Są słowa o szczególnej sile. Słowa, które zapadają w ludzką pamięć, stając się drogowskazami dziejów, słowa, w których jednostki i całe narody odkrywają wartość szczególną. To słowa, które „stają się ciałem”, bo skłaniając ludzi do refleksji oraz do czynów, zmieniają historię świata. Francuzi mają Napoleona i jego wezwanie „Żołnierze, dziesięć wieków patrzy na was!”, Anglicy przywołają Churchilla obiecującego w 1940 roku „krew, pot i łzy”, Amerykanie cenią sobie wiele mów: od Patricka Henry’ego i jego „Dajcie mi wolność lub dajcie mi śmierć”, po Kennedy’ego proszącego: „Nie pytajcie, co wasz kraj może zrobić dla was, lecz pytajcie, co wy możecie zrobić dla kraju”.
Czy w naturze Polaków leży przywiązywanie większej wagi do czynów niż słów? Możliwe, bowiem łatwiej przychodzi nam doceniać mowy obcych niż rodaków. A przecież i my mamy piękne słowa Zygmunta Augusta mówiącego, że nie jest „królem ludzkich sumień” czy wspaniałą odezwę Romualda Traugutta. Porywającymi mówcami byli Ignacy Daszyński i Wojciech Trąmpczyński, mocna i wielka była mowa Józefa Becka w maju 1939 roku. Lecz wygłoszonymi przez Polaka słowami, które naprawdę i trwale wpłynęły na dzieje nie tylko naszego kraju, ale i niemal całego świata, jest bez wątpienia homilia papieża Jana Pawła II wygłoszona 2 czerwca 1979 roku na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie. Od mszy świętej przed Grobem Nieznanego Żołnierza rozpoczęła się pierwsza pielgrzymka Papieża-Polaka do Ojczyzny. By zrozumieć sens i przesłanie tej najsłynniejszej homilii oraz całej ośmiodniowej pielgrzymki, podczas której Papież wygłosił 40 kazań, przemówień i rozważań, powinniśmy się cofnąć w przeszłość o lat 30.
Komuniści zdobyli władzę w 1944 roku w drodze brutalnej siły i utrzymywali ją konsekwentnie, stosując przemoc. W efekcie, w roku 1949 panowali praktycznie nad każdym aspektem życia. Jedyną sferą, która pozostawała poza ich zasięgiem, była wiara katolicka i Kościół, którego głową był prymas Stefan kardynał Wyszyński. Kulminacją walki komunistów z polskim Kościołem były lata 1953–1956, kiedy to Prymas został aresztowany i uwięziony. To była cena za jego „Non possumus”, czyli niezgodę na przyznanie władzom państwowym wpływu na obsadę stanowisk kościelnych. Prymas odzyskał wolność w październiku 1956 roku, lecz stosunki między Kościołem a państwem pozostawały napięte. Kolejny konflikt wybuchł w roku 1966, gdy Kościół obchodził milenium chrześcijaństwa w Polsce, a władze urządziły konkurencyjne obchody tysiąclecia państwa. I z tej konfrontacji Wyszyński wyszedł zwycięsko. Każdy atak komunistów na wiarę Polaków sprawiał, że agresorzy słabli, zaś Kościół się wzmacniał.
Porzuciwszy więc otwartą konfrontację, komuniści próbowali Kościół podzielić, starając się wspierać tych księży, którzy mogliby stanowić opozycję wobec pryncypialnego i konserwatywnego Prymasa. Wydawało się komunistom, że młodsi hierarchowie będą bardziej otwarci na współpracę, że łatwiej zaakceptują konieczność kompromisu. Kimś takim wydał im się ksiądz Karol Wojtyła, zatem nie protestowali, gdy Prymas postanowił podnieść go do godności biskupa krakowskiego. Zaprotestował za to sam Wojtyła: „Ależ księże Prymasie, czy ja nie jestem zbyt młody?!” – miał powiedzieć. „Proszę się nie przejmować, to minie” – odrzekł spokojnie Prymas. Rychło okazało się, jak bardzo pomylili się komunistyczni gracze: biskup, potem arcybiskup i kardynał stał się najwierniejszym sojusznikiem Prymasa. Kardynał i naukowiec – był bowiem Karol Wojtyła etykiem, wykładowcą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Stopniowo zaczął też być rozpoznawany i doceniany w Watykanie.
28 września 1978 roku, po zaledwie 33 dniach pontyfikatu, zmarł papież Jan Paweł I. Konklawe zebrało się 14 października i potrzebowało 8 głosowań, by wybrać nowego papieża. Światu oznajmił o tym, 16 października o godzinie 18:18, biały dym unoszący się nad dachem Kaplicy Sykstyńskiej. Niespełna pół godziny później kardynał Felici oznajmił „Habemus Papam – Emminetissimum ac Reverendissiumum Dominum, Dominum Carolum Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła…”. Gdy świat zastygł w zdumieniu, Polacy szaleli z radości: oto sprawa polska zyskała niezwykłego sprzymierzeńca i orędownika – papieża Jana Pawła II. Polacy cieszyli się, komuniści martwili. Nikt nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń, nikt nie miał gotowych zaleceń i sposobów działania.
O konsternacji władz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej I sekretarza Edwarda Gierka dobitnie świadczy fakt, że wystosowana przez nich depesza gratulacyjna była najkrótsza ze wszystkich i najbardziej zdawkowa. Nawet Leonid Breżniew napisał dłuższą, choć wybitnie nie na rękę był mu papież pochodzący z kraju należącego do „bloku socjalistycznego”. Dlatego gdy Jan Paweł II wyraził chęć odwiedzenia Ojczyzny, Breżniew – przewidując kłopoty – doradzał Gierkowi, by ten odmówił. Powojenna historia Polski już dawno bowiem pokazała, że Kościół nie musi mieć do dyspozycji żadnych dywizji wojska – o ich liczbę drwiąco dopytywał Stalin – by toczyć wojnę z bezbożnym komunizmem i z walk tych wychodzić wciąż silniejszym. Gierek chętnie odmówiłby prośbie Papieża, ale uzależnienie od zagranicznych pożyczek i obawa przed utratą wiarygodności w oczach kredytodawców oraz przed reakcją Polaków sprawiły, że uległ. Tak komunista zgodził się na eutanazję komunizmu.
To pierwsze słowa XIII-wiecznego hymnu napisanego z okazji kanonizacji św. Stanisława, poprzednika Karola Wojtyły na biskupstwie krakowskim. Słowa „Gaude Mater Polonia” papież wziął za motto swej pielgrzymki. I Polska cieszyła się niezwykle. W każdym z miast tłumy ludzi witały Papieża, okazując radość, ale i w skupieniu wsłuchując się w jego słowa. Warszawa, Gniezno, Częstochowa i Jasna Góra, potem Kraków, z którego Ojciec Święty wyruszył odwiedzić Kalwarię Zebrzydowską, Wadowice, Oświęcim, Nowy Targ, Mogiłę. W każdym z tych miejsc spotykał się z wiernymi, z różnymi środowiskami, wygłaszał homilie i przemówienia. Z nich wszystkich najważniejsze pozostaje to pierwsze, warszawskie z 2 czerwca.
Papież mówił do ludzi podobnych do tych, którzy słuchali Chrystusowego Kazania na Górze. Ludzi dobrych, lecz deprawowanych przez władzę, ludzi tęskniących za dobrem i prawdą, a zmuszanych do życia w ustroju będącym kłamstwem, ludzi pragnących sprawiedliwości, cichych i smutnych. Chrystus dodawał otuchy wielkiemu tłumowi słuchających Go, mówiąc do nich: „Jesteście solą ziemi, jesteście światłością świata”. Podobnie Jan Paweł II wskazywał Polakom ich rolę i miejsce w świecie współczesnym.
Najpierw pytał: „Czy przeto […] nie wolno nam wnosić zarazem, że Polska stała się w naszych czasach ziemią szczególnie odpowiedzialnego świadectwa? Że właśnie […] stąd ze szczególną pokorą, ale i ze szczególnym przekonaniem, trzeba głosić Chrystusa? Że właśnie tu, na tej ziemi, na tym szlaku, trzeba stanąć, aby odczytać świadectwo Jego Krzyża i Jego Zmartwychwstania? Ale, umiłowani rodacy – jeśli przyjąć to wszystko, co w tej chwili ośmieliłem się wypowiedzieć – jakież ogromne z tego rodzą się zadania i zobowiązania! Czy do nich naprawdę dorastamy?”. Potem wskazywał nam drogę do odnalezienia odpowiedzi na te pytania:
„Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”.
Kilkoma zdaniami odwołującymi się do tego, co w sercu Polaków stanowiło wartość wielką – do Powstania Warszawskiego, do samotnej walki o wolność, walki z nienawiścią wrogów i obojętnością sojuszników, żalu z powodu wielkiej niesprawiedliwości – Jan Paweł II rozbił w proch i pył trzydziestokilkuletnie wysiłki propagandowe i edukacyjne komunistów deprecjonujących naszą historię, obrzucających epitetami naszych przodków w próbie przekonania nas, że Polska rozpoczęła się Manifestem Lipcowym. Papież, stojąc przed Grobem Nieznanego Żołnierza, obrońcy zawsze wiernego Lwowa, mówiąc do tysięcy zebranych na placu Zwycięstwa i milionów przed telewizorami, przekonał nas, że i my byliśmy solą ziemi i światłością świata: „Na ilu to miejscach ziemi ojczystej padał ten żołnierz. Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył o prawach człowieka wpisanych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc za »wolność naszą i waszą«?”. A na koniec odwołał się do naszych – i swoich własnych również – marzeń nieśmiałych, pielęgnowanych w głębi duszy, pełnych nadziei. I wezwał nas do dzieła:
„I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja: Jan Paweł II papież [...], wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!”.
Nieco ponad roku potrzeba było, by ziarno rzucone przez Jana Pawła II w glebę polskich serc i sumień wydało owoc. Przyszedł Sierpień i czas zbierania plonów. I świat już nie był taki sam.