Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Platforma w domku z kart

Obchody dziesięciolecia istnienia Platformy Obywatelskiej zaplanowano hucznie i faktycznie hucznie przebiegły.

Obchody dziesięciolecia istnienia Platformy Obywatelskiej zaplanowano hucznie i faktycznie hucznie przebiegły. Platforma mieniła się nie tylko kolorami koszulek i chorągiewek, ale też różnymi barwami humoru. Nie zawsze jednak był to humor zamierzony przez organizatorów. Nie udało się też uniknąć potężnej wpadki niwelującej weekendowy wysiłek propagandystów PO niemal do zera. Największym przegranym tych dni stał się Grzegorz Schetyna

Tłumy ściągniętych z całego kraju działaczy szczelnie wypełniły halę. Ich liczba podawana przez organizatorów i kibicujące im media rosła z godziny na godzinę. Najpierw było 12 tys. – na tyle osób organizatorzy zaplanowali imprezę i tyle mniej więcej było miejsca w hali. Widocznie jednak liczba ta wydała się upojonym atmosferą spotkania zbyt banalna – szybko usłyszeliśmy więc, że działaczy było… kilkanaście tysięcy. Najwyraźniej któryś ze spin doktorów PO doszedł do wniosku, że kilkanaście to w końcu też 12, a brzmi jakoś lepiej, potężniej.

Pociągi pod specjalnym nadzorem

W oszołomieniu własną wielkością zapomniano jednak o tym, że budowanie owego przepychu i bizantyjskiej potęgi po blisko czterech latach rządów PO może mieć efekt przeciwny do zamierzonego. Na przykład, gdy RMF opisał, czym do Trójmiasta partyjni działacze byli zwożeni – w Krakowie na stację kolejową wjechał specjalny pociąg – czyściutki, z dwunastoma wagonami – skład, jakiego Kraków Płaszów nie widział, zdaniem reportera RMF, od dawna. Aby skompletować pociąg na konwencję Platformy, wagony ściągano z całego kraju. Rozgłośnia kpiła, że to pierwszy od dawna sukces ministra Grabarczyka, zapewniający wreszcie w pociągach komfort pasażerom. W zestawieniu z tym, co podróżujący koleją przeżywają w ciągu ostatniego roku, robiło to wrażenie. Że może to być widok drażniący, musiano chyba sobie w PO zdawać sprawę – prócz wagonów zapewniono działaczom Platformy sumienną ochronę pociągu przez policję. Na wypadek zapewne, gdyby krewki pasażer oczekujący na zwykły pociąg, pod wrażeniem kontrastu nie chciał skrócić nadmiernie dystansu wobec przedstawicieli panującej partii. „Chciałbym, chcielibyśmy wszyscy, żeby pociągi w Polsce były czyste, wygodne i punktualne. (...) To nie jest grzech, jeżeli pociągi są normalne i takie, jakie byśmy chcieli. Mam nadzieję, że wszystkie takie są i takie będą” – komentował tę kwestię Grzegorz Schetyna, dygnitarz państwowy, który lata na co dzień samolotami.

Polska moja, twoja, nasza

Działacze zjechali na Pomorze zachęceni listem od Donalda Tuska wysłanym do każdego z nich ze słowami „czekam tam na Ciebie”. Dla wielu członków PO i ich rodzin mogło zabrzmieć to raczej jak ultimatum niż serdeczność. Platforma jest bowiem nie tylko partią, ale też gigantyczną instytucją pośrednictwa pracy w aparacie państwa. Liczne tego przykłady znajdziemy na każdym poziomie administracyjnym, samorządowym czy przedsiębiorstw skarbu państwa, włączając w to rodziny ministrów czy radnych. Wezwanie premiera do stawienia się na Pomorzu trzeba więc też postrzegać w kategoriach propozycji nie do odrzucenia. Grzegorz Schetyna niechcący to wrażenie podbił: zwrócił się w pewnym momencie do sali: „Polska jest moja, twoja, nasza”. Działacze partii rozdającej stanowiska od Bałtyku po Tatry przywitali te słowa gromkimi oklaskami. Ów ton partii władzy, przedstawiającej swoje interesy jako interesy kraju, brzmiał też głośno w wystąpieniu Donalda Tuska. Najwyraźniej liderzy PO doszli do wniosku, że czas opowieści wyłącznie na temat „ciepłej wody w kranie” minął, a nastroje społeczne po wydarzeniach sprzed roku wciąż dyktują mówienie o kategoriach takich jak naród, państwo, Polska. Widać było w tych wystąpieniach wysiłek, by zapożyczyć frazeologię elektoratu prawicowego – „Platforma to wielki ruch jednoczący Polaków” opowiadał minister Rostowski, a wypowiedzi, że PO musi „wygrać Polskę”, można usłyszeć w tych dniach nie tylko na konwencji. Wszystko to jest zapewne nie tylko analizą sondaży, z których wynika, że poczucie wspólnoty narodowej czy troska o Polskę stały się znów kwestiami ważnymi dla Polaków. To też próba przykrycia największego kłopotu PO – katastrofy smoleńskiej. Przed Ergo Areną trudno było bowiem nie dostrzec transparentu „Smoleńsk – chcemy prawdy”, jaki przynieśli tam ludzie pikietujący konwencję PO. 

Kciuki ofiar

To dlatego Grzegorz Schetyna może zaliczyć swoje wystąpienie do jednego z bardziej nieudanych. Marszałek opowiadał, że partia musi się zmobilizować, by wygrać wybory po okresie rządzenia, że „musicie dziś wrócić (tymi specjalnymi pociągami – przyp. J.L.) do naszych miast i powiatów, i powiedzieć ludziom: jesteśmy tacy sami, chcemy zmieniać Polskę, pomóżcie nam”. Po dokonaniach rządu w służbie zdrowia, budowie autostrad, na kolei, w polityce podatkowej etc. mogło to się wydawać działaczom Platformy nieco ryzykowne. Ale Schetyna wypowiedział kilka zdań za dużo, gdy wspomniał tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej, a którzy byli związani z PO. Był to zresztą jeden z niewielu momentów, w którym na konwencji wspomniano o smoleńskiej tragedii. Schetyna wymienił Macieja Płażyńskiego, Krystynę Bochenek, Arkadiusza Rybickiego, Sebastiana Karpiniuka i Grzegorza Dolniaka. I wyraził przekonanie, że ofiary katastrofy smoleńskiej „tam w górze trzymają kciuki” za Platformę i mówią „wygrajcie to”. Bardzo szybko po tych słowach zaprotestowała rodzina Macieja Płażyńskiego. „W pierwszą rocznicę Tragedii Smoleńskiej staliśmy obok szczątków samolotu, w którym

96 osób spędziło ostatnie chwile życia. Oprócz bezmiaru smutku czuliśmy wstyd i poczucie opuszczenia ze strony władz państwowych, składając kwiaty przy wraku Tu-154 częściowo nakrytym brezentem, który w sposób prowizoryczny przytrzymywało parę starych opon” – napisały w oświadczeniu żona i córka tragicznie zmarłego.
Uderzające było nie tyle to, że jeden z liderów PO postanowił wykorzystać nazwiska ofiar do promocji własnego ugrupowania, ile niezrozumienie, jak jest oceniana Platforma i jej rządy właśnie w kontekście katastrofy smoleńskiej. Pomysł, że ofiary trzymają kciuki za ludzi, którzy wyjaśnianie okoliczności ich śmierci zwyczajnie zlekceważyli, nie potrafiąc nawet upilnować, by zwłoki ofiar nie były okradane lub by szczątki nie walały się jeszcze długo na miejscu katastrofy, jest makabrycznym żartem. Lepiej dla Platformy, by tak jak czyni to dotąd, pracowicie zacierała pamięć o tym, co się wydarzyło w Smoleńsku i jak działał w tej sprawie rząd i premier Donald Tusk. Błąd Schetyny jest tak poważny, bo sprowadza wszystkie te wysiłki niemal do zera. 

Domek z kart

Trudno byłoby chyba znaleźć miejsce w Polsce, gdzie tego dnia było tylu tak pewnych i zadowolonych z siebie ludzi. Trudno pewnie też byłoby znaleźć zgromadzenie osób tak oderwanych od rzeczywistości lub to oderwanie odgrywających. „Nie ma już powodu do żadnego wstydu, do żadnych kompleksów” – ogłaszał Donald Tusk i demonstrował, że faktycznie, on sam kompleksów raczej nie ma. Przypomnienie przez Schetynę katastrofy smoleńskiej i jej ofiar ponoć kibicujących tej postawie po tym, jak lider PO oddał śledztwo stronie rosyjskiej, dopuścił do niszczenia dowodów, nie zareagował na ośmieszający Polskę raport MAK i pozwolił, by wersja przyczyny katastrofy z pijanym gen. Błasikiem zmuszającym źle wyszkolonych pilotów do lądowania stała się obowiązująca na świecie – było z punktu widzenia strategii PO czymś więcej niż błędem. Grzegorz Schetyna pewnie jakoś za to odpokutuje, ale po tym doświadczeniu możemy mieć jeszcze mocniejsze gwarancje, że w kampanii Platforma jak diabeł święconej wody unikać będzie kwestii związanych z katastrofą smoleńską. I będzie opowiadać, ta partia władzy bez właściwości, o jakiejś Polsce i jakichś Polakach, których trudno znaleźć poza spotami wyprodukowanymi na użytek partyjny. To zanurzenie w nierzeczywistości, jak widzieliśmy podczas sobotniej konwencji, bywa kolorowe, ale też niebezpieczne. Jedno nieostrożne słowo sprawia, że świat rozpada się jak domek z kart.

 



Źródło:

Joanna Lichocka