W nocy z wtorku na środę i środowy ranek polscy konserwatywni twitterowicze wypatrywali tak naprawdę dwóch rzeczy: napływających wyników z kolejnych stanów i... wpisów redaktora Marka Wałkuskiego, korespondenta Polskiego Radia w Stanach Zjednoczonych. Pierwsze jest oczywiste. Wiara w wygraną Donalda Trumpa była wśród naszej prawicy bardzo mocna, a sama wygrana wyczekiwana z przyczyn dużo głębszych, niż tylko sympatia do życzliwego Polsce byłego prezydenta.
Zwycięstwo odsadzanego przez elity od czci i wiary Trumpa, prawicowego populisty, z którego elity zrobiły już w swym przekazie Stalina, Hitlera i Mussoliniego było nam potrzebne psychologicznie i terapeutycznie, by wyrwać się z poczucia marazmu, beznadziei i przekonania, że świat naprawdę zaczął zmieniać się jednokierunkowo. I to w kierunku coraz bardziej zamordystycznego liberalizmu, który bardzo nam się nie podoba. I faktycznie było można, wbrew gwiazdkom i wielkim gwiazdom, wbrew elicie politycznej całego zachodu, wreszcie wbrew większości mediów, ich ekspertów i dziennikarzy. I tu właśnie na scenę wkracza Wałkuski, idealny przykład i symbol.
Przyznam, że nie wiem, jakie Marek Wałkuski ma poglądy. Być może jego głównym poglądem jest to, że powinien pracować w radiu i może nawet się z tym zgadzam, jest tam przecież odkąd pamiętam. Lubiłem słuchać jego korespondencji w czasach, gdy Polskie Radio 24 nadawało się jeszcze do słuchania. Być może właśnie dlatego, ze pracował w nim też za PiS, teraz musi się bardzo starać i w każdej korespondencji udowadniać, że myśli i mówi zgodnie z linią partii. Trump był dla niego w tej kampanii naturalnym przegranym, Harris oczywistą zwyciężczynią. Jeszcze 4 listopada podawał wskazujące na to wyniki sondażu. Jeszcze 5 rozmawiał z byłym senatorem polskiego pochodzenia, powtarzającym bzdury o związkach Trumpa z Putinem.
I wszystko na nic, choć korespondent jeszcze się bronił. Nawet, gdy już wszystko było jasne, opuszczającym sztab Kamali Harris zwolennikom przypisywał nadzieję na zmianę wyników. Cóż, chyba już się nie uda. Wałkuski idealnie skupił w sobie nastawienie naszej liberalnej ekipy, która zwyczajnie nie dopuszczała do siebie myśli, że Trump może wygrać. Pamiętacie Państwo to zdjęcie Andrzeja Wajdy i jego żony z wieczoru wyborczego u Komorowskiego 9 lat temu? Tak wyglądała prawie każda redakcja i prawie każdy polityk obozu władzy w środowy poranek. Zarzucający 4 lata temu prawicy, że postawiła wszystko na jedną kartę, popierając Trumpa, zrobili to samo, tylko z Bidenem, a potem z Harris. Teraz kasują swoje stare wpisy w których robili z prezydenta USA wariata lub agenta, choć przecież pamięć o nich została, zapewne nie tylko ona. Z kolei prawica przeżywa wygraną amerykańskich przyjaciół ponad miarę, być może chcąc pognębić kolegów, równie pond miarę przechodzących przez rozpacz. Wyborcy też się cieszą, ale na polityków patrzą z pewnym zdziwieniem, że można aż tak – bo chyba aż tak nie trzeba. Nie zmienia to faktu, że wybory dały i nam powody do optymizmu, a dodatkowo stały się przecież wielkim sukcesem telewizji Republika, jej dziennikarzy, twórców i widzów, którzy stali się częścią tej historii.