Coś takiego jest w formule uroczystego pożegnania zmarłych papieży, co na myśl może przywodzić sceny rodem z Ewangelii – gdy do żłóbka w Betlejem ciągnęli „króle, prorocy”. Oto na co dzień Kościół Katolicki poddawany jest wszelkim możliwym atakom, szargany, nieszanowany, opluwany. Ale gdy przychodzi co do czego, to okazuje się, że kiedy umrze Ojciec Święty to i świat zamiera. Do Watykanu zaś wybierają się delegacje z wielu państw, a skłaniać głowę będą najwięksi – monarchowie, prezydenci, włodarze mocarstw. Jak na starych obrazach wielkich mistrzów, na których Medyceusze, czy książęta idą w orszaku, by złożyć pokłon narodzonemu Jezusowi.
Jednocześnie nagle waży ceremoniał – okazuje się, że te wszystkie obyczaje, tradycje i przepisy pogrzebowe przenoszą nas w dawne czasy, zaś niewiele zmieniające się od wieków szaty księży i biskupów przydają atmosfery wieczności. Świat się zmienia, przekształca, przepoczwarza, a Kościół nie – Kościół trwa w rycie, obyczaju, stroju. Tak by było pięknie, prawda? Ale nie jest – opisany przed chwilą obraz nie jest, niestety, do końca prawdziwy. Bo jednak ów Kościół, będący kręgosłupem Europy, zmianom ulegał (bardzo silnym w ubiegłym stuleciu) i ulega nadal. Kiedyś rewolucjonizował go Sobór Watykański II, a w ostatniej dekadzie rewolucjonizował go papież Franciszek.
To przekształcenie szło właśnie „za światem”, a nie przeciw niemu, szło za zmieniającą się rzeczywistością. Czy komuś ze dwie, trzy dekady temu przyszło by w ogóle na myśl, że kiedyś papież wyda taki dokument, w którym zasugeruje, by księża błogosławili parom homoseksualnym? A przecież właśnie to się stało na naszych oczach. Niektórzy mówią, że nawet jeśli najbliższe konklawe jakimś cudem wygra konserwatysta, to będzie potrzebował dwudziestu lat, żeby odkręcić to wszystko, co w Kościele – wedle lewicowej agendy – uczynił Franciszek. Niewątpliwe jego walory – uwrażliwienie na los słabych i biednych – są tu po jednej stronie, ale po drugiej mamy rzeczy, które wybiły nawę kościelną z tradycyjnych pozycji, na jakich winna ona stać, jak stała niezmiennie od wieków.
I to przez szacunek dla tego dawnego, wielkiego Kościoła zjawili się teraz w Rzymie monarchowie i prorocy. Setki wieków patrzą na nich wszystkich spomiędzy kolumn bazyliki św. Piotra. I to one powodują, iż królowie nadal, jak dwa tysiące lat temu zginają kolana przed majestatem Najwyższego.