Nowy sekretarz generalny NATO, Mark Rutte, stwierdził publicznie: „Donald, doprowadziłeś nas do naprawdę, naprawdę ważnego momentu dla Ameryki, Europy i świata. Osiągniesz coś, czego żaden amerykański prezydent nie mógł dokonać przez dekady”. Nie można zapominać, że wielkim bohaterem tego sukcesu był prezydent Andrzej Duda – pierwszy polityk Sojuszu, który wystąpił z propozycją podniesienia wydatków Traktatu Północnoatlantyckiego do poziomu 3 proc. PKB.
Duda i Trump mówią jednym głosem
Prezydent Duda ogłosił to publicznie na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego przed wylotem z Donaldem Tuskiem do USA. Zaznaczył, że rozpocznie szeroką kampanię, aby przekonać do tego celu. Premier polskiego rządu otwarcie dystansował się od tej propozycji, a niemiecki Onet, powołując się na człowieka z otoczenia Tuska, twierdził wówczas, że „to świadczy o pewnym odklejeniu od rzeczywistości pana prezydenta”. Duda dotrzymał słowa i gdy 12 marca 2024 roku odwiedził Biały Dom w Waszyngtonie, by uczcić 25. rocznicę wstąpienia Polski do NATO, powiedział prezydentowi Joemu Bidenowi, że „2 proc. były dobre 10 lat temu. Teraz 3 proc. są wymagane w odpowiedzi na wojnę na pełną skalę rozpoczętą przez Rosję tuż za wschodnią granicą NATO”. Duda rozmawiał też na ten temat z amerykańskimi politykami na Kapitolu. A potem, w drodze powrotnej, omówił tę kwestię z Jensem Stoltenbergiem, ówczesnym szefem NATO.
Peter Baker, główny korespondent Białego Domu dla „The New York Timesa”, komentując propozycję Dudy, stwierdził na łamach tego pisma, że „kilku ostatnich prezydentów naciskało na NATO, by zwiększyło wydatki na własną obronę, a przywódcy Sojuszu w 2014 roku zgodzili się na 2-proc. cel. Była to jednak niewiążąca deklaracja aspiracji – cel miał być osiągnięty do 2024 roku. Trump był bardziej wojowniczy [Baker mówił wówczas o pierwszej jego kadencji prezydenckiej – przyp. P.G.] niż jego poprzednicy, domagając się od członków NATO zwiększenia wydatków wojskowych”. A potem 17 kwietnia 2024 roku Duda spotkał się w Nowym Jorku z ówczesnym kandydatem na prezydenta, Donaldem Trumpem, i znów podniósł sprawę wydatków 3 proc. PKB. Był to jasny sygnał, że w kwestiach wielkiej strategii myśli podobnie jak obecny lider zachodniego świata. Ostatecznie jednak Trump podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej – do poziomu 3,5 proc. plus 1,5 proc. wydatków na infrastrukturę militarną. Potem nastąpiła seria spektakularnych sukcesów prezydenta USA. Gdy był jeszcze prezydentem elektem, doszło do szybkiego zakończenia wojny w Syrii i odsunięcia Asada od władzy, co przesądziło o losie Hamasu i Hezbollahu, odcinając im drogi tranzytu broni z Iranu i przyczyniając się do sukcesów Izraela w rozbiciu „osi oporu” stworzonej przez Teheran do nękania żydowskiego państwa. Potem Trump w maju 2024 roku wyhamował konflikt między atomowymi mocarstwami – Pakistanem i Indiami. A tuż przed szczytem w Hadze dokonał spektakularnego uderzenia w irańskie instalacje przeznaczone do produkcji broni nuklearnej w Fordo, Natanz i Isfahanie, dzięki temu wymuszając zawieszenie broni między Iranem a Izraelem. Serią tych działań odbudował skuteczność swojej polityki realizmu progresywnego opartej na zdolności do użycia siły, aby wymusić pokój. To było istotą owej strategii, której ramy stworzyli emerytowany gen. Keith Kellogg i były analityk CIA Fred Fleitz. A potem, niejako z marszu, Trump przekonał swoich NATO-wskich sojuszników, aby zadeklarowali gotowość wydatków na poziomie owych 5 proc.
Cios w Putina
To jest potężny cios wymierzony w Putina, przypominający Kremlowi katastrofę ZSRS, do jakiej doprowadził wyścig zbrojeń narzucony sowieckiemu imperium przez Reagana. John J. Mearsheimer, twórca realizmu progresywnego, w swojej klasycznej pracy „Tragizm polityki mocarstw” stwierdza, iż są dwa kluczowe czynniki potęgi – siła gospodarcza i wielkość populacji. To one pozwalają państwu na stworzenie silnej armii lądowej. Oba te czynniki dają łącznie miażdżącą przewagę NATO nad Rosją. Pavel K. Baev w analizie opublikowanej na portalu The Jamestown Foundation stwierdza, że „Moskwa od tygodni martwiła się zbliżającym się szczytem NATO” głównie ze względu na obawy „znacznego zwiększenia europejskich wydatków na obronę i inwestycji w przemysł zbrojeniowy, co zmieni układ stosunków transatlantyckich i zniweczy rosyjskie plany podziału NATO”. Baev zauważa, że „program szczytu NATO został zmieniony przez eskalację konfliktu izraelsko-irańskiego i amerykańskie ataki powietrzne na irańskie obiekty nuklearne, co jest znaczącą porażką kluczowego sojusznika Rosji na Bliskim Wschodzie”. Putina zaniepokoiło też złe rozczytanie przez ekspertów Kremla strategii Trumpa. Podkreślali oni rzekomą niechęć Trumpa do angażowania się w konflikt za granicą, woląc zawierać umowy. Okazuje się jednak, że owe sprzeczne komunikaty z Białego Domu dotyczące Iranu były jedynie kamuflażem dla ataków z 22 czerwca na infrastrukturę nuklearną Iranu, które radykalnie przebudowały geopolitykę regionu na niekorzyść Rosji. Jak zauważa Baev: „Podczas gdy solidarność Putina z reżimem ajatollaha Chameneiego w Iranie potwierdza nieuleczalną wrogość autokratycznej Rosji wobec Europy i Ukrainy, niezdolność Putina do wsparcia kluczowego partnera strategicznego pokazuje, że ryzyko konfrontacji z Rosją pozostaje możliwe do opanowania”. Co ważne – ukazuje też gotowość Trumpa do podjęcia znaczącego ryzyka. Bo operacja wojskowa USA–Izrael była spektakularna i wymagała odwagi strategicznej od prezydenta USA. A to oznacza, że Putin został ograny. Baev, analizując Międzynarodowe Forum Ekonomiczne w Petersburgu, które trwało od 18 do 21 czerwca 2025 roku, a więc odbyło się tuż przed szczytem NATO, ocenił, iż ujawniało ono rosnące obawy rosyjskich ekspertów przed upadkiem gospodarki, jeśli Rosja szybko nie zakończy wojny z Ukrainą. W takiej sytuacji długotrwały wyścig zbrojeń, który w Hadze Trump i NATO narzucili Moskwie, stanowiłby śmiertelne zagrożenie dla ekonomiki Rosji.
Rosja jest nadal niebezpieczna
Tuż przed szczytem Sojuszu Mark Rutte w artykule opublikowanym w „Foreign Affairs” przekonywał, że „świat potrzebuje silniejszego NATO”. Ostrzegał, że „Rosja odtwarza swoje siły dzięki chińskiej technologii i produkuje broń szybciej, niż myśleliśmy, że będzie w stanie. Oczekuje się, że tylko w tym roku Rosja wypuści 1500 czołgów, 3000 pojazdów opancerzonych i 200 pocisków Iskander. Rosja mogłaby być gotowa do rzucenia wyzwania NATO militarnie w ciągu pięciu lat. A Chiny stały się decydujące w umożliwieniu Rosji wojny z Ukrainą i wspieraniu rosyjskiej bazy przemysłu obronnego, nawet wówczas, gdy same [Chiny] w ukryciu modernizują i rozszerzają własne wojsko w szalonym tempie. Chiny mają już największą marynarkę wojenną na świecie; oczekuje się, że ich ogólna siła bojowa wzrośnie do 395 okrętów w tym roku i do 435 do 2030 roku. Chiny mają również zamiar mieć ponad 1000 operacyjnych głowic nuklearnych do 2030 roku. Ambicje Chin i polityka przymusu stanowią wyzwanie dla naszych interesów, bezpieczeństwa i wartości. Nie możemy pozwolić sobie na nadzieję, że będzie dobrze; musimy przygotować się na najgorsze. (…) Sojusz nie może bezczynnie czekać; zamiast tego musi podjąć wysiłki niezbędne do wzmocnienia naszej obrony”.
Rutte podkreśla, że Sojusz musi dokonać gigantycznego przełomu w zwiększeniu swych zdolności odstraszania. Zaznacza, iż owe „5 proc. wydatków będzie konieczne, aby mieć siły i zdolności do pełnej realizacji naszych planów obronnych i ochrony euroatlantyckiej. Będzie to oznaczać skok kwantowy w naszej zbiorowej obronie. (…) Szczegóły są tajne, ale Sojusz będzie musiał zwiększyć liczbę swoich systemów obrony powietrznej i przeciwrakietowej pięciokrotnie. Wojna z Ukrainą jasno pokazała, jak Rosja może atakować… z powietrza; obecnie wśród członków NATO brakuje obrony powietrznej, przeciwrakietowej i przeciwdronowej. Sojusz potrzebuje również tysięcy pojazdów opancerzonych i czołgów oraz milionów pocisków artyleryjskich. Musimy podwoić nasze możliwości, takie jak logistyka, zaopatrzenie, transport i wsparcie medyczne. Sojusznicy zainwestują również w większą liczbę okrętów wojennych, samolotów, dronów i systemów rakiet dalekiego zasięgu. NATO wyostrzy swoją przewagę technologiczną, wydając więcej na cyberprzestrzeń i przestrzeń kosmiczną, wzmacniając innowacje i przyspieszając swoją zdolność do integrowania nowych technologii z sektorem obronnym”. Obok sił zbrojnych szybko musi być rozwinięta cała infrastruktura bezpieczeństwa. Rutte podkreśla, że NATO potrzebuje cywilnych sieci transportowych, które mogą przemieszczać wojska – aby dostarczyć odpowiednie siły we właściwe miejsce we właściwym czasie. Chociaż naszym celem jest zapobieganie wojnie, w razie potrzeby drogi, linie kolejowe i porty będą arteriami w każdym konflikcie, zapewniając przepływ sił, amunicji i zaopatrzenia”. Faktyczne zablokowanie pierwotnego projektu CPK przez ekipę Tuska, kluczowej inwestycji logistycznej dla wschodniej flanki NATO, w kontekście działań przedstawionych przez sekretarza generalnego Sojuszu urasta do świadomych działań ekipy Tuska, radykalnie ograniczających nasze zdolności obronne.
Europa jest bezbronna bez wsparcia USA
22 z 32 państw członkowskich NATO wydały na obronność w ubiegłym roku 2 proc. PKB lub więcej. Według szacunków Sojuszu średnio na kraj wypada 2,61 proc. PKB. W 2024 roku liderem była Polska – 4 proc., a najgorzej wypadła Hiszpania z wydatkami na poziomie 1,3 proc. PKB. Na szczycie w Hadze przyjęto, że cel 5 proc. zostanie osiągnięty do 2035 roku, choć korekta i dostosowanie wydatków ma nastąpić za cztery lata. W liczbach bezwzględnych rok temu kraje NATO przeznaczyły na obronę ponad 1,4 bln dolarów, w porównaniu z mniej więcej bilionem dekadę wcześniej w stałych cenach z 2021 roku. W tym na USA przypadało 997 mld dolarów. Gdyby wszystkie państwa NATO wydały 3,5 proc. PKB na obronę już rok temu, dałoby to bez mała dodatkowe pół biliona dolarów (dokładnie 450 mld). Te pieniądze są niezbędne, bo jeszcze przed szczytem w Hadze NATO uzgodniło nowe cele dla państw – a więc zwiększono liczbę wojsk, broni i sprzętu, którymi powinny dysponować poszczególne państwa. Przy czym każdy kraj NATO będzie samodzielnie decydował, skąd wziąć pieniądze na większe inwestycje w obronę i jak je rozdysponować.
Według oficjalnych danych państwa Sojuszu przeznaczają na obronność znacznie mniejszą część swojego PKB niż Rosja, ale łącznie wydają więcej pieniędzy niż Moskwa. Według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem wydatki wojskowe Rosji wzrosły o 38 proc. w 2024 roku, osiągając szacunkowo 149 mld dolarów i 7,1 proc. PKB. Jest to więc niemal 10 razy mniej od całego NATO i prawie trzy razy mniej od europejskich państw Sojuszu. Jednak te porównania są zawodne. Mark Galeotti szacuje, że w 2022 roku, gdy oficjalne wydatki FR na obronność wynosiły zaledwie 51,3 mld dolarów, co stanowiło wówczas 2,6 proc. ich PKB, realnie były znacząco wyższe. Uważa, że po uwzględnieniu realnej siły nabywczej pieniądza, a także ukrytych źródeł finansowania, suma ta urastała do około 150–180 mld dolarów, a więc ponad trzy i pół razy. A to oznaczałoby, że w 2024 roku Rosja wydała nie 149 mld dolarów, lecz co najmniej 522 mld dolarów, a więc więcej niż wszystkie europejskie państwa NATO. To dlatego Stary Kontynent jest nadal bezbronny bez potencjału Stanów Zjednoczonych.
Franz-Stefan Gady, adiunkt w Międzynarodowym Instytucie Studiów Strategicznych, otrzeźwia wszystkich fanatyków pragnących szybkiego uniezależnienia się Starego Kontynentu od militarnego wsparcia ze strony USA. Jak zauważa: „Trwała zależność Europy od amerykańskich zdolności wojskowych nie jest przypadkową wadą, ale fundamentalną cechą transatlantyckiej architektury bezpieczeństwa. Od powstania NATO pod koniec lat 40. XX wieku Stany Zjednoczone pełniły rolę głównego integratora – strategicznego spoiwa, które podtrzymuje spójność zbiorowej obrony Europy. Ta rola USA jako strategicznego, operacyjnego i technologicznego kręgosłupa NATO stworzyła głęboką i skomplikowaną zależność, sprawiając, że europejskie wysiłki na rzecz wzmocnienia własnej obrony są z natury ograniczone, jeśli nie zostanie uwzględnione to podstawowe wsparcie”. Mylne jest więc naiwne przeświadczenie wielu europejskich strategów, że jak kupimy więcej czołgów i samolotów, to zniwelujemy tę strategiczną zależność od Stanów Zjednoczonych. Franz-Stefan Gady ostrzega, że „prawdziwym wyzwaniem jest to, że Europie brakuje krytycznych zdolności niezbędnych do integrowania i utrzymywania operacji bojowych przez długi czas – tzw. »strategicznych czynników wspomagających«, które są niemal w całości dostarczane przez Stany Zjednoczone”. Banalna prawda jest taka, że przepaść jest ogromna i fundamentalna, bo owe szczególne zdolności USA na Starym Kontynencie mają swe źródło w miażdżącej przewadze wywiadu, nadzoru i zdolności rozpoznania – a to wynika z zaplecza technicznego, w tym rozbudowanych systemów satelitów rozpoznawczych i radarów. To one dają precyzyjne zdolności uderzeniowe w dowolny cel, ale także neutralizację zagrożeń. Brakuje też profesjonalnych kadr. Miażdżąca większość europejskiej kadry dowódczej nie ma żadnego doświadczenia w dowodzeniu dużymi formacjami wojsk lądowych, a jest to umiejętność niezbędna do realizacji złożonych operacji.
Praca na dekady
Tu nie ma drogi na skróty, jakichś „genialnych” pomysłów, które nagle odwrócą sytuację. Franz-Stefan Gady zauważa, iż „lista deficytów militarnych jest długa: europejskie siły powietrzne są generalnie niezdolne do wykonywania złożonych operacji, takich jak tłumienie wrogiej obrony powietrznej lub głębokie uderzenia na wartościowe lub utwardzone cele na tyłach wroga, co widzieliśmy, jak Izrael przeprowadzał takie działania w Iranie”. Europejskie marynarki wojenne, pomimo pewnych ostatnich ulepszeń, pozostają ograniczone w walce z okrętami podwodnymi, co jest kluczowym elementem w obliczu przeciwnika takiego jak Rosja. Niezdolność do przeprowadzenia tych misji podkreśla zależność Europy od zasobów USA i luki, które wymagają pilnego rozwiązania. Te niedociągnięcia – spotęgowane równie poważnym deficytem strategicznej powagi i woli politycznej – były wyraźnie widoczne podczas debaty nad możliwym rozmieszczeniem europejskich sił lądowych w celu zabezpieczenia hipotetycznego zawieszenia broni na Ukrainie.
Niezdolność krajów zaangażowanych w dyskusje do zbiorowego rozmieszczenia nawet dwóch lub trzech brygad zmechanizowanych – każda składająca się od 3000 do 5000 żołnierzy – ilustruje systemowe ograniczenia Europy, pomimo dużych ilości sprzętu i żołnierzy na kontynencie. Te niedociągnięcia bezpośrednio podważają wiarygodność regionalnych planów obronnych NATO i odstraszania, zwłaszcza w państwach bałtyckich, gdzie oczekuje się, że większe kraje NATO, takie jak Niemcy, wystawią wiarygodne siły zdolne do odstraszania rosyjskiej agresji”.
Prawda jest więc taka, że Europę czeka długa i gigantyczna praca, aby była gotowa na ewentualne przejęcie od USA obrony nad kontynentem. Anders Fogh Rasmussen, były sekretarz generalny NATO, przestrzega, że samo przyjęcie nowych zobowiązań nie wystarczy. Jak zauważał w 2024 roku:
„Całą dekadę po tym, jak NATO zobowiązało się wydać co najmniej 2 proc. na moim ostatnim szczycie jako sekretarza generalnego, tylko 23 z 32 sojuszników spełniło próg. Za 10 lat nie możemy patrzeć wstecz na europejskie zobowiązanie do 3,5 proc. jako na pustą obietnicę złożoną tylko po to, by udobruchać… prezydenta USA. (…) Dyktatorzy tacy jak prezydent Rosji Władimir Putin szanują tylko siłę. Biorąc pod uwagę bardzo realne ryzyko pozostawienia nas samych przez Stany Zjednoczone, Europa musi zadbać o to, by być wystarczająco silna, by odstraszyć Putina już dziś – tak byśmy nie musieli walczyć z nim jutro”.
Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce, a przy tym czołowy analityk Atlantic Council, podkreślił, że Trump w swojej wypowiedzi na szczycie „mówił z szacunkiem o patriotyzmie, jaki wyczuł u swoich kolegów z NATO, i zauważył, że »potrzebują Stanów Zjednoczonych. A my jesteśmy tutaj, aby pomóc im chronić ich kraj«”. Trump okazał się znów skuteczny. Wstrząsnął Sojuszem i wymusił kwantowy skok nakładów zbrojeniowych. Uwiarygodnił słowa Marka Ruttego, który stwierdził, iż „pokój poprzez siłę jest tym, do czego stworzono NATO”. Trump i Duda udowodnili, że nie ma innej drogi gwarantującej bezpieczeństwo Europie i państwom Sojuszu.