieje zbrodnia komunistyczna.
"Dopiero w 2019 roku Roman S. trafia w ręce policji. Podczas kontroli drogowej w Chorwacji funkcjonariuszom ukazuje się list gończy. Były zomowiec zostaje deportowany do Polski i osądzony. Sąd wymierza mu karę trzech i pół roku więzienia. Jako jedyny z zomowców uczestniczących w pacyfikacji Wujka przeprasza, że doszło do masakry. Nie przyznaje się jednak do winy."
- przekazuje dw.com.
Proces Romana S. przypomniał sprawę wciąż niekaranego Jana P. Wobec mężczyzny polska prokuratura wydała w 2020 roku kolejny Europejski Nakaz Aresztowania, jednak niemiecki wymiar sprawiedliwości odmówił ekstradycji, a nawet nie przesłuchał podejrzanego, ponownie argumentując to przedawnieniem zarzutów.
Jak twierdzą dziennikarze dw.com, próba kontaktu z byłym zomowcem nie przyniosła skutku. W odpowiedzi od kobiety, która podawała się za synową, usłyszeli po polsku, że mężczyzna przebywa na terapii i nie ma go w domu.
"Prokurator Dariusz Psiuk mówi, że nie ma jeszcze oficjalnej odpowiedzi z Niemiec. Ale to niewiele zmienia. – Ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o IPN wprowadziła trwałe nieprzedawnianie się zbrodni komunistycznych. Dlatego zarzuty stawiane Janowi P. przez polskie organy ścigania nie podlegają przedawnieniu – podkreśla."
- informuje dw.com.