Dla wszystkich jest jasne, (…) że Gazprom jest jednym z narzędzi do trzymania państwa łotewskiego w zależności od Rosji. To firma o wielkich zasobach finansowych, w której jest zatrudniony niejeden były łotewski polityk, w tym premierzy. Jednak ich tak naprawdę nie mamy co się bać, bo oni są znani. O wiele bardziej niebezpieczne są niewidzialne drogi finansowania z Rosji – mówi w rozmowie z „Codzienną” Sanita Jembergą, współwłaścicielka czasopisma „ir”, członek renomowanego bałtyckiego centrum dziennikarstwa śledczego Re: Baltic.
W najnowszym wydaniu łotewskiego tygodnika „Ir” jest analiza, dlaczego Estończykom od momentu odzyskania niepodległości w 1991. r. udało się aresztować 14 rosyjskich szpiegów, a Łotyszom tylko dwóch…
My wszyscy, Łotysze, Estończycy i Litwini, mieszkamy na terenach, które są pograniczem między Europą a Rosją. Dlatego zainteresowanie służb wywiadowczych naszymi trzema państwami jest spore. Ryga zawsze była Wiedniem Europy Wschodniej, miejscem, gdzie krzyżowały się ścieżki wszelkich agentur. Właśnie przez stolicę Łotwy na początku lat 90. uciekali do Wielkiej Brytanii wysokiej rangi oficerowie KGB. Dlaczego jednak łotewskie służby nie potrafiły złapać szpiegów? Nie jest to wina ustawo-dawstwa, lecz słabość tych służb. Estończycy mają jedną silną służbę, która nadzoruje wszystko i systematycznie wyłapuje szpiegów. Łotewskie służby są natomiast podzielone. Oczywiście mamy kontrwywiad – policję bezpieczeństwa (Drošības Policija, DP). Jednak jej pierwotnym zadaniem było tylko analizowanie zagrożenia, a już zbieranie dowodów świadczących o poziomie niebezpieczeństwa nie jest ich mocną stroną.
Rosyjscy agenci na Łotwie w sumie się nie kryją. Wystarczy wspomnieć, że od lat szefem biura Gazpromu w Rydze jest Jewgienij Rodulgin – brat wiolonczelisty Siergieja Rodulgina, przyjaciela Władimira Putina.
Tak, rodzina Rodulginów pochodzi z Rygi. Wiolonczelista studiował w łotewskiej szkole muzycznej. Jewgienij w czasach ZSRS był tu oficerem KGB. Zresztą dla wszystkich jest jasne, czym jest Gazprom na Łotwie i że np. jedną z jego filii zarządza były oficer KGB Juris Savickis. Gazprom jest jednym z narzędzi do trzymania państwa łotewskiego w zależności od Rosji. To firma o wielkich zasobach finansowych, w której jest zatrudniony niejeden były łotewski polityk, w tym premierzy. Jednak ich tak naprawdę nie mamy co się bać, bo oni są znani. O wiele bardziej niebezpieczne są niewidzialne drogi finansowania z Rosji. Na przykład naprzeciwko naszej redakcji znajduje się główny budynek ABLV Banka [zlikwidowany na początku br. w wyniku oskarżeń o pranie pieniędzy z Azerbejdżanu, Rosji i Ukrainy]. I tam przyjeżdżają podejrzane samochody, przychodzą bardzo ciekawi ludzie. Tam gdzieś pracują niewidzialne pieniądze, za pomocą których kupuje się strategiczne przedsiębiorstwa, daje się łapówki.
Na Łotwie odżyła, po raz kolejny w ciągu 30 lat po rozpadzie ZSRS, dyskusja o potrzebie otwarcia archiwów KGB.
Ta dyskusja pojawia się przy okazji każdych wyborów [w październiku odbędą się wybory do łotewskiego parlamentu]. Na Łotwie pozostał tylko rejestr nazwisk agentów i dzienniki ewidencji. Nie mamy teczek, spraw operacyjnych. Widzimy np., że człowiek jest na liście agentów, ale nie wiemy, co robił. Po tym, jak była prezydent Łotwy Vaira Viķe-Freiberga dwa razy odesłała do parlamentu ustawę o otwarciu archiwów [w 2004 r. i 2006 r.], taką cichą umową było pozwolenie, by pracowali nad tym historycy.
Właśnie jutro jest ważny dzień. Oficjalnie kończy się czteroletni okres prac historyków nad archiwami, po którym miałoby nastąpić ich otwarcie. Jak łotewskie społeczeństwo może zareagować na ujawnienie prawdy?
Kiedy [po rozpadzie ZSRS] archiwa zostały przejęte w 1991 r. [przez demokratyczne władze Łotwy], nie odważono się ich otworzyć. Obawiano się skutków społecznych – że czyny współpracowników bezpieki będą budziły takie emocje, iż ludzie mogliby się rzucić na nich w odwecie za zniszczenie życia. Co się stanie po opublikowaniu ich teraz? Nic. Zobaczymy tam z pewnością parę nazwisk wielkich przedstawicieli łotewskiej kultury. Ale możemy sobie zadać pytanie – co jest ważniejsze w ich życiorysie? Czy wkład w odzyskanie niepodległości Łotwy, kiedy ona [rozmówca ma na myśli konkretną postać, choć nie podaje jej nazwiska] jako ówczesna deputowana Rady Naj-wyższej Łotewskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej zagłosowała „za” niepodległością, czy to, że wówczas była agentką KGB? Poza tym ci ludzie są już starzy. Część z nich umrze z tym ciężarem, chyba że stworzymy odpowiednie narzędzia prawne do tego, by z ich pomocą opowiedzieli, co dokładnie robili jako agenci. Jako ludzie jesteśmy zobowiązani dać im możliwość spowiedzi. Przez miesiąc będzie wrzało, ale po tym postawi się kropkę. Georgs Andrejevs, pierwszy szef MSZ Łotwy, przecież przy-znał się, że był agentem KGB. Czy z tego powodu szanujemy go mniej? W sumie szanujemy go nawet bardziej. Owszem, jako człowiek nie mogłabym wybaczyć w przypadku kiedy agent niszczył ludzkie życie i ma ofiary na sumieniu, ale pozostałym, których działalność ograniczała się do schlebiania sowieckiej władzy, mogę. To nie jest moje pokolenie, nie wiem, jak bym się zachowywała na ich miejscu.
Na ile byli agenci KGB nadal stanowią zagrożenie dla Łotwy?
Fizyczne zagrożenie z ich strony dla państwa łotewskiego jest zerowe. Przed upadkiem ZSRS znajdowało się tu ok. 4300 agentów. Większość z nich obecnie ma ponad 60 lat. Pytałam niektórych z nich – czy próbowano ich zaangażować ponownie, szantażować tym, że fakt ich współpracy może zostać ujawniony? Wszyscy powiedzieli, że nie. Wierzę im. Większym zagrożeniem jest to, że po odtajnieniu archiwów zostanie zniszczony kanon kultury łotewskiej. Spadną z cokołów podziwiani ludzie kultury i nauki. W polityce KGB-istów w zasadzie już nie ma. Na początku, po odzyskaniu niepodległości, jeżeli ktoś był agentem, nie mógł kandydować na urzędy. A kiedy już mu pozwolono, publikowano notatkę z informacją, że był agentem. W związku z tym ci ludzie sami nie szli do polityki. W biznesie? Minęło już dosyć dużo czasu.
Wiem, że przygotowują Państwo film dokumentalny o byłych agentach KGB.
W tym roku Łotwa obchodzi 100. rocznicę odzyskania niepodległości [od proklamowania pierwszej niepodległej Republiki Łotewskiej, która w okresie 1940–1991 r. znajdowała się najpierw pod okupacją niemiecką, a później sowiecką] i nadszedł złoty czas dla łotewskiego kina, na które zostało przydzielone finansowanie. Znany łotewski dziennikarz i reżyser Gints Grūbe zwrócił się do nas z pomysłem nakręcenia filmu o lustracji, której de facto nie było. Jego bohaterami są ci, o których wiemy, że znajdują się w kartotece obcych służb. Wiemy, bo w mieście o takiej wielkości jak Ryga nie można niczego ukryć. I jeżeli ci ludzie chcą, dajemy im możliwość opowiedzenia swojej historii, na zasadzie dobrowolności. I to działa. Bo to nie jest film o przewinięciach konkretnego człowieka, to jest film o tym, jak system gwałci człowieka i naród w najróżniejszy sposób. Jeden zdecydował się na współpracę z powodu szantażu. Drugi zaś był bezgranicznie naiwny. Stwierdził, że nadchodzi „glasnost” [jawność, początek reform ZSRS] i że teraz wstępując do KGB, będzie mógł zbadać ją od wewnątrz i potem o tym napisać. Oczywiście nigdy nie mógłby tego zrobić w tamtych czasach i po prostu został donosicielem. Mamy człowieka, który chciał dołączyć do systemu, bo czuł że może być częścią czegoś silniejszego. Był bardzo dumny, że jest agentem KGB. Kolejny opowiada, że inaczej by nie mógł zrobić kariery. Tych przykładów jest mnóstwo. Ale sens filmu mieści się w tym, aby pokazać, na jak krótkiej smyczy państwo trzymało tych ludzi i że nadszedł czas postawić kropkę. Uznać to za część naszej przeszłości i pójść dalej.