Wczoraj w trakcie Debaty dnia w @PolskieRadio24 na temat wyborów prezydenckich dotarła do mnie prosta prawda. Współrządząca IIIRP przez 18 lat partia polityczna o nazwie TVN wystawiła swojego, hodowanego przez wiele lat pretendenta w jednym jedynym celu. PiS stracił część swojego elektoratu po prawej stronie. Czas na stronę lewą. Czas wyrwać mu liberalizujących katolików.
Projekt #polskiŻełenski , projekt #tenDrugiNieProkop ma jeden cel. PiS ma być cięty po skrzydłach. Konfederacja wyciąga, katolików –patriotów, nie Prokop, katolików-europejczyków. Chodzi tylko o to, by doszło do drugiej tury, a wtedy może zdarzyć się wszystko. Tak sądzą.
Jan Paweł II zapalał świecę 13 każdego miesiąca o 19.30 w porze emisji goebbelsowskiej, bolszewickiej gadzinówki telewizyjnej zwanej Dziennikiem telewizyjnym. Czcił w ten sposób pamięć ofiar stanu wojennego. Zamordowanych, poranionych. Zapalmy dziś świecę i my. Ale pamiętajmy, że w 1981 roku zraniony, złamany został również polski naród. Jego duża, większa część została przez bojówki szeregowego Jaruzelskiego poraniona, aż po syndrom sztokholmski. Złamanie całego pokolenia dało po 1989 roku „post”komunistom zasadniczą przewagę. IIIRP to ich quasi państwo.
W Rosji też są wybory. Czy ktoś traktuje je poważnie? IIIRP jest o jeden poziom despotyzmu niżej. Ale układ trzyma się mocno. Zastanawiam się czy PiS, poza pierwszymi 18 miesiącami naprawdę rządzi? Słyszę dziś głosy, że od pewnego czasu nawet nie administruje.
Na co liczą kreatorzy Szymona Hołowni, kolejnego po #projektKukiz polityka-niepolityka? Proszę, oto małe streszczenie ich marzeń. Łukasz Kobeszko, stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, filozof polityki, dziennikarz, publicysta pisze tak:
„Dużo napisano w ostatnich dniach na [temat kandydatury Szymona Hołowni]. Nie wspominając już o przewidywalnych do bólu analizach przedstawicieli wciąż mocno trzymającego w naszej debacie publicznej "pokolenia stanu wojennego" - przykładami są tu tekst Piotra Semki "Operacja Hołownia" w poprzednim numerze "Do Rzeczy" lub medialne narzekania posłanki Joanny Lichockiej, że "nie jest on konserwatystą i prawicowcem i wszyscy się o tym wkrótce przekonają". Analizach opartych albo na typowym języku spiskowo-demaskatorskim, zużytym do niemożliwości przez wielu publicystów przez ostatnie dekady, albo równie już anachronicznym przekonaniu sprzed niemal stu lat, że prezydent powinien być naukowcem-specjalistą od ekonomii, przemysłu i bankowości, wojskowym, filozofem, dyplomatą, historykiem idei, a może jeszcze artystą, no i obowiązkowo: wielkim trybunem ludowym. Cudowną mieszanką Piłsudskiego, Dmowskiego, Marksa i von Hayeka, Napoleona, Masaryka, de Gaulle`a i Karla Rennera (pierwszego prezydenta II Republiki Austriackiej - zapomnianego nad Wisłą, ale spełniającego w dużej mierze wiele z wyżej wymienionych przymiotów i talentów). Lub też, strażnikiem czystości ideologicznej, który z linijką w ręką pilnie śledzi milimetrowe odstępstwa od keynesizmu, wolnego rynku i dowolnej ortodoksji politycznej.
Warto jednak spojrzeć na kandydaturę Hołowni w kluczu procesów cywilizacyjnych i pokoleniowych. Pokazują one rosnące i wciąż nie zagospodarowane aspiracje generacji millenialsów, ale też wszystkich innych, którzy nie mieszczą się w kolonizującej nasze życie przez ostatnie 15 lat plemiennej wojnie PO-PiS. Ani tym bardziej, wszystkich, którym równie ciasno w jeszcze dawniejszym kostiumie polskiej polityki, opartym na wojnie prawicy z postkomuną. Który zresztą obecni aktorzy polityczni wciąż z ochotą zakładają, w zależności od doraźnych okoliczności i punktu siedzenia. Są równocześnie propozycją dla coraz szerszej, choć trudno powiedzieć jeszcze jak licznej grupy, dla której model polityki oparty na nawalankach pomiędzy Brudzińskim i Niesiołowskim, dzisiaj płynnie zastąpionych przez nawalanki posłów Kalety i Brejzy, staje się całkowicie nieatrakcyjny, jeżeli nie żałosny.
Opowieść Hołowni trafi do młodego pokolenia, czy tego chcemy czy też nie - już mocno zlaicyzowanego. Zupełnie nie odnajdującego w powierzchownym katolicyzmie politycznym i kulturowym rządzącej większości parlamentarnej, którego symbolem stał się w ubiegłym roku premier Morawiecki, grzmiący z Wałów Jasnogórskich o tych, co "nie kochają Polski tak, jak my i wciąż pod nią kopią". Tym bardziej, w niszowym projekcie "polityki katolickiej" pod znaku Marka Jurka i Prawicy RP, nie mówiąc już o szaleństwach i ekstrawagancjach Grzegorza Brauna. Publicysta trafić może jednak również do młodych dalekich od prymitywnego antyklerykalizmu czy nawet antyreligijności, prezentowanych przez niektórych radykalnych aktywistów światopoglądowych. Trafi zaś w dużej mierze do części zaangażowanych chrześcijan w różnych (co warto podkreślić!) Kościołach, dla których ważne są kwestie ekologiczne, pomoc bezdomnym, biednym i uchodźcom, którzy prezentują zrównoważony i po prostu - normalny stosunek do osób LGBT. Daleki o tego, co prezentują środowiska "Polonia Christiana" lub "Frondy", ale jednocześnie, nie sprowadzającego się do bezrefleksyjnej akceptacji wszystkiego, co niesie ze sobą liberalizm obyczajowy.
Jednym słowem, Hołownia może być kandydatem generacyjnej zmiany, oczekującej lepszych standardów kultury politycznej i ustrojowej niż połajanki pomiędzy "kaczystami" i "totalną opozycją". Chcących bardziej wartościowej debaty publicznej niż tej, której granice rozpięte są pomiędzy prawicowym dziennikarstwem tożsamościowym tropiącym od lat "antypolskie spiski", elitarnym i wulgarnym odcinaniem od "ludu 500+" przez uznanych artystów na łamach kolorowych pism, anachronicznym ględzeniem o "dorobku polskich przemian", agresywnym i powtarzalnym hejtem wobec dowolnie wybranej i wskazanej grupy oraz zalewającymi nas tonami fake newsów.
To również w dużej mierze kandydatura mogąca przyciągać zwykłych ludzi, niekoniecznie z wielkich miast. Tych, którzy tłumnie ściągają na spotkania z Hołownią w całej Polsce. Ludzi, którzy nie karmią się na co dzień ani retoryką godnościową obozu rządzącego, ani rozważaniami publicystów "Gazety Wyborczej" o zaprzepaszczeniu 30 lat polskiej wolności i demokracji. Osób, które nie ekscytują się ideami politycznymi i nie czytają z wypiekami na twarzy dyskusji w Facebookowych mikrobańkach lewicy i prawicy, o tym co jest mniej lub bardziej socjaldemokratyczne lub neoliberalne i kto jest prawdziwym reprezentantem ludu, a kto elit. Wyborców, którzy żyją raczej codziennymi problemami, angażujących się w pomoc sąsiedzką i charytatywną, życie swoich parafii (znów warto podkreślić: nie tylko rzymskokatolickich!), zajętych leczeniem swoich chorób i chorób najbliższych. Czasem czytających w tramwaju lub pociągu "Boskie zwierzęta" lub oglądających wieczorami te straszne i antypolskie telewizje komercyjne. Nie będących szczególnymi lub nawet przeciętnymi beneficjentami transformacji, ale również, nie zyskującym wielkich kokosów od "państwa dobrobytu" Morawieckiego. Państwa, które wciąż nie uporało się problemem nędzy, wykluczenia społecznego i nierówności, choć obiektywnie patrząc, dokonało jednak po 2015 roku bardzo pozytywnego przełomu w podejściu do polityki socjalnej.
Polska jest innym krajem od Ukrainy i Słowacji, gdzie udało się niedawno wybrać prezydentów zupełnie nowych i spoza układu politycznego utrwalonego przez lata. Nad Wisłą mamy do czynienia nie tyle ze zmęczeniem lub kompromitacją moralną całej klasy rządzącej, nawet jeżeli zgodzimy się, że procesy stopniowego rozprężenia i swoistej "aferalizacji" zaczęły w ostatnim czasie dotykać rządzącą większość w sposób podobny, jak PO na półmetku ośmioletnich rządów. Naszym problemem jest wrogi podział, przekładający się w etyce życia codziennego na utylitarny "kalizm" i relatywizm, wciąż uświadamiający, że dalej żyjemy w państwie, w którym jednym wolno więcej, niż innym. Jeżeli Hołowni uda się ten destrukcyjny podział przynajmniej zakwestionować, już będzie to sukcesem. Nie wspominając o tym, iż kampania, w której do wyboru mielibyśmy tylko Dudę i Kidawę-Błońską byłaby jedną z najbardziej nudnych w historii. Nikt oczywiście nie zaprzeczy, że tzw. prezydentura niepartyjna wiąże się zawsze ze sporym ryzkiem i wieloma pułapkami, ale jakich by argumentów nie używać - dopóki się nie spróbuje, dopóty nie da się udowodnić, że to pomysł sam w sobie dobry lub zły.
Polityka istnieje między innymi także po to, aby proponować nowe pomysły, tworzyć nowe barwy i spisywać nowe recepty. Dawać propozycje bardziej odważne i świeże, niż przewidywalne i bezradne narracje o tym, że nie warto wchodzić w bagno naszych codziennych sporów”.
Przypomnę, autorem tekstu jest Łukasz Kobeszko. Szefem sztabu Hołowni - Michał Kobosko.
Czy powtarzana prawda jest przewidywalna do bólu? Jest. Czy spiski nie istnieją? Istnieją. Czy IIIRP jest pełna konstruktów politycznych, wydmuszek? Jest. Czy promowano bez umiaru Ryszarda Petru, Mateusza Kijowskiego, Pawła Kukiza? Promowano. I co po nich pozostało? Drwiący śmiech, nic więcej.
Prawda nie jest narracją, polityka nie jest manipulacją, szeregowiec Kiszczak nie został premierem w IIIRP, do końca życia bronił się za to przed więzieniem. Skutecznie, tak, ale to tylko kolejny argument na skolonizowanie Polski przez przywiezionych na czołgach ludzi pełniących obowiązki Polaków oraz ich synów i wnuków. O trzech pokoleniach Cimoszewiczów nie da się przecież zapomnieć.
Przez moment zastanowiła mnie bijąca z tego tekstu pogarda. Wobec patriotyzmu, patriotów, prawdy nie będącej narracją, wobec kompetencji i autorytetu - bo kim innym byli i są Piłsudski, Dmowski, Masaryk czy de Gaulle. Dziwił mnie strach przed demaskacją zamysłów potencji próbujących Polskę zwasalizować politycznie lub skolonizować ekonomicznie.
Komu jest ciasno w jeszcze dawniejszym kostiumie polskiej polityki, opartym na wojnie trzeciego pokolenia AK z trzecim pokoleniem UB?
Czy opowieść Hołowni trafi do młodego pokolenia? Zobaczymy. Ale nie sądzę, bo polityk musi mieć twarde pewne części ciała. I nie wszystko da się pokryć makijażem i dobrze oświetlić. Świat polityki to nie studio telewizyjne. I już wkrótce naciśnięty w czułe miejsca kandydat pokaże, z czego jest tak naprawdę zrobiony.
Autor liczy na nowe generacje. Generacja millenialsów, to ta, która chodzi w rurkach i boi się własnego cienia, boi się bronić swoich kobiet i wybrała bezkompromisowy egoizm dezintegrujący ich wspólnotę?
Sugerowanie, że suweren broni się przed osobami LGBT, a nie przed totalitarną ideologią LGBT miażdżącą naszą cywilizację i wszystkie jej instytucje - rodzinę, Kościół, prawodawstwo, uniwersytety, szkołę, ten zabieg odsłania zamysł autora najbardziej. Tu nie chodzi o wybór trzeciej drogi pomiędzy liberalizmem obyczajowym, a turbo-katolicyzmem, który jest narzędziem dzielenia wspólnoty wiernych. Tu chodzi o odrzucenie przez katolików języka aksamitnej, tęczowej czy zielonej rewolucji, która wylewa się na nasze ulice. Tu chodzi o odrzucenie paradygmatu zaprzeczającego językowi Objawienia. Bo nasza cywilizacja zbudowana jest na tym fundamencie. A globalna rewolucja kulturowa niszczy ją.
W porządku politycznym, Konfederacja, dzisiejsza „Fronda”, Korwin czy Braun, to „prawica” wyśniona przez Adama Michnika.
Autor, kibicujący Szymonowi Hołowni, bardzo liczy na chrześcijan z różnych Kościołów chrześcijańskich, pewnie też na prawosławnych, nieodmienni głosujących na członka zbrodniczej, antypolskiej organizacji, Włodzimierza Cimoszewicza. Na mniejszości zawsze stawiali wrogowie Polski. Tak rozbija się jedność społeczeństwa.
Cieszy, że autora tak bardzo bolą działania prawicowego dziennikarstwa tożsamościowego tropiącego od lat "antypolskie spiski", bo widać, że dużo spisków utrąciliśmy (choć osobiście nie czuję się prawicowcem).
Autor myli się. Zwykłych ludzi na spotkania z Hołownią przyciąga jego celebrycka sława, nic więcej; dla operatorów politycznych procesów – niestety.
Cóż, telewizje komercyjne napędzają hedonizm i walczą tym samym z każdą wspólnotą, również spojoną patriotyzmem. Czy gazeta Wyborcza i TVN są antypolskie? Oczywiście tak. I nie trzeba tu dowodu, tylko oczu nie zaciągniętych ideologicznym lub interesownym dymem.
Hołowni nie uda się żadnego z destrukcyjnych procesów toczących Polskę zatrzymać, a podziały istnieją i istnieć będą.
Poza tym, dla pana, najwyższy przedstawiciel Rzeczpospolitej Polskiej to Prezydent Andrzej Duda. Posługując się jedynie nazwiskiem, próbuje mu pan ująć czegoś o czym niewielkie ma pan pojęcie.
Generacyjna zmiana nie nastąpi, Polacy się obudzili, zwycięża odłożone w czasie pacyfistyczne antykomunistyczne narodowe powstanie pokolenia Solidarności. Pamięci o poprzednich pokoleniach bohaterów, powstańcach warszawskich, Żołnierzach Niezłomnych, wielkim graczom nie udało się stłamsić. Tu poruszone zostały podziemne moce, przy których manipulatorzy polityczni są napuszonymi karłami jedynie.
Manipulatorom, socjotechnikom rzeczywistość jak dotąd często wymykała się z rąk. Szczególnie gdy nie mogli wyprowadzić na ulice czołgów.
A wracając do naszych baranów. Osobiście, z dwójki TVN-owskich prezenterów wybieram Prokopa. Telewizja boleśnie pokazuje, kto jaką ma osobowość.