10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

„Dalej opłakuję dziecko, które straciłam w aborcji”. Ofiary przemysłu aborcyjnego napisały do Sądu Najwyższego USA

Amerykański Sąd Najwyższy (SCOTUS) wkrótce rozpatrzy sprawę, która może poszerzyć znacznie wolność władz stanowych w nakładaniu ograniczeń na zabijanie dzieci. Setki kobiet, które zdecydowały się na aborcję w późnym terminie, wysłało do sędziów swoje świadectwa – i ich lektura jest przerażająca.

pixabay

Podczas pierwszej kadencji prezydent Donald Trump nominował do Sądu Najwyższego (SCOTUS) trzech sędziów, po raz pierwszy od dekad dając konserwatystom przewagę w SCOTUS.

W odpowiedzi na to republikańskie władze wielu stanów zaczęły wprowadzać ustawy chroniące życie poczęte. Te otwarcie łamały wypracowany po wyroku w słynnej sprawie Roe v. Wade liberalny kompromis. Republikanie nie ukrywali, że liczą na to, że lewica poda je do sądu, sprawy dotrą przed SCOTUS i sędziowie obalą w końcu Roe v. Wade. 

Jednym ze stanów, który wprowadził taką ustawę, był Missisipi. W 2018 roku jego władze zdelegalizowały większość aborcji po 15. tygodniu ciąży, chociaż „kompromis” zabrania tego przed 23-24 tygodniem. Już dzień po podpisaniu tej ustawy jedyna klinika aborcyjna w tym stanie, Jackson Women's Health, podała ją do sądu. Sądy kolejnych instancji uznawały ją za niezgodną z obowiązującym kompromisem. W końcu stan odwołał się do SCOTUS, a jego sędziowie, po wyjątkowo długim namyśle, zgodzili się ją rozpatrzyć. Sprawa powinna zacząć się 1 grudnia. 

Wstrząsające świadectwa

W amerykańskim systemie prawnym funkcjonuje system zwany Amicus Curiae (łac. przyjaciel sądu). Dzięki niemu osoba niebędąca stroną w danym postępowaniu może zaoferować sądowi informacje, własną perspektywę czy ekspertyzę, zwykle w formie wysłanego do niego listu. Zanim SCOTUS rozpatrzy sprawę Dobbs v. Women's Health, trafiło do niego świadectwo 375 kobiet. Wszystkie dokonały tzw. aborcji późnoterminowej – i teraz tego żałują, prosząc SCOTUS o to, żeby zdelegalizował ten proceder. 

W swoim liście kobiety opisują to, jaki wpływ na ich zdrowie, także psychiczne, miały aborcje dokonane w drugim lub trzecim trymestrze ciąży. Jedna z nich stwierdziła, że kiedy po dokonaniu aborcji zaszła w ciążę, to przez tkankę bliznową niemal zmarła przy porodzie. Następnie przez 13 lat próbowała zajść w kolejną ciążę, ale skończyło się to jedynie czterema poronieniami. 

Wiele kobiet twierdzi, że nie rozumiały „procedury” i jej konsekwencji, i nie zostały o nich poinformowane w klinikach aborcyjnych. W wielu świadectwach przewija się to, że aborcjoniści mówili im, że ich dzieci to tylko „zlepki komórek” i nie wiedziały, że są już tak rozwinięte. „Powiedziano mi, że to, co mam w sobie, to tylko kawałek ciała, a nie dziecko. Powiedziano mi, że aborcja będzie rozwiązaniem mojego problemu, jakim jest bycie w ciąży. Powiedziano mi, że nie będę miała żadnych efektów ubocznych potem, jeśli zechcę mieć dzieci” - napisała jedna z kobiet - „Nie powiedziano mi o głębokim emocjonalnym i psychologicznym cierpieniu, przez jakie przejdę”. Wyznała, że przez tę aborcję zmagała się z depresją i uzależnieniem, miała próby samobójcze, a jej poczucie własnej wartości spadło tak bardzo, że zdecydowała się na zostanie w związku nawet po tym, gdy jej partner ją zgwałcił. 

Inna kobieta wspomina, że przed aborcją nikt jej nie powiedział, jak ona wygląda. „Nie dano mi żadnej literatury pokazującej lub opisującej to, co miałam zamiar zrobić” - napisała. - „Byłam w dużo bardziej zaawansowanej ciąży, niż myślałam, że jestem”. Wspomina, że odnosząc się do jej martwego dziecka, aborcjonista stwierdził, że „to największe, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy”. „Te słowa mnie prześladowały” - stwierdziła. 

"Nienawidziłam siebie"

Pozostałe autorki również doniosły sądowi o głębokiej psychologicznej traumie, jaką wywołała w nich aborcja. Jedną z nich była 46-letnia weteran, która zaszła w ciążę, kiedy stacjonowała w Niemczech. Nie chciała poddać się aborcji, ale czuła presję wywołaną okolicznościami życiowymi. Aborcja nie wpłynęła negatywnie na jej zdrowie fizyczne, ale spowodowała głębokie rany psychiczne, z których nie wyleczyła się do dzisiaj pomimo posiadania dwójki dzieci. Zaczęła cierpieć na depresję i bulimię, próbowała się powiesić i podciąć sobie żyły, zaczęła brać narkotyki i co najmniej trzy razy je przedawkowała. „Nienawidziłam siebie” - napisała. 

„Mam teraz 46 lat i głęboko żałuję, że zabiłam swoje dziecko. On lub ona miałaby teraz 28 lat” - dodała - „Do dzisiaj nigdy nie byłam w stanie skończyć niczego, co zaczęłam w swoim życiu. Miałam przez lata ataki depresji i myśli samobójczych. Poczucie winy nigdy mnie nie opuszcza, chociaż wiem, że Bóg mi wybaczył, to sama nie umiem sobie wybaczyć ani tego wytłumaczyć”. 

Inna kobieta, która dokonała aborcji w 1984 roku w wieku 20 lat, opisała, że przez całe życie była trapiona wizjami córki, którą zabiła. Kolejna stwierdziła, że po dokonaniu aborcji w wieku 16 lat przestała być wzorową uczennicą, wpadła w depresję, zaczęła pić i brać narkotyki. Wyszła za mąż za pierwszego chłopaka, którego udało jej się na to namówić, a ten przez lata się nad nią znęcał, ona jednak z powodu braku poczucia własnej wartości nie potrafiła od niego odejść. „Co roku w październiku robię się smutna i płaczę cały miesiąc” - stwierdziła - „Nadal opłakuję dziecko, które straciłam przez aborcję”. 

Wszystkie kobiety podpisane pod tym listem stwierdziły, że żałują dokonania aborcji i odradzają to z całego serca innym. Wiele z nich stwierdziło też, że wbrew lewicowej narracji to nie był ich wybór, bo zostały do tego przekonane lub zmuszone przez ich partnerów czy rodziny. Spora ich liczba stwierdziła też, że po aborcji weszła w związki, w których występowała przemoc, i nie potrafiły z nich wyjść. 

Ich świadectwa zostały wybrane z tych zgromadzonych w ramach Operation Outcry – największej na świecie kolekcji świadectw kobiet, które poddały się aborcji. Od lat zbierał je Allan Parker, przewodniczący antyaborcyjnej organizacji Justice Foundation. Zaczął je zbierać, kiedy był radcą prawnym Normy McCorvey, znanej lepiej pod sądowym pseudonimem Jane Roe. To właśnie jej pozew przeciwko prokuratorowi okręgowemu Dallas Henriemu Wade'owi zalegalizował w USA aborcję. Ona sama szybko zaczęła tego żałować, a pod koniec życia (zmarła w 2017 roku) została jedną z najgłośniejszych antyaborcyjnych aktywistek w USA.  
 

 



Źródło: niezalezna.pl, Daily Caller

Wiktor Młynarz