Miłośnik nazistów na listach Tuska » czytaj więcej w Gazecie Polskiej! Więcej »

​„Wyborcza” nazwała go Macierewiczem polskiej sztuki. Jest z tego dumny

– Monika Małkowska określiła panujące u nas relacje jako mafię bardzo kulturalną. Ja szukałbym raczej opisu tych zjawisk u wybitnej badaczki prawa, prof.

Piotr Bernatowicz /TV Republika/print screen
– Monika Małkowska określiła panujące u nas relacje jako mafię bardzo kulturalną. Ja szukałbym raczej opisu tych zjawisk u wybitnej badaczki prawa, prof. Krystyny Daszkiewicz w książce „Klimaty bezprawia”. W tej wyjątkowej publikacji z lat 70. opisuje ona mechanizmy tworzenia się i funkcjonowania klik. Wiele elementów opisanych przez Panią Profesor rozpoznaję, niestety, w dzisiejszym świecie sztuki polskiej – mówi „Gazecie Polskiej” Piotr Bernatowicz, dyrektor poznańskiej Galerii Miejskiej „Arsenał”.
 
Czy denerwuje Pana powtarzane często hasło, że sztuka współczesna to sztuka lewicowa?
Oczywiście. Sztuka w istocie nie jest ani lewicowa, ani prawicowa. Prawdziwa sztuka jest konserwatywna w tym sensie, że próbuje zatrzymać czas, przechować coś ważnego a ulotnego, nadać temu formę. Jednak artyści to też ludzie, mają swoje poglądy, które często nie wiążą się bezpośrednio z uprawianą przez nich sztuką, ale czasem tak. Angażują się w różne ruchy ideologiczne i wyrażają to w swojej sztuce. Powiedziałbym, że artystów lewicowych w sumie jest w Polsce niewielu. Krzysztof Wodiczko, Artur Żmijewski, może Rafał Jakubowicz. To znaczy takich, którzy świadomie karmią się lewicowymi, marksistowskimi ideologiami. Natomiast dużo jest takich artystów pozornie lewicowych, którzy swoją lewicowość rozumieją raczej dość powierzchownie, w kategoriach poprawności politycznej, postępactwa – jak nazywa to Warpechowski.

Nowoczesność miałaby się wyrażać w popieraniu postulatów ruchów LGBT, pogardliwym traktowaniu katolicyzmu, uniżeniu w stosunku do islamu, traktowaniu osób przywiązanych do pojęcia narodu jako faszystów (przy czym myli się faszyzm z nazizmem). Natomiast jest całkiem sporo artystów tworzących ciekawą sztukę, którzy mają bardzo przemyślany, bynajmniej nie lewicowy, stosunek do świata. Oprócz artystów, których prace niedawno pokazywaliśmy – Jacka Adamasa, Zbigniewa Warpechowskiego czy Wojciecha Korkucia – można wymienić także Jerzego Kalinę, którego wystawę otwieramy w czerwcu w Poznaniu, Mariusza Kruka, wśród rzeźbiarzy ciekawą osobowością jest Jerzy Fober, obecnie prezentowany w Galerii Browarna w Łowiczu. Nie chcę właściwie określać ich jako prawicowców czy konserwatystów w znaczeniu politycznym. To artyści, którzy po prostu nie mieszczą się w paradygmacie tzw. lewicowości dominującym w głównych instytucjach publicznych. I płacą za to brakiem obecności w mainstreamie.

Organizuje Pan  obecnie cykl debat dotyczących „stanu krytycznego w polskiej sztuce” w Galerii Miejskiej „Arsenał”. Na czym według Pana on polega?
Właśnie na tym, że w galeriach publicznych zaczęła dominować ta sama grupa artystów, tworząca wrażenie lewicowości polskiej sztuki. Wystarczy otworzyć internet, żeby zobaczyć, że nie ma publicznej instytucji, w której nie byłoby wystawy z udziałem kilku tych samych artystów: Artura Żmijewskiego, Joanny Rajkowskiej, Pawła Althamera. Dość wąska grupa zdominowała obraz polskiej sztuki. Jednocześnie ich pokazy były skwapliwie opisywane w kilku istniejących na rynku branżowych czasopismach. Redaktorzy tych czasopism bywali kuratorami wystaw tych artystów, a instytucje pokazujące wystawy kupowały reklamy w tych czasopismach. A to wszystko odbywało się za pieniądze publiczne, hojnie podlewane przez dotacje ministerialne. Czy w takiej sytuacji można się dziwić, że kuratorzy i dyrektorzy z prowincjonalnych ośrodków, którzy chcą zaistnieć w ogólnopolskim obiegu, chętnie zapraszają znanych artystów do siebie? W zamian mogą liczyć na tekst w ogólnopolskim magazynie (którym zaimponują lokalnym urzędnikom), a nawet zostać zaproszeni do Warszawy w charakterze jurorów jakiegoś konkursu. Są to wielopłaszczyznowe mechanizmy, dotykające sfery finansowej, ideologicznej i ambicjonalnej. Monika Małkowska określiła to jako mafię bardzo kulturalną. Nie wiem, czy jest to jednak obraz do końca trafny, choć jest coś na rzeczy. Ja szukałbym raczej opisu tych zjawisk u wybitniej badaczki prawa, prof. Krystyny Daszkiewicz w książce „Klimaty bezprawia”. W tej wyjątkowej publikacji z lat 70. opisuje ona mechanizmy tworzenia się i funkcjonowania klik. Wiele elementów opisanych przez Panią Profesor rozpoznaję, niestety, w dzisiejszym świecie sztuki polskiej.

Dlaczego Pana działalność wzbudza u niektórych tak negatywne emocje, że określają je mianem „seansów nienawiści”. Myśli Pan, że to owa bardzo kulturalna mafia?
Pojęcie „seanse nienawiści” jest zaczerpnięte z Orwella, jak pamiętamy chodziło o związanie skojarzeń budzących powszechnie negatywne odczucia z dezerterem z państwa Wielkiego Brata. Potem to określenie stosował Urban do scharakteryzowania mszy św. odprawianych przez bł. ks. Jerzego Popiełuszkę. Jeżeli w państwie rządząca partia określa się propagatorem miłości, wszelka krytyka staje się jątrzeniem i sianiem nienawiści. Podobnie w świecie sztuki: jeżeli zwalczanie patriotyzmu jest nazywane otwartością i wrażliwością na innych, to przywiązanie do patriotyzmu staje się automatycznie postawą osób zamkniętych i niewrażliwych. To inżynieria językowa, granie na skrajnościach i odwracanie pojęć. Stosujący to dziennikarze bywają czasem dość zabawni, bo chybiają celu. Po „Strategiach  buntu” dziennikarz poznańskiej „Wyborczej” nazwał mnie Antonim Macierewiczem polskiej sztuki, chciał mnie pewnie ośmieszyć, a wyświadczył mi niebagatelny komplement, bo ja akurat niezmiernie cenię Pana Macierewicza.

Jest Pan kuratorem wystawy „Strategie buntu”. Niektóre z prac Jacka Adamasa czy Zbigniewa Warpechowskiego pojawiły się w publicznej instytucji po raz pierwszy?
Nie jest do końca tak, że wspomniani artyści nie pojawiają się w największych galeriach w Polsce. Zbigniew Warpechowski, legenda sztuki performance, miał w 2014 r. wystawę w Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta”. Jednak nie pokazano tam prac, które zwróciły naszą uwagę (nad wystawą „Strategie buntu” pracowałem wspólnie z Marcelem Skierskim). Performance „Bękart Europy”, o wymowie dość krytycznej wobec Unii Europejskiej, oraz „Solidaruch” – praca odnosząca się do dewaluacji ideałów Solidarności – nie zostały tam pokazane. Myślę, że czekały sobie spokojnie w pracowni artysty na takich kuratorów jak my. Warpechowski to jednak chyba wyjątek. Jacek Adamas nie doczekał się większego przeglądu swojej twórczości, był niewygodny z powodu otwartej krytyki rządów Donalda Tuska. Myślę, że teraz, po zmianie władzy, będzie pokazywany chętniej – już nawet jest. Ostatnio warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w większości prezentujące artystów w dość mętny sposób krytykujących kapitalizm, potraktowało jego pracę odnoszącą się do tragedii smoleńskiej jako emblemat swojej wystawy „Chleb i róże”. Można to traktować jako ukłon zapobiegliwych gospodarzy tej placówki w stronę obecnych władz, ale ja się z tego cieszę – wreszcie ten niezwykły artysta znajduje się na właściwym miejscu. Generalnie wszyscy artyści pokazywani przez nas we wrześniu stali się nagle popularni po październikowych wyborach. Ostatnio nawet Piotr Sarzyński, wieloletni krytyk sztuki tygodnika „Polityka”, pokazał ich twórczość w Galerii w Sopocie.

Jak ta wystawa została odebrana w tzw. środowisku?
Część środowiska ukształtowanego intelektualnie przez „Gazetę Wyborczą” była zszokowana. Przyzwyczajeni są bowiem do sztuki krytykującej katolicyzm i nacjonalizm. Protestujących kwituje się wówczas dyżurnym nawoływaniem do tolerancji czy otwartości. Ale gdy ktoś proponuje krytykę feminizmu i środowisk organizujących tzw. marsze równości – reagują z oburzeniem, tak jakby to ich uczucia religijne zostały naruszone. Czyli dowiadujemy się, że feminizm jest dziś czymś w rodzaju religii. Zarzucono nam ideologizowanie. I to pokazuje kompletne pomieszanie pojęć. Z jednej strony uznawanie za normę tradycyjnej rodziny, aborcji za zło, a barw narodowych – za godne szacunku – jest traktowane jako myślenie ideologiczne. Natomiast nazywanie relacji męsko-męskiej rodziną, odbieranie praw do życia nienarodzonym oraz deklarowanie patriotyzmu przy pomocy tęczowej flagi – to staje się pożądaną normą. Następuje odwracanie pojęć. Artyści, których pokazywaliśmy na wystawie, dostrzegają ten absurdalny proces i go obnażają. Fakt, że środowiska, które głoszą otwartość i tolerancję, zareagowały z taką agresją na naszą wystawę, wskazuje, że są one oderwane od rzeczywistości, posługują się jakimś własnym językiem, w którym tolerancja oznacza afirmację wybranych poglądów i zwalczanie innych.

Cała rozmowa z Piotrem Bernatowiczem ukazała się w tygodniku „Gazeta Polska”.

 



Źródło: Gazeta Polska

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Magdalena Piejko
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo