10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Nie zapominać o rocznicach!

W Polsce jakoś niezauważone przeminęły dwie rocznice związane z Rosją – 4 i 7 listopada. Wygląda na to, że mało kto je z czymkolwiek kojarzy, tymczasem nadal mają one istotne znaczenie dla poznawania mentalności naszego groźnego sąsiada. Przez z górą 70 lat istnienia Związku Sowieckiego świętowano tam 7 tzw. rewolucję październikową, czyli dorwanie się do władzy bolszewików, a od 2011 r. zastąpiły to 4 listopada obchody Dnia Nienawiści do Polaków – co ja mówię: Dnia Jedności Narodowej ku czci wygnania wstrętnych Lachów z Kremla w 1612 r. Wot, „pamięć historyczna”! Tylko że tak naprawdę polski garnizon Kremla skapitulował… właśnie 7 listopada, a już rok później nowy car Michaił Romanow ustanowił Dzień Wyzwolenia Moskwy od Polskich Najeźdźców, obchodzony co roku w listopadzie aż do końca caratu.

Dlaczego Putin skasował święto wielkiego października, choć wyznaje, że rozpad Raju Krat, pardon – Kraju Rad – był największą katastrofą XX w.? Między innymi dlatego, że nadal świętują w tym dniu opozycyjni komuniści, ale ważniejsze było dążenie do stworzenia nowego mitu założycielskiego odbudowywanego pracowicie imperium, a jakie może być w tym względzie lepsze spoiwo niż nienawiść do sąsiadów?

Dlaczego nikt nie czci Wani męczennika

Bo wprawdzie Polacy, zdrajcy Słowiańszczyzny i psy łańcuchowe USA, na symbol wrogości tej „jedności narodowej” świetnie się nadają, ale nie zapominajmy i o innych śmiertelnych wrogach – wszak w 2008 r. rozbestwieni Gruzini napadli na Rosję, a w 2014 r. ukraińscy faszyści ukrzyżowali w Donbasie niewinne rosyjskie dziecko i gotowali rzeź równie niewinnym rosyjskim mieszkańcom pragnącym jedynie pokojowego powrotu na łono Matuszki Rossii. Co prawda to rosyjskie czołgi buszowały po Gruzji, Krymie i Donbasie, a nie odwrotnie, ale kto by tam w to wnikał? „Ukrzyżowany” rosyjski chłopczyk też jakoś wyżył bez śladów tej zbrodni, natomiast o innym, naprawdę zamordowanym 3-letnim Wani mieszkańcy Kremla, obojętne, czy reprezentowali biały, czy czerwony carat, jakoś nie chcą pamiętać. A warto przypomnieć to wydarzenie, gdyż to ono symbolicznie zakończyło smutę, czyli czasy zamętu w Rosji, gdy o Kreml walczyli po kolei dwaj rzekomi synowie Iwana Groźnego, a bojarzy wybierali na cara polskiego królewicza. Wedle rosyjskiego publicysty opozycyjnego Aleksieja Sziropajewa historia ta wyglądała tak:

„A wiecie, czym się naprawdę zakończyła smuta? Soborem ziemskim i wprowadzeniem na carski tron Michaiła Romanowa? Nie, prawdziwe zakończenie smuty zaznaczyło się zupełnie innym, znacznie mniej pełnym patosu wydarzeniem. W 1614 r. w Moskwie koło Wrót Sierpuchowskich prawosławni chrześcijanie powiesili trzyletniego chłopczyka. Jak ogłoszono: »Za jego odrażające występki«. Czymże on tak zawinił wobec dobrego ludu moskiewskiego? Otóż winien był tego, że urodził się jako syn Dymitra Samozwańca Drugiego i Maryny Mniszech – oto wszystkie jego »występki«. Zwano go Wasia, a oficjalnie – carewicz Iwan Dmitriewicz, ale w historii pozostał jako Iwan Worionok (od pogardliwego przezwiska wor, czyli złodziej, nadanego jego ojcu przez Moskwicinów; a więc chłopiec był złodziejaszkiem – przyp. J.L.). Powiadają, że pętla nie zacisnęła się, jak należy, na szyi chłopczyny i umarł on dopiero po kilku godzinach – z zimna! Od tego czasu, jak myślę, przelała się niejedna »łezka dziecięcia«, ale jakoś, nie wiedzieć czemu, nikt nie czci Wani jako męczennika. Zgoła to niepodobne do sentymentalnych obrazków na temat »jedności narodowej«, nieprawdaż?” (przekład J.L.).

Ta „łezka dziecięca” to aluzja to mętnych wywodów Dostojewskiego z „Braci Karamazow”, gdzie wszystko na świecie jest jej niewarte i dlatego nie wolno jej przelać. Nawiasem mówiąc, pasuje to świetnie do zawodzeń podobnie jak Dostojewski kochających Polskę i Polaków pismaków opozycyjnych, plujących na naszą Straż Graniczną, ponoć co dzień przelewającej istne rzeki dziecięcych łez uchodźczych.

Ci, co śmieli buntować się przeciw władzy Rosji nad Polską

W listopadzie przypadają i polskie ważne rocznice. Uczciliśmy już Wszystkich Świętych i naszych zmarłych, tych bliskich, z rodziny, i tych z rodziny imieniem Polska, jak wymordowani na rozkaz Suworowa też 4 akurat listopada w 1794 r. podczas rzezi Pragi, którą wstrząśnięty korespondent francuskiej gazety nazwał „triumfalnym rykiem wschodniego barbarzyństwa”. Może to był ukryty motyw ustanowienia właśnie tego dnia rosyjskim świętem jedności?

A przed nami jeszcze wszak rocznica odzyskania niepodległości 11 listopada 1918 r. i… no, właśnie, czy większość z nas pamięta, kiedy wybuchło powstanie listopadowe, którego pośrednim skutkiem stała się wielka klasyka narodowa, te „Dziady” Mickiewicza, emigracyjne smutki i tęsknota za ojczyzną z poematów Słowackiego i polonezów Chopina?

O garstce patriotów zapaleńców, podchorążaków, którzy w nocy z 29 na 30 listopada rozpalili bunt, peerelowska historiografia miała jak najgorsze zdanie, utrwalane potem całymi dekadami poprzez sączoną nam pedagogikę wstydu. Bo i racja – jak śmieli buntować się przeciw władzy Rosji nad Polską?! Tak samo „realiści” patrzyli na czyn legionowy w 1914 r., co znalazło wyraz w pieśni „Pierwsza Brygada”:

„Krzyczeli, żeśmy stumanieni,
Nie wierząc nam, że chcieć to móc.
Leliśmy krew osamotnieni,
A z nami był nasz drogi Wódz!”

Romantyzm celów, pozytywizm środków

Tym pseudorealistom tchórzliwie odrzekającym Polaków od jakichkolwiek prób najpierw wywalczenia niepodległości, potem suwerenności i godności, zawsze stającym po stronie silniejszego, choćby był najzajadlejszym wrogiem ojczyzny, można prosto zadać kłam: nie byliśmy i nie jesteśmy stumanieni! Oskarżani o lekkomyślność podchorążacy nie byli winni tego, że zgnuśniali w zaszczytach generałowie kunktatorstwem zgubili mające wszelkie szanse powodzenia powstanie, oskarżający legionistów zaś i ich wodza o szaleństwo powinni zapoznać się z relacją Wiktora Czernowa z odczytu wygłoszonego przez Józefa Piłsudskiego w Paryżu 21 lutego 1914 r., niemal pół roku przed wybuchem I wojny światowej:
„Piłsudski z przekonaniem przewidywał w najbliższej przyszłości austriacko-rosyjską wojnę z powodu Bałkanów. Nie miał wątpliwości co do tego, że za Austrią staną – a właściwie już stoją – Niemcy. Wyraził następnie przekonanie, że Francja nie będzie mogła pozostać biernym świadkiem konfliktu: dzień, w którym Niemcy wystąpią otwarcie po stronie Austrii, spowoduje nazajutrz dla Francji konieczność – z mocy obowiązującego ją układu – interwencji po stronie Rosji. Wreszcie twierdził, że Anglia nie będzie mogła pozostawić Francji na łaskę losu. Jeśli zaś połączone siły Anglii i Francji będą niedostateczne, wciągnięta będzie, prędzej czy później, po ich stronie Ameryka. Następnie, analizując potencjał wojenny wszystkich tych mocarstw, Piłsudski postawił wyraźne pytanie: jaki będzie przebieg i czyim zwycięstwem zakończy się wojna? Jego odpowiedź brzmiała: Rosja będzie pobita przez Austrię i Niemcy, a te z kolei będą pobite przez siły anglo-francuskie (lub anglo-amerykańsko-francuskie). To wskazuje Polakom kierunek ich działań”.

No zaiste – bredzenie szaleńca, nieprawdaż? A może jednak raczej błyskotliwa prognoza chłodnego analityka, zgodna z jego słynną dewizą – „Romantyzm celów, pozytywizm środków”. Daj nam, Boże, więcej takich szaleńców dzisiaj. A pamięć o naszych wielkich poprzednikach prowadzi nas w tegorocznym Marszu Niepodległości, którego usiłują nam zakazać sprzedawczyki o marnych duszyczkach. Odpowiedzmy im słowami samego Piłsudskiego: „Ponieważ na własną, nie na obcą, liczę moc, nazywają mnie romantykiem i budowniczym zamków na lodzie te rodzime karły i podlce, którzy uważają, że jedynie realną pracą jest budowanie zamków na gnoju”.

Gnoju nazbierało się za dużo nie tylko w Warszawie, trzeba spłukać te nieczystości w całym kraju!

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Jerzy Lubach