Dwie trzecie polskich importerów cli towary sprowadzane spoza UE w urzędach celnych poza granicami naszego kraju. Straty, które ponosi nasz budżet, sięgają 3,6 mld zł. – Wszystko dlatego, że nasze procedury, za których wprowadzenie odpowiada Ministerstwo Finansów, są bardziej uciążliwe dla przedsiębiorców niż w pozostałych krajach Unii – mówią celnicy.
W tym roku z tytułu pobranego cła do państwowej kasy ma wpłynąć 1,8 mld zł. Jednak pieniędzy tych mogłoby być trzy razy więcej, czyli – jak łatwo policzyć – 5,4 mld zł. Jak to możliwe?
–
Dwie trzecie przedsiębiorców cli swoje towary za granicą. A przecież wystarczyłoby stosować takie procedury, jak w innych państwach Unii, i robiliby to w Polsce – podkreśla Sławomir Siwy, szef Związku Zawodowego Celnicy.pl. Celnicy wielokrotnie zwracali się do ministra finansów Jacka Rostowskiego o zmianę procedur, jednak ich apele pozostają bez echa.
Od 2004 r. obowiązują w Polsce unijne przepisy celne. To na ich mocy każdy przedsiębiorca importujący towar spoza państw wspólnoty może oclić go w dowolnym urzędzie celnym w Unii Europejskiej.
Efekt jest taki, że nasi importerzy uciekają z cłem za granicę. Nie chodzi tylko o to, że płacą je np. w Hamburgu czy Amsterdamie, dokąd przypływają statki z zakupionymi przez nich towarami. –
Duże firmy potrafią jechać z transportem nawet kilka tysięcy kilometrów, byleby uniknąć polskich urzędów celnych – mówi „Codziennej” jeden z celników. Często wybierają nawet Rumunię czy Bułgarię i tam się odprawiają.
Oczywiście traci na tym nasz budżet. I są to niemałe pieniądze. Bo choć 75 proc. z kwot z opłat celnych idzie do unijnej kasy, to jednak 25 proc. pozostaje w kraju clenia. Właśnie te pieniądze uciekają z Polski wraz z importerami.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Wojciech Kamiński