Pseudonarodowcy stają się dzisiaj wielką nadzieją liberalnej lewicy. W USA prowokując konflikt pomiędzy Polakami i Żydami, mogą doprowadzić do zwycięstwa demokratycznego kandydata. W Polsce odbiorą PiS-owi parę procent i dzięki temu powstanie pierwszy po 1989 roku rząd liberalno-lewicowy. Z punktu widzenia światowego lewactwa – marzenie - pisze najnowszym numerze "Gazety Polskiej" redaktor naczelny tygodnika, Tomasz Sakiewicz w tekście "Narodowcy w służbie lewactwa".
PiS nie przegra wyborów przez strajk nauczycieli ani przez żaden inny protest. W tej sprawie większość społeczeństwa przyznaje rządowi rację. PiS-owi nie odbierze władzy też Koalicja Europejska. Ta efemeryda zanim powstała, już trzeszczała w szwach i coraz szybciej sama się kompromituje bezideowością. Jedynym sposobem powrotu do rządu ludzi Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny jest podzielenie elektoratu PiS-u. Trzeba znaleźć prawdziwych Polaków, którzy w PiS-ie odkryją zdradę, zaprzedanie nas Żydom i Ukraińcom. Te kilka procent, które dzięki temu uzyskają, wystarczy, by PiS stracił większość w Sejmie.
Dzisiaj to nowi narodowcy, w jakiejś mierze nawiązujący do komunistyczno-narodowej ideologii Mieczysława Moczara, stanowią największą szansę powrotu lewacko-liberalnej ekipy PO-PSL-SLD. Nie wiem, czy istnieją między nimi jakieś powiązania, ale łączy je wspólny interes – odsunięcie PiS-u od władzy – i mają wspólne współczesne korzenie: Romana Giertycha i jego popleczników w „Gazecie Warszawskiej” i podobnych mediach podających się za narodowe.
Logika ordynacji wyborczej jest nieubłagana: wzrost poparcia dla opozycji o jeden–dwa procent nie da jej dzisiaj władzy. Odebranie kilku procent PiS-owi może pozbawić go nawet kilkudziesięciu mandatów. To wystarczy, byśmy zobaczyli na mównicy rządowej rozradowanego Tuska, wspieranego przez Włodzimierza Cimoszewicza i resztki PSL. Te same kilka procent odebrane PiS-owi, nawet jeżeli dojdą do granicy 5 proc., uzyskane przez pseudonarodowców, może nie dać im ani jednego mandatu. Tak działa obowiązująca ordynacja. W tym też nadzieja „postępowej” Europy na odbicie Polski.
Elektorat PiS jest wyjątkowo wyczulony na rozłamy. Po latach upokorzeń i czasem bezsensownych przegranych prawicy Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się zjednoczyć obóz patriotyczny pod wspólnym sztandarem. Od 2007 roku nikt po prawej stronie nie stworzył poważnej alternatywy wobec PiS. Największe upokorzenie przeżył Roman Giertych, który z pozycji byłego szefa Młodzieży Wszechpolskiej i lidera koalicyjnej partii stał się harcownikiem liberalno-lewicowej opozycji. Dzisiaj PiS jest na tyle silny, a póki rządzi Jarosław Kaczyński na tyle mocno zwarty, że nikt nawet nie myśli o tworzeniu alternatywy dla niego. Chodzi jedynie o uskubanie tych paru procent, które będą miały krytyczne znaczenie.
Jak znaleźć zdrajcę
Logika szukania zdrajcy w środowiskach postmoczarowskich jest prosta: trzeba przelicytować radykalizmem i zmusić do wyboru między niezbędnym dla polskich interesów kompromisem a ideologiczną czystością.
Pod koniec XIX wieku, kiedy tworzył się ruch narodowy, nie było polskiego państwa. Trwała walka o przetrwanie języka i tożsamości. To nie służyło niuansowaniu postaw. Stawianie ostrych granic, choć sprzeczne z tradycją wielonarodowej Rzeczypospolitej, pozwalało na identyfikację. Zresztą taka polityka była akceptowana przez rosyjskiego zaborcę, który chętnie dzielił i napuszczał na siebie podbite narody. Nie był w tym jedyny (robili to też Niemcy i Austriacy), ale trzeba przyznać – Rosjanie doszli do perfekcji.
Posiadanie własnego niepodległego państwa zmienia bardzo wiele. Państwo jest w stanie chronić naród i obywateli. Ma do tego niezbędne narzędzia. Jednak państwo by przetrwać, musi mieć stosowne narzędzia polityki. Są nimi: silna armia, sprawna dyplomacja i wystarczający system sojuszy. Polska znajduje się w takiej sytuacji, że bez silnych sojuszniczych zabezpieczeń nie utrzyma niepodległego państwa. A jeżeli nawet, to za taką cenę jak Gruzja czy Ukraina. Te kraje na czas nie zabezpieczyły się stosownymi sojuszami i dzisiaj płacą daninę krwi i ekonomicznej zapaści.
Stąd też podstawową linią walki z zagrożeniami ze wschodu jest budowanie odpowiednich relacji z jedynym możliwym gwarantem naszego bezpieczeństwa – USA, a także wzmacnianie w naszym regionie niepodległości państw niepodporządkowanych Moskwie.
Moczarowscy pseudonarodowcy za wszelką cenę starają się zmusić obóz władzy do wyboru między tymi sojuszami a byciem prawdziwym Polakiem. Ta śpiewka znana od czasów Gomułki trafia do ludzi młodych, niemających doświadczeń czasów komunizmu i łatwo podatnych na socjotechniki Moskwy. Czyni też spustoszenie wśród Polonii oddalonej od bieżącej debaty politycznej.
Narodowcy w służbie Lewicy?
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 17 kwietnia 2019
Zobacz WIDEO #GazetaPolska pic.twitter.com/YHnNtqswoX
Ameryka zdradziła, PiS zdradził, a kto nie zdradził?
Donald Trump wygrał wybory dzięki dwóm mniejszościom – polskiej i żydowskiej. Wyjątkowo w czasie ostatnich wyborów prezydenckich obie mniejszości przesunęły część swoich głosów z Demokratów na Republikanów. Taktyka opozycji w USA polega na tym, by Trump musiał wybierać między obiema mniejszościami. Trzeba było sprowokować konflikt i niech Trump decyduje, kogo straci. Cokolwiek wybierze i tak przepadnie. Sprowokowanie konfliktu pomiędzy Polakami a Żydami w USA nie jest trudne. Oczywiście większość nie chce angażować się w awantury, ale wystarczy po kilkaset osób aktywnych w mediach czy organizujących niewielkie demonstracje, by wszyscy sprawę komentowali i by spolaryzowała ona opinię publiczną. Taki zabieg właśnie zastosowano. Jednym z idealnych pretekstów do awantury była amerykańska ustawa 447. Jej jedynym skutkiem ma być doroczny raport rządu USA na temat zwrotu mienia pożydowskiego w Europie. Ustawa dotyczy kilkudziesięciu krajów i w sposób oczywisty nie obowiązuje w Polsce. Zresztą mimo upływu ponad roku na jej podstawie polski rząd nie oddał ani grosza i oświadczył, że nie zamierza tego robić. Przynajmniej ten rząd. Zapisy ustawy są na tyle absurdalne, że uderzałaby ona nie tylko w Polaków, lecz także wielu polskich Żydów.
Mimo iż ustawa jest w tej chwili praktycznie martwa, stała się dla wielu pseudonarodowców pretekstem do podgrzania awantury. Nie jest przypadkiem, że i w Polsce, i w USA wśród nich pojawiają się resortowe dzieci, które chcą zmienić wektory naszej polityki bezpieczeństwa. Stąd już prosta narracja: Ameryka miała zdradzić, bo rządzą nią Żydzi; PiS i „Gazeta Polska” zdradziły, bo trzymają z USA. A kto nie zdradził? Jest takie państwo, które walczy z banderowską Ukrainą i pewnie nie rządzą w nim Żydzi. To, że trzyma na granicy z Polską dziesiątki dywizji i celuje w nas rakietami z głowicami atomowymi, to nasza wina. Po co ich drażnimy na przykład wojskami USA? Znamy ten ton?
Narodowcy marionetką lewaków
Niezależnie od prób wpływania na pseudonarodowców przez Moskwę stają się oni dzisiaj wielką nadzieją liberalnej lewicy. W USA, prowokując konflikt pomiędzy Polakami i Żydami (oczywiście nie bez winy przynajmniej części tych ostatnich), mogą doprowadzić do zwycięstwa demokratycznego kandydata. W Polsce odbiorą PiS-owi parę procent i dzięki temu powstanie pierwszy po 1989 roku rząd liberalno-lewicowy. Z punktu widzenia światowego lewactwa – marzenie. PiS osłabiony potencjalną przegraną może podzielić się, a już na pewno będzie musiał konkurować z nową narodową prawicą. Wtedy Roman Giertych będzie mógł z powrotem śmiało założyć czapkę narodowca i wrócić na lidera opozycji. Nie przestał o tym marzyć. Koncesjonowana przez lewicę prawica na tym etapie mu odpowiada.
Słyszałem głosy, by PiS po prostu zawarł sojusz z narodowcami i nie będzie problemu. Wystarczy posłuchać ich liderów, by wiedzieć, jak bardzo jest to niemożliwe. Grzegorz Braun głoszący konieczność wprowadzenia monarchii czy Janusz Korwin-Mikke broniący Adolfa Hitlera: poziom absurdu i głupoty tych wypowiedzi jest tak straszny, że PiS wchodząc w alians z takimi politykami, straciłby większość elektoratu. Można więc jedynie apelować do rozsądku wyborców. Robi to głównie „Gazeta Polska”. Większość mediów prawicowych chowa głowę w piasek, dając terroryzować się niewielkiej, lecz bardzo krzykliwej grupie.
Kiedy jeszcze w latach 90. „Gazeta Polska” zaczynała kampanię obrony Polski przed oskarżeniami w stylu „polskie obozy koncentracyjne”, większość „prawdziwych Polaków” chowała głowę w piasek. Kiedy współorganizowaliśmy obchody masakry na Wołyniu, wielu narodowców znad Wisły jeździło na wspólne spotkania z banderowcami. Dzisiaj „GP” broni interesu narodowego w kluczowej sprawie, jaką jest bezpieczeństwo Polski. Nie chcemy też powrotu lewactwa do władzy ani w USA, ani w Polsce. Marionetki tego lewactwa, jakimi stali się pseudonarodowcy, atakując obecny rząd i „GP”, torują drogę do władzy nie tylko lewicy, lecz także ułatwiają Rosji powrót nad Wisłę.
Od środy 17 kwietnia nowe świąteczne wydanie tygodnika "Gazeta Polska".
— Gazeta Polska (@GPtygodnik) 16 kwietnia 2019
Serdecznie polecamy wygodną prenumeratę elektroniczną. Teraz w wyjątkowej cenie jedynie 2.5 pln❗️https://t.co/KFpDFwyNvi#GazetaPolska #prenumerata #Wielkanoc pic.twitter.com/Nvc5qVFoDU