Podejmując na nowo śledztwo w sprawie śmierci ks. Franciszka Blachnickiego, prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej uznali, że zachodzi konieczność procesowej weryfikacji istotnych danych, które nie były znane, gdy podjęto decyzję o umorzeniu postępowania w 2006 r., a zostały ujawnione w ostatnim okresie – mówi dr Andrzej Sznajder, dyrektor katowickiego oddziału IPN, autor publikacji poświęconych ks. Blachnickiemu.
Jaki wpływ na inicjatywy społeczne podejmowane przez ks. Franciszka Blachnickiego miały jego doświadczenia biograficzne, takie jak pobyt w niemieckich obozach podczas II wojny światowej?
Myślę, że należy cofnąć się do wcześniejszych doświadczeń życiowych ks. Blachnickiego. Przypomnijmy, że urodził się w roku 1921, a więc zaledwie rok po narodzinach drugiego z naszych wielkich rodaków – Jana Pawła II. Należał więc do tego wyjątkowego pokolenia, które wychowało się i osiągnęło dorosłość w wolnej Polsce. Już we wczesnej młodości Franciszek Blachnicki zaangażował się w działalność społeczną i patriotyczną. W 1931 r. wstąpił do drużyny harcerskiej imienia Wincentego Janasa w Tarnowskich Górach. Tuż po maturze w 1938 r. rozpoczął służbę wojskową w Dywizyjnym Korpusie Podchorążych w Katowicach. U progu II wojny światowej złożył przysięgę i brał udział w walkach września 1939 r., aż do bitwy pod Tomaszowem Lubelskim, gdy jego oddział został rozbity.
Jako młody człowiek marzył o studiach przygotowujących do służby dyplomatycznej. Wojna i późniejsze wydarzenia zweryfikowały jego plany. Po powrocie do domu spod Tomaszowa Lubelskiego niemal natychmiast, już 13 października 1939 r., z grupą przyjaciół zawiązał grupę konspiracyjną, która nawiązała kontakt z Polską Organizacją Powstańczą. Wiosną 1940 r. formacja ta została rozbita przez Niemców. Franciszek Blachnicki próbował ratować się ucieczką do Zawichościa, ale został aresztowany i umieszczony w obozie koncentracyjnym Auschwitz, a następnie w aresztach śledczych w Zabrzu i Katowicach. 30 marca 1942 r. usłyszał wyrok śmierci. Kara została zamieniona na dziesięć lat ciężkiego więzienia po zakończeniu wojny. Do tego czasu miał przebywać w więzieniu lub obozie koncentracyjnym. W kwietniu 1945 r. został uwolniony przez armię amerykańską i powrócił w swoje rodzinne strony, a po kilku zaledwie tygodniach wstąpił do seminarium duchownego.
W nowej rzeczywistości państwa komunistycznego podjął się wielu inicjatyw, które z dzisiejszej perspektywy mogą być uznane za całkowicie apolityczne. Dlaczego więc wzbudziły wielkie zainteresowanie bezpieki. Dlaczego jego działalność została przez komunistów uznana za tak groźną?
Powodów było kilka. Ks. Blachnicki już w pierwszych latach po święceniach (1950) zaangażował się w prace tzw. tajnej Kurii w okresie wysiedlenia z terenu diecezji biskupów katowickich (1952–1956). Występował przeciw decyzjom ówczesnego – narzuconego przez władze komunistyczne – wikariusza kapitulnego, ks. Jana Piskorza. Przede wszystkim jednak od początku swej pracy duszpasterskiej skupiał się na dzieciach i młodzieży. W 1957 r. rozpoczął ogólnopolską akcję na rzecz trzeźwości pod nazwą „Krucjata wstrzemięźliwości”. Jego celem było przeciwstawienie się zjawiskom wynikającym z coraz powszechniejszej plagi alkoholizmu. Mogłoby się wydawać, że taka działalność powinna spotkać się z aprobatą władz państwowych, ale o jej postrzeganiu decydował fakt, że na jej czele stał, jak to określił sam ks. Blachnicki, „człowiek w sutannie”. To było nie do przyjęcia dla władz, bo było równoznaczne z wejściem w „obszar zastrzeżony” dla instytucji państwa totalitarnego.
Tego rodzaju aktywność prowadzona przez kapłana i z poparciem wielu innych duchownych musiała spotkać się ze sprzeciwem komunistów, zagrażała ich rządowi dusz. W 1960 r. krucjata została rozwiązana przez władze PRL. Pretekstem była nielegalna działalność wydawnicza: oskarżano Blachnickiego o drukowanie materiałów trzeźwościowych bez zgody urzędu cenzury oraz przekraczanie narzuconych nakładów wydawanych publikacji. W marcu 1961 r. ks. Blachnicki trafił do aresztu, a następnie został skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.
Stan wojenny zastał ks. Blachnickiego w Rzymie. Postanowił nie wracać do Polski, bo czekało go tu więzienie. W RFN stworzył ośrodek ewangelizacyjny. Jaka była rola tego miejsca?
Genezy wszystkich inicjatyw z okresu pobytu ks. Blachnickiego na emigracji (od grudnia 1981) trzeba szukać w tworzonym przez niego od lat sześćdziesiątych Ruchu Światło-Życie, zwanym ruchem oazowym. Działania te – kierowane przede wszystkim do młodzieży szkół średnich i studentów – miały charakter formacyjno-wychowawczy. Warto sobie uświadomić, jak szybko rozrastał się ruch stworzony przez Blachnickiego. W 1970 r. liczba uczestników „Oaz” wynosiła 1,5 tys., a sześć lat później 20 tys. Gdy ksiądz był już za granicą, sięgnęła 70 tys. W dokumentach bezpieki i partyjnych jest mowa wprost o przełamaniu monopolu władz w dziedzinie wychowania młodzieży. Było to również wielkie zagrożenie dla programu ateizacji społeczeństwa. W latach osiemdziesiątych pisano wręcz, że młodzi związani z ruchem stworzonym przez Blachnickiego są swego rodzaju „wojskiem”, ukształtowanym wedle jego zamysłu i gotowym do realizacji jego poleceń.
Kiedy stan wojenny zastał go w Rzymie, uznał, we właściwy dla siebie sposób, że jest to doskonała okazja do rozszerzenia działalności ruchu oazowego poza granice Polski. W drugiej połowie 1982 r. rozpoczął tworzenie w Carlsbergu w RFN Międzynarodowej Diakonii Ewangelizacji Światło-Życie. Tam też stworzył Chrześcijańską Służbę Wyzwolenia Narodów, która była otwarta na wszystkie narody Europy Środkowej. Nawiązał kontakty z przedstawicielami środowisk opozycyjnych krajów bloku wschodniego. Jego działaniami zainteresowały się zarówno wywiad PRL, Stasi, jak i Moskwa, czego dowodem są artykuły na jego temat w sowieckiej prasie.
Charakterystycznym rysem jego postawy i pracy była głęboko religijna motywacja. Powtarzał, że jego celem nie jest walka z komunizmem, ale ukształtowanie ludzi wolnych, przede wszystkim wolnych od strachu. Sam był takim człowiekiem. I nie chodzi o to, że nie odczuwał strachu. Wielokrotnie przeżywał trudne sytuacje, ale strach nigdy go nie paraliżował, nie ograniczał jego aktywności i nie wpływał na zmianę jego poglądów. Dla władzy był szalenie niebezpieczny z innego jeszcze powodu: podkreślał wspólnotę losów narodów uciemiężonych przez zbrodniczy system komunistyczny, kwestionował porządek jałtański, a rządy PRL określał jako uzurpatorskie, ponieważ z pomocą obcego mocarstwa „ukradły państwo narodowi polskiemu”.
Jaki jest nasz obecny stan wiedzy na temat śmierci ks. Franciszka Blachnickiego? Czy możemy przybliżyć się do prawdy o wydarzeniach z 27 lutego 1987 r.?
Przez kilkanaście lat po śmierci ks. Blachnickiego przyjmowano, że ta nagła śmierć miała naturalny charakter. Ksiądz był bowiem rzeczywiście człowiekiem schorowanym. Wątpliwości dotyczące okoliczności jego zgonu pojawiły się dopiero po roku 2000. Najmocniej wyraził je redaktor Andrzej Grajewski, wówczas również członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Dotarłszy do dokumentów aparatu bezpieczeństwa zgromadzonych w archiwach IPN, zwrócił uwagę, że w otoczeniu Blachnickiego działało co najmniej dwoje agentów wywiadu PRL. Byli nimi Jolanta i Andrzej Gontarczykowie. Przerzuceni zostali przez wywiad PRL do RFN w 1982 r., a dwa lata później nawiązali współpracę z ośrodkiem w Carlsbergu i z samym ks. Blachnickim. Szybko zyskali jego zaufanie, zamieszkali w Carlsbergu i stali się bliskimi współpracownikami.
W rzeczywistości jednak mieli za zadanie inwigilację środowisk polskich w RFN, w tym zespołu Radia Wolna Europa. Równocześnie swoimi działaniami doprowadzili do bankructwa drukarnię i wydawnictwo „Maximilianum” założone przez ks. Blachnickiego. O ich rzeczywistej roli kapłan został poinformowany w lutym 1987 r. przez przedstawiciela „Solidarności Walczącej” – Andrzeja Wirgę. W dniu śmierci – 27 lutego 1987 – ks. Franciszek Blachnicki odbył z Gontarczykami burzliwą, jak mówią świadkowie, rozmowę. Nie wiadomo, czego dotyczyła. Tego samego dnia po południu nagle zmarł. Lekarz stwierdzający zgon jako przyczynę podał zator płucny. Gontarczykowie zostali ostatecznie zdemaskowani przez polskie środowisko w Carlsbergu w maju 1988 r. Miesiąc wcześniej nagle wyjechali i wrócili do Polski.
Dlaczego Pion Śledczy IPN zdecydował się na zbadanie sprawy śmierci ks. Blachnickiego?
W 2005 r. IPN wszczął śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej, polegającej na dokonaniu zabójstwa ks. Franciszka Blachnickiego w 27 lutego 1987 r. w Carlsbergu przez funkcjonariuszy publicznych, przez podanie substancji, która spowodowała jego nagłą śmierć. W 2006 r. zostało ono umorzone. Na potwierdzenie mordu nie znaleziono wtedy wystarczających dowodów. Niemniej wątpliwości nie zostały rozwiane. Podejmując zaś to śledztwo w kwietniu bieżącego roku, prokuratorzy uznali, że zachodzi konieczność procesowej weryfikacji istotnych danych, które nie były znane, gdy podjęto decyzję o umorzeniu postępowania, a zostały ujawnione w ostatnim okresie. Na razie więcej nie można powiedzieć.
Warto również pamiętać, że w 2015 r. zakończył się proces beatyfikacyjny ks. Blachnickiego. W jego trakcie nie brano pod uwagę, że mógł zostać zamordowany. Wówczas przebieg procesu byłby nieco inny, ponieważ duchowny zostałby uznany za męczennika. Do przyjęcia takiej tezy brakowało jednak jednoznacznych dowodów.