O ile Grecy, m.in. Platon, wyeksponowali prawdę o miłości jako dążeniu tego, co niedoskonałe, ku temu, co doskonałe, o tyle chrześcijaństwo głosi prawdę o Bogu miłosiernym, który pochyla się nad niedoskonałym człowiekiem. W świętowaniu miłosierdzia tuż po Wielkanocy jest zawarty głęboki sens: Kościół przypomina nam, że zmartwychwstajemy do sensowniejszego i lepszego życia właśnie poprzez miłosierdzie.
Miłosierdzie, jak każda wzniosła idea, bywa jednak niekiedy błędnie rozumiane, wypaczane, wykrzywiane. Istnieją bezdroża miłosierdzia i wręcz jego patologie: jest utożsamiane z tolerancją wobec zła, brakiem etycznych wymagań, z przekreślaniem sprawiedliwości, pobłażliwością itd. Jednym z utrwalonych błędnych i szkodliwych przekonań jest przeświadczenie, że obiekty naszego miłosierdzia znajdują się zawsze gdzieś daleko: są to osoby bezdomne, uchodźcy itp. Łatwo się taką biedą wzruszać. Tymczasem pierwszym i najważniejszym wyzwaniem są biedy moje i moich bliskich. Jakie to są biedy? I w jaki sposób moja lepsza część ma sobie radzić z tym, co we mnie i u moich bliskich słabe, niedoskonałe, trudne?