- Po przyjściu trenera Magiery szatnia odetchnęła. To komfort wiedzieć, że druga osoba na ciebie liczy, ale i ty możesz liczyć na nią – podsumowuje ostatnie miesiące kapitan Legii Jakub Rzeźniczak. Zapraszamy do lektury wywiadu.
Latem grał pan fatalnie i niewielu wierzyło, że jeszcze odbije się od dna.
To pokazuje, jak w piłce wszystko szybko się zmienia. W połowie maja zdobyliśmy dublet, a ja zostałem najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii klubu. W sierpniu wiele osób widziało mnie już poza klubem. Teraz wszystko wróciło do normy, ale widać, że cały czas trzeba walczyć, by z tego konia nie spaść.
Załamanie nastąpiło wraz z przyjściem do klubu Besnika Hasiego.
Nie ma co się oszukiwać, awans do Ligi Mistrzów zawdzięczamy w dużej mierze losowaniu. Trafiliśmy na Dundalk, z każdym innym rywalem byłoby ciężko. W lidze straciliśmy sporo punktów, coś nie trybiło, w naszej grze nie było widać ani stylu, ani pomysłu na to, jak wygrywać. W końcu wszystko się zepsuło. Złożyło się na to wiele czynników - choćby jakim Hasi był człowiekiem, jak podchodził do ludzi, jakie miał wymagania. Jedno mówił, a potem robił co innego.
Pierwszy zgrzyt nastąpił na letnim zgrupowaniu w Warce. Jak to było z tym pana weselem?
Zaprosiłem grupę zawodników i trener pozwolił im pojechać na wesele, ale o godz. 23:00 mieli być z powrotem. Wesele się więc jeszcze dobrze nie zaczęło, a już musieli z niego wychodzić. Przed rozpoczęciem przygotowań spotkałem się z Hasim i poinformowałem o ślubie. Przekazałem, że wyjazd piłkarzy był ustalany z trenerem Czerczesowem i usłyszałem, że jeśli tak, to Hasi nie będzie robił problemów. Po 40 min dostałem jednak telefon, że trener zasugerował ludziom ze sztabu, iż nie jest wskazane, by na wesele jechali. Po co więc mi mówił, że zgadza się na wyjazd? Trener był nowy, chciał mieć piłkarzy i współpracowników przy sobie, ja bym to zrozumiał.
Atmosfera szybko się popsuła?
Nowy trener to niewiadoma - każdy stara się dobrze wypaść, niczym nie podpaść, my też staraliśmy się Hasiego zrozumieć. Nawet gdy nie rozumieliśmy pewnych decyzji nikt się nie obrażał i robiliśmy swoje. Wkurzały i bolały mnie informacje, jakobym podburzał kolegów przeciw trenerowi. Nie szło nam i w szatni staraliśmy się zrozumieć co się dzieje. Żadnego buntowania jednak nie było. Siadałem na ławce, na trybunach i nic nie mówiłem, skoro tak się działo dla dobra zespołu. Myślę, że błędem trenera było to, że po każdym meczu winni byli zawodnicy, a on nie miał sobie nic do zarzucenia. Czasem szkoleniowiec powinien zdjąć presję z piłkarzy i samemu wziąć coś na klatę.
Tak jak Jacek Magiera, który szybko odmienił drużynę?
Po jego przyjściu szatnia głęboko odetchnęła. Cześć graczy odżyła, część poczuła swoją szansę i chciała się dobrze zaprezentować. W końcu ktoś nas poustawiał na boisku i przydzielił właściwe zadania. Przez pierwsze pięć dni z trenerem Magierą zrobiliśmy więcej zajęć taktycznych, niż w trzy miesiące z trenerem Hasim.
Wraz z przyjściem Magiery przestał pan popełniać rażące błędy.
Mieliśmy krótką rozmowę, podczas której trener powiedział, że takie jest życie, że czasem upadasz, ale trzeba się podnieść i iść dalej. To spory komfort wiedzieć, że druga osoba na ciebie liczy, ale i ty możesz liczyć na nią. Wtedy jest też duża motywacja by takiej osoby nie zawieść. Taka świadomość i ściągnięcie pewnych rzeczy z głowy bardzo mi pomogły.
Zaczęliście cieszyć się grą. Który mecz w LM wspomina pan najmilej?
Z pewnością mecz z Realem w Warszawie i Sportingiem przy Łazienkowskiej. Ten drugi był godnym zwieńczeniem 100-lecia klubu. Gdybyśmy rok temu założyli, że wejdziemy do LE z LM po meczach z Realem, Borussią i Sportingiem, mało kto by w to uwierzył. To był fajny czas dla klubu i ja też będę go długo pamiętał.
rozmawiała Małgorzata Chłopaś
Źródło: Gazeta Polska Codziennie - dodatek dla Mazowsza,niezalezna.pl
#Legia #Liga Mistrzów #Jakub Rzeźniczak
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
mch