Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Kara śmierci za powstanie węgierskie!

Maria Wittner walczyła od pierwszego dnia powstania węgierskiego. Miała wtedy 19 lat. Po powstaniu została skazana na karę śmierci, którą zamieniono na dożywocie. Jej sędziowie nadal nie zostali rozliczeni. W wywiadzie powiedziała, że nie umrze dopóki nie doczeka się zapanowania prawdy. Wittner, po powstaniu Fideszu, dostała się do parlamentu. To dzięki niej do konstytucji węgierskiej wpisano odniesienie do Boga.

Maria Wittner podczas powstania węgierskiego
Maria Wittner podczas powstania węgierskiego
fot. eorsilaszlo.hu

Jako 19-latka walczyła Pani w powstaniu węgierskim, wielu Węgrów wówczas chwyciło za broń. Co czuła Pani w tamtych dniach?

Ojca nie miałam, a moja matka bardzo chorowała, więc kiedy skończyłam dwa latka oddała mnie na wychowanie do Karmelitanek. Kiedy w 1949 roku komuniści skasowali zakon i upaństwowili szkołę wróciłam do domu, ale mama nie była w stanie nas utrzymać, więc w końcu trafiłam do domu dziecka. Szybko zaczęłam pracować, najpierw jako maszynistka w Szolnok, a potem w Kunhegyes, w biurze rady narodowej, potem przeniosłam się do Budapesztu. W żadnym miejscu długo nie mogłam zagrzać miejsca, bo ciągnął się za mną fakt wychowywania przez zakonnice.

Skąd u tak młodej osoby przekonanie, że trzeba walczyć?

Nigdy nie potrafiłam trzymać gęby na kłódkę, taką mam naturę, że co w sercu, to na języku. Karmelitanki wychowywały nas w duchu chrześcijańskim, w szacunku do wartości narodowych, a dookoła niszczono cały ten patriotyczny świat. Zwykli ludzie to widzieli, aż się w nas gotowało ze złości. Kardynała Mindszenty’ego trzymali w więzieniu, strach było chodzić do kościoła. I choć chrześcijanin nie powinien nienawidzieć, ja czułam się oburzona. To kierowało mną od pierwszych chwil powstania. Wiedziałam, że trzeba zrobić z komunistami porządek, wygonić ich stąd, razem z ich moskiewskimi mocodawcami. Historia uczyła, że bez walki nie ma wolności, więc udział w takiej walce był dla mnie oczywistością.

Od samego początku brała Pani udział w walkach?

W dniu wybuchu rewolucji, 23 października, od razu przyłączyłam się do powstańców szturmujących Węgierskie Radio. Następnego dnia trafiłam do jednego z największych punktów oporu, do Zaułku Corvina. Nie miałam broni, więc zajmowałam się rannymi. Ale wkrótce powstańcy zdobyli posterunek milicji w X. dzielnicy i znalazł się dla mnie karabin. Umiałam się z nim obchodzić, dzięki lekcjom „wychowanie dla obrony pokoju”, które wprowadzili do szkół komuniści. Uważałam i uważam do dziś, że spełniałam najprostszy patriotyczny obowiązek: strzelałam do wrogów swojej Ojczyzny.

Po upadku powstania udało się Pani przedostać do Austrii, ale wkrótce Pani wróciła. Dlaczego?

4 listopada zostałam ranna i przeniesiono mnie do szpitala na ulicy Sándora Péterfyego. Potem rzeczywiście uciekłam do Austrii, ale kadarowcy obiecali powstańcom amnestię, a ja naiwnie im uwierzyłam. Bardzo szybko zostałam aresztowana. 23 lipca 1958 roku komunistyczny są skazał mnie na śmierć przez powieszenie. W celi śmierci spędziłam dwieście dni! Byłam świadkiem, jak zabierano na wykonanie wyroku moje koleżanki i kolegów. Ale nagle, w lutym następnego roku zamieniono mój wyrok na dożywocie. Przesiedziałam w więzieniu trzynaście lat, zwolniono mnie, jako jedną z ostatnich, w marcu 1970 roku.

Komuniści ogłosili amnestię?

To nie była żadna amnestia! Przecież propaganda komunistyczna od lat twierdziła, że już nikt z powstańców nie siedzi! Jesienią 1969 roku jakiś amerykański dziennikarz zrobił wywiad z Jánosem Kádárem i zapytał go, czy są jeszcze na Węgrzech więźniowie polityczni skazani za udział w powstaniu. Kádár powiedział wtedy, że wszystkich wypuszczono trzy lata wcześniej. Jestem, wraz moimi dwoma współwięźniami, żywym dowodem wierutnego kłamstwa!

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że sędzia, który Panią sądził prawie zawsze skazywał na śmierć, więc spodziewała się Pani takiego wyroku…

Ten sędzia nazywał się Gusztáv Tutsek. Mówiono o nim, że wyroki śmierci wydaje tuzinami. Drugi – János Borbély, miał przezwisko „Uśmiechający się kat”. Tutsek skazał mnie na śmierć w pierwszej instancji. W drugiej instancji Borbély, z tego samego gangsterskiego grona, utrzymał wyroki śmierci dla moich trzech współtowarzyszy. Byłam przekonana, że w moim przypadku nie będzie inaczej. Jednak z niewiadomych powodów, może dzięki temu, że byłam taka młoda, najmłodsza z nich, zmienił mój wyrok na dożywocie. W sumie wykonano wtedy 225 wyroków śmierci. Wystarczy przypomnieć, że po stłumieniu powstania z 1848 roku, generał Haynau zwany „hieną Habsburgów” lub „austriackim rzeźnikiem” skazał na śmierć 123 osoby. Kádár i spółka pobili więc wszelakie rekordy odwetu w historii Węgier.

Czy na Węgrzech ci sędziowie zostali wreszcie rozliczeni?

Niestety, ci ludzie, którzy w tych mordach sądowych uczestniczyli dożyli spokojnej starości. Próby rozliczenia winowajców systemu komunistycznego właściwie spaliły się na panewce. Nie przez przypadek rząd Viktora Orbána zamierzał, już w 2011 roku, obniżyć wiek emerytalny dla sędziów i prokuratorów do 62. roku życia. Chodziło o to, żeby wyeliminować z tego grona tych ludzi, którzy za komuny bezkrytycznie dali się kierować partyjnymi wskazówkami politycznymi i którzy po 1990 roku też starali się za wszelką cenę ratować swoich towarzyszy. Orbán chciał rozbić ten „układ zamknięty”. Ojej, jaki raban podnieśli! Od Budapesztu po Brukselę! Że to atak na demokrację, atak na niezawisłość sądów. Podobnie, jak u was. A cała ta szanowna Unia Europejska murem stanęła za nimi. Ale dzięki Bogu, Orbán nie poddaje się tak łatwo. Teraz, gdy po raz trzeci Fidesz uzyskał kwalifikowaną większość w parlamencie, chyba ponownie będzie poruszana ta sprawa. Najwyższy czas! Żartobliwie, lecz całą powagą zwykłam mówić: ja was przeżyję, nie umrę, póki nie doczekam zapanowania prawdy!

Od dwóch lat przyjeżdża Pani do Polski na Festiwal NNW, jakie są Pani wrażenia?

To wszystko, co tu zobaczyłam mną wstrząsnęło mną. Byłam bardzo wzruszona. Festiwalu NNW jest bardzo ważną inicjatywą. Należy programowo uczyć następne pokolenia o tym, co naprawdę się działo w systemach totalitarnych. Nazizm został rozliczony, a z komunizmem obchodzi się do dziś jak ze zgniłym jajem. Ciagle próbuje się go wybielać i usprawiedliwiać. Koszmar! Ale na Festiwalu NNW widziałam dużo młodzieży, która czuje historię i ma świadomość, że wszyscy żyjemy w jednej wielkiej, tradycyjnej, wielopokoleniowej rodzinie. W takiej rodzinie dziadkowie, pradziadkowie, ojcowie, babcie i matki dzień w dzień przekazują w praktyce swoje doświadczenia. Uważam, że tylko w ten sposób możemy uniknąć, „powtórki z rozrywki”. To jest wielka prawda, że ci, którzy nie znają przeszłości, będą skazani na ponowne przeżywanie różnych tragedii. Festiwal NNW przypomina historię i ją dokumentuje. Chętnie bym zainicjowała podobne przedsięwzięcie u nas na Węgrzech. Jak na razie robię co w mojej mocy: jeżdżę po kraju, po szkołach, prowadząc lekcje historii. Jestem bardzo wdzięczna, że znów zostałam zaproszona do Gdyni. Wygląda na to, że jest to już, w pewnym sensie, festiwal polsko-węgierski. A mamy się czego uczyć z tysiącletniej wspólnej historii naszych narodów.

 



Źródło: festiwalNNW.pl, Stowarzyszenie Scena Kultury

#powstanie węgierskie #rocznica #Maria Wittner

Atilla Szalai