Pod słynną brzozą, która miała rzekomo doprowadzić do katastrofy rządowego Tu-154M trzy dni temu zgromadzili się ubrani w białe kombinezony polscy prokuratorzy oraz biegli, którym towarzyszyli Rosjanie. Na specjalnym wysięgniku jeden z biegłych badał drzewo za pomocą aparatu rentgenowskiego.
Jak tłumaczy profesor dr hab. Adam Krajewski z Wydziału Technologii Drewna SGGW, zdecydowano się na to za późno. – Gdyby pobrano materiał od razu, byłby bardziej wiarygodny niż po tak długim czasie, m.in. ze względu na wpływ czynników zewnętrznych jak deszcz, śnieg, wiatr czy promienie słoneczne – wyjaśnia naukowiec.
Wspomniana brzoza zarówno według rosyjskiego MAK, jak i rządowej komisji Jerzego Millera była odpowiedzialna za urwanie fragmentu skrzydła tupolewa, co w efekcie doprowadziło do katastrofy. Wiadomo jednak, że komisja Millera nie przeprowadziła badań „pancernej brzozy”.
– Jak można prowadzić niezależne śledztwo bez elementarnych czynności procesowych? Nie przeprowadzono badania brzozy, wcześniej nikt nie oglądał ciał. To haniebne zaniechania – uważa Stanisław Piotrowicz, członek Krajowej Rady Prokuratorów, prokurator z 30-letnim stażem.
Więcej na ten temat w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
