Dziennikarze z krajów alianckich, którzy w 1945 r. byli w pokonanych Niemczech, zauważali kontrast między potwornie zniszczonym krajem a dobrze odżywionymi (i obrzydliwie usłużnymi wobec aliantów) mieszkańcami.
Nic dziwnego, dzięki systemowi rabunku okupowanych krajów i wykorzystywaniu milionów przymusowych robotników Niemcom niczego nie brakowało. Wojenny rabunek i tragedia niewolników stworzyły także podstawę dla powojennego odrodzenia gospodarczego RFN-u. I dla sukcesu wielu niemieckich firm.
Niewolnictwo coraz bardziej zapomniane
Zadziwia łatwość, z jaką współczesne Niemcy przeszły do porządku nad pracą niewolniczą, która napędzała gospodarkę III Rzeszy. Nieporównanie częściej jako o symbolu nazistowskich Niemiec mówi się o obozach koncentracyjnych. W tym kontekście bardzo symptomatyczna jest manipulacja wizerunkowa dokonana w związku z osobą Alberta Speera. Nawet w słynnym filmie „Upadek”, przedstawiającym ostatnie dni życia Hitlera, Speer występuje jako zatroskany o niemieckie społeczeństwo architekt, sprzeciwiający się oszalałemu wodzowi. W wielokrotnie wznawianych i tłumaczonych na wiele języków (także na polski) pamiętnikach Speer przedstawia siebie jako twórcę wplątanego w zbrodniczą machinę. Czytelnik musi zadać sobie pytanie: dlaczego ten miły człowiek otrzymał w Norymberdze karę 25 lat więzienia?
Otóż za to, że był nadzorcą machiny wykorzystującej pracę niewolniczą – robotników przymusowych i więźniów kacetów. Osobą bez wątpienia odpowiedzialną za śmierć i okaleczenie wielu tysięcy ludzi. Można zadać sobie pytanie: czy bez tej niewolniczej pracy Niemcy byłyby w stanie tak długo prowadzić walkę? I drugie pytanie: czy światowa potęga wielu niemieckich firm nie wyrosła na krwi niewolniczych ofiar nazistowskich Niemiec?
Krupp – potęga z brudną przeszłością
ThyssenKrupp AG to bez wątpienia światowa marka. Jeden z największych na świecie producentów stali – w Niemczech mawia się nawet „twardy jak stal Kruppa”. Obecnie działający koncern powstał w 1999 r. z połączenia wielkich firm Thyssena i Kruppa. Około jednej czwartej udziałów w spółce należy do fundacji Alfried Krupp von Bohlen und Halbach.
Firma Kruppa w czasie II wojny światowej była jednym z kluczowych elementów niemieckiego przemysłu wojennego. Jak można przeczytać chociażby w polskiej edycji Wikipedii, zatrudniała ćwierć miliona ludzi i na ogromną skalę korzystała z pracy jeńców wojennych oraz robotników przymusowych z krajów okupowanych. Pod koniec wojny w zakładach Kruppa pracowało ponad 90 tys. cudzoziemskich robotników. Krupp słynął z wyjątkowo złych warunków pracy; w wypadku tej firmy sformułowanie „niewolnictwo” nie jest bynajmniej na wyrost. Oblicza się, że warunki pracy spowodowały śmierć ok. 20 tys. osób. To mniej więcej tyle, ile zginęło w Warszawie we wrześniu 1939 r.
To jedna strona wojennego medalu Kruppa. Druga – to rabunek firm z krajów zajmowanych przez nazistów. Znów odsyłam do Wikipedii: Krupp AG uczestniczył w zawłaszczaniu przedsiębiorstw, m.in. z Polski, Francji, Czech i Holandii. Filia Kruppa na okupowanej Ukrainie zajmowała się eksploatacją złóż rudy żelaza z Krzywego Rogu i rudy manganu z Nikopolu. W 1944 r. do Kruppa należało 110 wielkich przedsiębiorstw niemieckich, 41 zagranicznych. Majątek koncernu szacowano wówczas na ponad 2 mld reichsmarek.
W czasie procesów norymberskich osądzono również – w tzw. procesie Kruppa – menedżerów firmy. Zarzuty były ciężkie: udział w niewolniczej eksploatacji robotników przymusowych, mordach, grabieży okupowanych krajów. Kary zaś – niewspółmiernie niskie do udowodnionych zarzutów. Ostatni wojenny dyrektor koncernu Alfried Krupp otrzymał jedynie 12 lat więzienia. Odsiedział trzy i zmarł w dostatku w 1967 r.
Być może jednym z powodów nader łaskawego obchodzenia się ze zbrodniarzem była do dziś w pełni niewyjaśniona kwestia współpracy amerykańskiego koncernu General Electric z Kruppem. Jak przypomniał Mateusz Zimmerman w tekście „Biznesmeni i naziści – niechlubne karty wielkich firm” (Onet.pl), w 1946 r. amerykańskie władze ukarały GE za zmowę z Krupp AG w celu reglamentacji wolframu, m.in. poprzez kontrolowanie cen tego ważnego w produkcji militarnej surowca.
Thyssen – głód i pogarda
Niewolnicza praca była bez skrupułów wykorzystywana także w drugiej firmie, która dwie dekady temu dała podstawę ThyssenKrupp AG – zakładach Thyssena. Oddajmy głos robotnikowi przymusowemu u Thyssena, prof. Jerzemu Pustole. Jego wspomnienia z pobytów w Niemczech znajdziemy w internecie, na stronie Wydziału Elektrycznego Politechniki Warszawskiej. „Pierwszy dzień pracy – poniedziałek 11 września 1944 r. Pobudka o 5 rano. Dostaliśmy przydział suchego prowiantu na cały dzień: kawałek chleba, margarynę i marmoladę, kawę gotowaliśmy sami. Przed godziną 6 wyszliśmy prowadzeni przez przewodników do nowej pracy. […] Wszędzie były tory kolejowe i duży ruch wagonów. Część Polaków z naszej grupy została przydzielona jako pracownicy torowi, do łączenia wagonów. Była to praca bardzo niebezpieczna, wymagająca szkolenia. Nikt ich jednak nie przeszkolił. Były więc też częste wypadki. Widziałem człowieka na noszach ze zgniecioną nogą. […]
Rano po skończeniu zmiany wróciłem do baraku. Była już tam gorąca kawa zbożowa i odmierzona porcja chleba z dodatkami na cały dzień. Porcje te były niewystarczające i cały czas chodziło się głodnym. W południe przywieziono z centralnej kuchni w dużych kotłach zupę, był to jakiś rodzaj kapusty z gotowaną wodą, czasem dało się w niej znaleźć gotowany kartofel lub kawałek brukwi. Dla każdego 1 litr, ale zwykle można było dostać dokładkę, bo przecież zupa składała się głównie z wody. Po przebytej czerwonce byłem bardzo wygłodzony i żeby zapchać żołądek, potrafiłem zjeść 3 litry. Miało się wtedy błogie uczucie pełnego brzucha”.
Przeszłość też jest ważna
Postulat rozmów o reparacjach wojennych ze strony Niemiec wywołał prawdziwą furię opozycji – zwłaszcza tej, która przywykła do traktowania Polski jako berlińskiego protektoratu. Warto, by mówiąc o reparacjach od państwa niemieckiego, nie zapominać o kwestii odpowiedzialności gigantów niemieckiego przemysłu.