Aleksandr Łukaszenka rzuca oskarżenia, jakoby to Warszawa finansowała białoruskie powyborcze protesty w 2020 roku. Jednocześnie dyktator przekonuje, że ich uczestnicy nie są przetrzymywani. Tymczasem "Biełsat" informuje, że fala represji wobec aktywistów nie ustaje, a reżim przyjął ustawę mogącą ścigać ich także za granicą.
Według Centrum Obrony Praw Człowieka "Wiasna" w białoruskich więzieniach, koloniach karnych i aresztach przetrzymywanych jest 1259 więźniów politycznych. Jednak białoruski dyktator przekonuje, że za kratami "nie ma ani jednej" osoby z opozycji, lub są to jednostki.
"Nawet nie pamiętam, czy słynni bandyci, którzy rozpoczęli te zamieszki [protesty organizowane po sfałszowanych wyborach w 2020 roku], są w więzieniu. Może jeden lub dwóch zostało skazanych"
- stwierdził w rozmowie z agencją informacyjną AFP "zwycięzca" tamtych wyborów.
Tymczasem belsat.eu przypomina, że fala represji wobec Białorusinów za powyborcze protesty nie ustaje. Portal opisuje "procesy" aktywistów opozycji i niezależnych dziennikarzy. Przypomina także, że Łukaszenka podpisał poprawki do Kodeksu Postępowania Karnego "przewidujące przeprowadzenie zaocznego śledztwa i procesu osób, które wyjechały z kraju".
W związku z nią białoruski "wymiar sprawiedliwości" będzie mógł karać uciekinierów politycznych i konfiskować ich majątki. Chodzi głównie o typowe dla reżimu oskarżenia o m.in zdradę państwa, sabotaż, organizację zamieszek, czy udział w formacjach ekstremistycznych. Przypomnijmy, że ten ostatni zarzut sformułowano wobec byłej dziennikarki TVP. Irynie Słaunikowej grozi do 7 lat więzienia.
"Teraz Białorusinów można będzie sądzić zaocznie, a nawet skazać na karę śmierci"
- skomentował prawne zmiany niezależny portal Zerkalo.io
Zdaniem Łukaszenki, "ci ludzie wypowiadali się przeciwko państwu. Nie przeciwko rządowi, ale przeciwko państwu i jego obywatelom". Dyktator podtrzymuje oskarżenia, że działalność jego politycznych oponentów jest finansowana z zagranicy, a przede wszystkim z Polski.
"Co, chcieliście, żebym siedział spokojnie? – odpowiadał pytaniem na pytanie przekonując, że protesty sprzed dwóch lat były wspieranym przez Warszawę spiskiem mającym na celu „złamanie Białorusi”"
- przytacza belsat.eu