Miłośnik nazistów na listach Tuska » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

Belwederek maleńki

Niektóre żony przez całe życie kierują się małżeńską przekorą. Jeśli mąż, patrząc przez okno, informuje, że pada deszcz, one koniecznie muszą powiedzieć, że świeci słońce.

Niektóre żony przez całe życie kierują się małżeńską przekorą. Jeśli mąż, patrząc przez okno, informuje, że pada deszcz, one koniecznie muszą powiedzieć, że świeci słońce. Miękną dopiero po wyjściu z domu, gdy okazuje się, że parasol, pod którym można się schronić, jest tylko jeden. I że to mąż go trzyma. Kobiece fanaberie, brutalnie weryfikowane przez rzeczywistość, mają pewien urok. Są mężczyźni, którzy je uwielbiają. Czują się potrzebni, gdy mogą objąć wybrankę silnym ramieniem i szepnąć jej do ucha: „No, już się nie smuć. Przy mnie nie zmokniesz”. Zazwyczaj żony doceniają ten opiekuńczy gest i po śmierci męża potrafią same orientować się w świecie. Wiedzą, że przekora na nic im się nie przyda, więc starają się korzystać z kompasu pozostawionego w mężowskim biurku. Niestety, zdarzają się również wdowy, które podczas ulewy wciąż przekornie twierdzą, że świeci słońce. Zamiast zabrać z domu parasol, wierzą fałszywym synoptykom, a w konsekwencji stoją na chodniku i mokną. Aż żal patrzeć, jak bardzo są zagubione.

W 2000 r. wdowa po Zbigniewie Herbercie udzieliła Jackowi Żakowskiemu głośnego wywiadu, w którym sugerowała, że konflikt jej męża ze środowiskiem „Gazety Wyborczej” to skutek irracjonalnej impulsywności wywołanej przez chorobę. Próbowała dowieść, że zepsute relacje z dawnymi przyjaciółmi nie dały się naprawić głównie przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności: „Zbyszek był poruszony, że Adam [Michnik] do niego dzwoni. Ale miał rurę w tchawicy, dusił się, nie mógł mówić. Powiedziałam Adamowi, że Zbyszek nie może rozmawiać, a Adam pewnie pomyślał, że Zbyszek z nim nie chce”. Tym sposobem fundamentalny spór aksjologiczny z architektami III RP został przedstawiony jako projekcja małego chłopca, który dał się wykorzystać prawicowym barbarzyńcom z „Tygodnika Solidarność”. A taki był wrażliwy, takie ładne wiersze pisał.

W ubiegłym tygodniu Katarzyna Herbert ponownie sprzeciwiła się „próbom zawłaszczania dla doraźnych celów politycznych” imienia swojego męża. Pretekstem była wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który w rocznicę katastrofy smoleńskiej przywołał słynną frazę „zdradzeni o świcie”. Wdowa podkreśliła, że szacunek dla twórczości jej męża „wymaga całkowitego oddzielenia spuścizny poety od spraw polityki”. Idąc tym tropem, powinniśmy przyjąć, że w poezji autora „Pana Cogito”, niczym w ogródku żony modnej: „Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki, / Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki, / A tu słowik miłośnie szczebiocze do ucha, / Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha”.

Podobnie płytko postrzegali kiedyś poezję Herberta Julian Kornhauser i Adam Zagajewski, czemu dali wyraz w manifeście Nowej Fali „Świat nie przedstawiony” (1974), tyle że dla nich ucieczka od polskiej rzeczywistości w „świat świątyń, obrazów, książek i mitów” była grzechem, a nie cnotą. Zresztą dekadę później mit eskapizmu Herberta został definitywnie obalony przez Stanisława Barańczaka, który w książce „Uciekinier z Utopii” ukazał głębokie, polityczne korzenie tej poezji. Kto dziś jeszcze próbuje sprowadzić twórczość Herberta do pięknych słówek, ten traktuje ją instrumentalnie, jak błyskotkę dla kulturalnych, ale próżnych dam. Odbiera jej wagę i zdolność do odsłaniania najgłębszego, czasami bolesnego sensu naszych aktualnych zmagań.

Na szczęście cytaty z Herberta coraz częściej wracają w wypowiedziach artystów, filozofów, publicystów czy polityków. Wpisany w te wiersze system wartości nadal żyje i tłumaczy polskie sprawy. Daje siłę „poniżanym i bitym”, przywraca godność „zdradzonym o świcie”. Bo wciąż istnieje moralny kosmos i wbrew temu, co sugerowała kiedyś „Gazeta Wyborcza”, to nie Pan Cogito ma kłopot z demokracją, lecz fantom demokracji ma kłopot z Panem Cogito. Stosunkowo łatwo usunąć znicze i kwiaty z Krakowskiego Przedmieścia, ale poezja jest wieczna i nie można jej uprzątnąć z naszych umysłów i serc.

W tym wszystkim najbardziej żal pani Kasi. Obawiam się, że nic nie ochroni jej przed deszczem. Nawet belwederek z satyry Krasickiego, który – nawiasem mówiąc – ostatnio naprawdę nam skarlał. Może warto wrócić do domu po parasol?

 

 



Źródło:

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo