W arcydziele fałszu historycznego, filmie Siergieja Eisensteina „Iwan Groźny” z 1944 r., tytułowy bohater, zgodnie z wizją Stalina przedstawiony jako wielki patriota, wciąż musi dławić spiski „wrogów ludu”. Są tam dwa momenty, które wprost można odnieść do ogłoszonej ostatnio po raz kolejny śmierci aktualnego wcielenia cara-degenerata – Putina. Oba są istotne w dziejach imperium rosyjskiego, bogatych zarówno w samozwańców-sobowtórów, jak i w nagłe i niezbyt jasne zgony sprawujących władzę, gdy stawali się niewygodni dla ówczesnych oligarchów...
Otóż, gdy Iwan poważnie zaniemógł i wszystko wskazywało, że wkrótce umrze, nad jego łożem śmierci wrogie mu rody bojarów już rozpoczęły targi o podział władzy po samodzierżcy. Przedwcześnie, albowiem „cudownie ozdrowiały” despota wykończył wszystkich konkurentów do władzy.
Drugim ciekawym momentem z barwnego życiorysu psychopaty na moskiewskim tronie, ukazanym nader sugestywnie przez reżysera, było rzekome porzucenie tronu przez cara, który opuścił Moskwę i oddał się „pobożnym rozmyślaniom”. Był to rok 1564, gdy car poniósł straszliwą klęskę z wojskami Rzeczypospolitej pod wodzą hetmana wielkiego litewskiego Mikołaja Radziwiłła „Rudego”. Wydawało się, że znękany stałymi wojnami i niewiarygodnym okrucieństwem cara lud odetchnie z ulgą, ale gdzie tam! Trudno zapomnieć kadr z filmu Eisensteina, gdzie w tle nawisłego nad krajem złowieszczego profilu cara widać ciągnącą się po horyzont procesję proszalną Moskowitów, ciągnącą z prawosławnymi chorągwiami, błagać dręczyciela, by powrócił na tron.
Iwan IV dał się uprosić, wrócił do Moskwy, narzucił błagającym ogromną daninę 100 tys. rubli, a za pieniądze te utworzył opryczninę – pierwowzór wszystkich następnych rosyjskich policji politycznych aż po sowieckie Czeka-NKWD-KGB i dzisiejszą FSB Putina. Jej członkowie bez żadnego sądu mieli prawo mordować wrogów cara, a po kilku latach wiernego wykonywania tego zadania zostali przez władcę zlikwidowani.
I tu jego śladem szedł wierny uczeń Stalin, co rusz dokonując krwawych czystek w kolejnych wydaniach aparatu represji, acz „zmartwychwstanie” na wzór Groźnego mu nie wyszło, bo chyba jednak car był lepszym szachistą od genseka – nawiasem mówiąc, wedle wiarygodnej relacji przebywającego wówczas w Moskwie posła angielskiego Iwan zmarł w 1584 r. właśnie podczas rozgrywania partii szachów.
Wszystko powyższe to nie dygresja, tylko próba podejścia do obecnych wydarzeń na podstawie wiedzy płynącej z osobliwej historii Rosji. Otóż, po pierwsze, prawdziwy Putin najprawdopodobniej zmarł już w roku 2009, co potwierdziła jego była żona w wywiadzie dla niemieckiej prasy, oczywiście wkrótce zdementowanym.
Jednakże każdy pamiętający ówczesnego lokatora Kremla z trudem dopatrzy się jego rysów i charakterystycznego, z zająkiwaniem się, sposobu mówienia w tym dzisiejszym przywódcy Rosji, ponoć znów zmarłym. Nie musi to być teoria spiskowa, bo jak pisałem w artykule „Ósme ucho Putina”, analitycy rosyjscy na podstawie materiałów fotograficznych twarzy wodza − zgodnie z wiedzą, że jej rysy mogą się zmieniać, ale kształt ucha człowieka pozostaje taki sam przez całe życie − wykazali, że istnieje osiem różnych typów uszu u rzekomo tej samej postaci. Znana jest też pokazowa wpadka „Putina” na wspólnej z kanclerz Merkel konferencji prasowej, gdy zagadnięty przez nią po niemiecku, okazał się niezdolny do jakiejkolwiek odpowiedzi i trzeba było na gwałt wołać tłumacza, a wszak oryginał znał niemiecki doskonale. W sierpniu zaś, w dniu zestrzelenia samolotu Prigożyna, pojawiło się nagranie, na którym widać, że rosyjski dyktator (lub jego sobowtór) zapomniał, na którym nadgarstku nosi zegarek.
Właściwie nie ma większego znaczenia, czy rządził „prawdziwy” Putin, czy któryś z jego sobowtórów, gdyż w istocie były to rządy znacznie bardziej kolektywne niż te ogłoszone przez Chruszczowa w ramach obalania kultu Stalina. Jak bowiem podaje szkocki politolog Steven White, po przeanalizowaniu 1000 biografii osób zajmujących w latach 2003−2007 najważniejsze stanowiska w państwie rosyjskim w niektórych okresach od 40 do 78 proc. elity władzy było w przeszłości funkcjonariuszami KGB i wywiadu wojskowego GRU lub ich następczyń po 1991 r., czyli FSB i SWR. Jak w swej książce „Polska i Rosja. Sąsiedztwo wolności i despotyzmu X-XXI w.” podkreśla prof. Andrzej Nowak: „W żadnym innym kraju świata nie ma drugiej takiej elity władzy, która składałaby się w takim procencie z ludzi szkolonych latami do oszukiwania, manipulowania innymi, a nawet do podstępnego zabijania przeciwników politycznych”.
To oni rządzą, a nie Putin, niczym się niewyróżniający były kagiebista średniego szczebla, on tylko dawał twarz, by lud miał uosobienie „cara”, którego jak zawsze przez wieki mógłby wielbić. Nawiasem mówiąc, ten pierwszy Putin nie grzeszył ani błyskotliwością, ani zbyt męską postawą, z czego szydził świetny animowany program satyryczny „Kukły” zlikwidowanej później prywatnej telewizji NTV jednego z oligarchów. Jakże z tym kontrastuje wykreowany potem obraz Putina-macho, którego pragnie za męża każda rosyjska kobieta!
Nie należy się więc ekscytować ósmą czy dziewiątą śmiercią prawdziwego czy rzekomego Putina do czasu, aż zostałaby ona potwierdzona przez czynniki oficjalne, co i tym razem nie nastąpiło. Samo źródło informacji, niejaki Walerij Sołowiej, były profesor szkoły dyplomatów-szpiegów MGIMO, wyrzucony stamtąd już w 2019 r., jest mało wiarygodny, bo żadna z jego dotychczasowych rzekomych rewelacji dotyczących „wierchuszki” władzy nigdy się nie potwierdziła.
Mimo oficjalnego dementi ze strony rzecznika prezydenta Rosji Dmitrija Pieskowa, niektórzy komentatorzy sądzą, że za puszczeniem tej wieści stoją jednak służby rosyjskie. Jaki miałyby w tym interes? Jest tu kilka możliwości. W przyszłym roku mają się odbyć wybory prezydenta Federacji Rosyjskiej i chociaż dzięki manipulacjom w konstytucji Putin może w nich kandydować, czyli oczywiście wygrać, to może też zostać odsunięty, nie ze względu na wiek czy realny stan zdrowia, lecz z powodu zużycia się jego „carskiego” image’u wskutek pozbawionej sukcesów, przedłużającej się i coraz bardziej uciążliwej dla narodu wojny z Ukrainą.
Reakcja „ludu”, czyli mediów społecznościowych, na wieść o jego śmierci może wskazać rządzącej kagiebowskiej mafii wybór dalszej strategii. Chodzi głównie o jak najszybsze zawarcie zawieszenia broni, zamrażającego konflikt na dotychczasowych pozycjach, na co Ukraina nie przystanie, chyba że przymuszą ją do tego mocarstwa zachodnie groźbą zawieszenia pomocy zarówno militarnej, jak i finansowej.
Temu służyło niewątpliwie skłonienie Hamasu do ataku na Izrael, który wedle kalkulacji Kremla powinien doprowadzić do rozbicia koalicji antyrosyjskiej, zajętej zabiegami politycznymi albo i interwencją wojskową na Bliskim Wschodzie, i sparaliżowanie Europy obawą przed potencjalnym albo realnym napływem milionów nowych uchodźców, a jednocześnie szachowaniem USA najazdem chińskim na Tajwan, co w sumie osłabiłoby międzynarodowe wsparcie dla Ukrainy, uniemożliwiając jej dalszą skuteczną obronę, nie mówiąc już o odbijaniu terytoriów okupowanych.
Rozpuszczenie wieści o śmierci poszukiwanego międzynarodowym listem gończym za zbrodnie dyktatora może więc być swoistym sondażem służb rosyjskich wobec Zachodu – a co, jeśli główny potwór zejdzie ze sceny definitywnie, może nawet z naszą pomocą? Zwali się na niego wszystkie zbrodnie, wyciągnie z kapelusza kandydata na prezydenta nowej „demokratycznej” Rosji, choćby hołubionego w tym celu przez Niemcy Nawalnego – i jak tu wtedy nie siąść do stołu negocjacyjnego, jeśli trzeba to i nad głową Ukrainy?
A że aktualny Putin może umrzeć sam z siebie, też niewykluczone, jak to się stało z Mikołajem I załamanym klęską w wojnie krymskiej. Tamta też nie została dociągnięta do końca i Rosja pozostała więzieniem narodów dla nas na Wschodzie, a cennym sojusznikiem dla Zachodu na dalsze 150 lat, obojętne, czy na tronie zasiadał biały czy czerwony car.
Polecam weekendowe wydanie @GPCodziennie
— Tomasz Sakiewicz (@TomaszSakiewicz) November 3, 2023
Więcej na https://t.co/CEm8SRurWo oraz https://t.co/KLV9r59cQd pic.twitter.com/dVKjB05M8L