Podziel się swoim 1,5% podatku na wsparcie mediów Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy za solidarność! Dowiedz się więcej »

Arena wojny hybrydowej

Polska, jako największy kraj Europy Środkowo-Wschodniej, jest szczególnie narażona na ataki hybrydowe. Stąd też zależało nam, by nasi zachodni koledzy dowiedzieli się o sytuacji na najważniejszych odcinkach wschodniego frontu wojny dezinformacyjnej.

W ostatni wtorek brałem udział w zorganizowanej przez londyńskie Oxford Media Center konferencji poświęconej dezinformacji, fake newsom i zagrożeniom płynącym z tego tytułu. Na Wyspy wraz z Wojciechem Pokorą, dziennikarzem Radia Lublin, pojechaliśmy przy okazji projektu „Dziennikarze mówią o Polsce”. Długo rozmawialiśmy z kolegami z UK o tym, jak sprawa ma się u nas. 

W „Gazecie Polskiej Codziennie” oraz w „Gazecie Polskiej” ten temat podnosiliśmy wielokrotnie, więc powiem tylko, że poziom rozeznania sytuacji w Europie Środkowej i Wschodniej nie jest wśród zachodnich mediów i polityków szczególnie dobry. Tymczasem nasz region, jako kluczowy dla prawidłowego funkcjonowania sojuszy – NATO i Unii Europejskiej – powinien być obserwowany bez okularów propagandy i zacietrzewienia. Warto byśmy i my sobie to usystematyzowali.

Zielone ludziki i uchodźcy

Polska po II wojnie światowej pozostała do dziś krajem niemal jednolitym etnicznie. Nieliczne mniejszości narodowe nie mają nawet swojej reprezentacji w parlamencie (wyjątkiem jest mniejszość niemiecka – dwóch posłów). Stąd nie ma w Polsce grupy etnicznej, którą Federacja Rosyjska mogłaby tratować jako swoją potencjalną V kolumnę. Nie obserwuje się więc większych prób wpływania na opinię publiczną poprzez dezinformację na tym polu, nie ma więc pola dla „scenariusza krymskiego”.

Większe napięcia może wzbudzić kwestia śląskiego separatyzmu. I choć na tym tle nie widać większego zaangażowania, to wraz z kryzysem wokół tzw. referendum w Katalonii także i w Polsce pojawiły się treści porównujące sytuację w Katalonii i na Śląsku. Mówiły one o rzekomej „solidarności” Ślązaków i Katalończyków. O co mogło chodzić? Być może o wysondowanie potencjału dla tendencji separatystycznych. Sprawie rzekomej „solidarności” Śląska i Katalonii poświęcono w Rosji nieproporcjonalnie dużo uwagi. 

Uchodźców nie ma, ale są problemem

To jednak drobne sprawy. Jedną z dwóch narracji, w której obserwujemy zaangażowanie rosyjskiej dezinformacji, jest kwestia uchodźców. Nie jest tajemnicą, że rząd w Warszawie, a także duża część społeczeństwa z obawami patrzą na niekontrolowany napływ ludności z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Obawy budzą wypadki przedostawania się z tymi grupami terrorystów, lub osób nieintegrujących się ze społeczeństwami krajów, do których trafiają, ale i polityka Zachodu w tej kwestii.

I tu pojawia się problem. Dezinformacja rosyjska podsyca te nastroje poprzez świadome ukazywanie Europy Zachodniej jako upadającej. Z drugiej strony ośrodki medialne kojarzone z Federacją Rosyjską często celowo przedstawiają Polskę jako część zdrowej Europy Wschodniej, która w przeciwieństwie do Zachodu stoi na straży tradycji i tożsamości (oczywiście pod namiestnictwem rosyjskim). Niestety część mediów w Polsce (zapewne chcąc zrównoważyć hurraoptymistyczny przekaz) gładko powiela tę atrakcyjną publicystycznie narrację, uwydatniając kontrasty między Polską a starą Unią. 

Warto przy tym pamiętać, że Rosja nie ma w Polsce prostego przełożenia na kanały informacji – telewizja RT (dawniej Russia Today) jest w Polsce praktycznie nieobecna, stąd konieczność budowy innych, często partyzanckich środków przekazu (poza agencją Sputnik) – mediów społecznościowych i niszowych portali. Niestety pewne wpływy rosyjskie widać także w mediach, niezależnie od ich linii politycznej. Przykładem może być zacytowanie przez jeden z portali jako informacji stanowiska rosyjskiego ministerstwa obrony. Trudno powiedzieć, czy to głupota, czy coś więcej. Osobną kwestią jest rezonowanie przekazów płynących ze Wschodu i nadawanie im nieproporcjonalnej rangi.

Ciekawe jest również to, jak propaganda Kremla ukazuje władze w Warszawie. Z jednej strony podbija krytyczne wobec Unii Europejskiej wypowiedzi polskich polityków. Z drugiej przestrzega się przed nadmierną krytyką Rosji, sugerując rzekomą „rusofobię” władz i chęć wywołania konfliktu – „parcie do wojny”. Widać to w wypowiedziach medialnych przedstawicieli rosyjskich władz, dyplomatów, ale także mediów, takich jak nadająca w języku polskim agencja Sputnik. Ta ostatnia z lubością cytuje nieobecnych w głównym nurcie prorosyjskich polityków czynnych jeszcze za czasów ZSRS (przykład Leszka Millera, byłego premiera) czy kreowanych na własny użytek „pożytecznych idiotów”, lub osoby wprost podejrzewane o szpiegostwo na rzecz Rosji
(Mateusz Piskorski). Nie ma wypadku, by dla Sputnika głównym wrogiem nie był szef MON Antoni Macierewicz. Nie ma dnia, by szef MON nie stał się negatywnym bohaterem choć jednego polskojęzycznego „artykułu”.

Najcieńszy lód

I wreszcie stosunki polsko-ukraińskie. To one są obszarem, na którym dochodzi do największej liczby ataków, hybrydowych incydentów i publikacji nieprawdziwych informacji. Sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu po rosyjskiej agresji na Ukrainę na przełomie 2013 i 2014 r., aneksji Krymu i okupacji Donbasu. Rosja jest żywo zainteresowana niedopuszczeniem Ukrainy do struktur zachodnich i przemianami demokratycznymi w tym kraju.

W celu destabilizacji stosunków wykorzystuje się niezabliźnione krzywdy historyczne. Z oczywistym elementem wołyńskiego ludobójstwa. Zbrodnia nigdy nie została ukarana, a sprawę komplikuje fakt, że obecne państwo ukraińskie odwołuje się w części swojej polityki historycznej do nacjonalistycznej pamięci. Bierze się to z faktu, że po II wojnie światowej oddziały nacjonalistycznej Ukraińskiej Powstańczej Armii długie lata walczyły z okupacją sowiecką. Dzisiejsza Rosja wykorzystuje ten fakt, przedstawiając Ukrainę jako bandyckie parapaństwo rządzone przez „nazistów”. Odwołuje się też do rzeczywistych problemów w funkcjonowaniu wieloetnicznej II RP.

Co więcej, po obu stronach granicy dochodzi do przemocy symbolicznej. Niszczone są przez „nieznanych sprawców” miejsca pamięci, cmentarze, dewastowane obiekty konsularne. Nigdzie nie schwytano sprawców. Nie bez znaczenia jest także dość bezrefleksyjna polityka Kijowa, zdającego się bagatelizować ten problem, ale także fakt, że napięcia stają się paliwem dla radykalnych środowisk w Polsce i na Ukrainie. Nie miejmy złudzeń – to wymarzone podglebie dla wojny hybrydowej. Sprawę komplikuje napływ emigrantów zarobkowych z Ukrainy (różne szacunki mówią nawet o 2 mln osób). Rosja gra więc na skłócenie narodów, niedopuszczenie do pojednania, inicjowanie i podgrzewanie istniejących konfliktów, kwestionowanie zasadności utrzymywania relacji gospodarczych, wojskowych czy wręcz dyplomatycznych i społecznych.

Stany, NATO, energia

USA są postrzegane jako tradycyjnie największy sojusznik Polski. Na tym wydawałoby się trudnym dla ewentualnej dezinformacji i oddziaływania hybrydowego terenie również dochodzi do wielu działań. Podważane jest przede wszystkim zaangażowanie Waszyngtonu, kwestionowana jest zasadność pogłębiania relacji, wreszcie mówi się, że Polska ma być „mięsem armatnim Ameryki” na użytek ewentualnej wojny z Rosją. Wiele sił i środków idzie także na to, by ukazać Polskę jako „poligon doświadczalny”. Jest to jednak wysiłek daremny – Polacy widzą obecność wojsk USA i wiele innych wymiernych działań.

Podobnie rzecz się ma z NATO. Polacy dzięki zmianom strategii Sojuszu poczuli się bezpiecznie.

Ale realne wzmocnienie flanki wschodniej nie mogło ujść uwagi Rosjan. Stąd zauważa się wysiłki Kremla na rzecz przedstawienia Sojuszu jako „papierowy” (kwestionowanie realności działań wynikających z artykułu 5., mówiącego, że członkowie NATO powinni zastosować wszelkie środki, by uwolnić sojuszników od agresora), pokazywanie rzekomej niejednolitości i braku zdolności współdziałania. Kontrastowane jest to z ukazywaniem rosyjskiej armii jako „potęgi”, czego przykładem może być propagandowe wykorzystanie manewrów „Zapad-17”, które odbyły się w Rosji i na Białorusi przed kilkoma miesiącami. Dodatkowo każda niesubordynacja, patologia czy incydent w wojskach sojuszniczych stacjonujących w Europie Środkowej i Wschodniej są przedstawiane jako „potężny kryzys”. Nie brak też fake newsów, jak te mówiące o gwałtach dokonywanych przez żołnierzy NATO w krajach bałtyckich. Główną narracją jest także ta, że „sojusz dąży do wojny”.

Jednak ważnym i niedostrzeganym tak często polem dezinformacji jest bezpieczeństwo energetyczne. Obecnie nasz kraj jest w dużym stopniu uzależniony od dostaw z Rosji, a Kreml chce, by tak pozostało. Stąd dezinformacje (a zapewne i inne działania) mające torpedować proces dostaw skroplonego gazu do nowo otwartego gazoportu w Świnoujściu czy podważanie sensu budowy Trójmorza, które miałoby wzajemnie wspierać się w rozwoju infrastruktury wszelkiego typu w ramach państwa między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym.     

Za główne zagrożenia należy uznać: próbę destabilizacji Polski jako członka Unii Europejskiej oraz podsycanie tendencji izolujących Warszawę, jako „inną”/„lepszą” (mechanizm obserwowany w Wielkiej Brytanii przy okazji brexitu) oraz podsycanie konfliktu polsko-ukraińskiego. Szczególnie ten drugi aspekt przedstawia rzeczywisty potencjał do rozwoju niepokojących zjawisk. W dalszej perspektywie można się spodziewać prób torpedowania projektów o charakterze gospodarczym (Trójmorze, dywersyfikacja dostaw surowców). I choć nasi brytyjscy rozmówcy nie zawsze byli tym zainteresowani, my powinniśmy być. O tym, jak ma się sprawa na „froncie zachodnim”, już za tydzień.

 



Źródło:

 

#wojna hybrydowa #Polska #Europa Środkowo-Wschodnia

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Wojciech Mucha
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo