Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Potężne gospodarstwa w Brazylii, czyli jak Mercosur uderzy w polskiego rolnika

Wejście w życie umowy z Mercosur wydaje się przesądzone. Sprawę całkowicie odpuścił polski rząd. To zła wiadomość dla polskich rolników, którzy teraz na unijnym rynku będą musieli konkurować z krajami Ameryki Południowej. Czy jesteśmy w stanie wygrać tę rywalizację?

Statystyczny Polak zapytany o nasze rolnictwo powie, że jest ono przedmiotem dumy. Nic dziwnego, na pierwszy rzut oka wydaje się bowiem, że to prężnie działająca branża. Nasi rolnicy wytwarzają duże ilości cenionych za jakość produktów i są istotnym producentem w Europie. Dumą jest produkcja drobiu, gdzie mięso wyhodowane w Polsce stanowi około 21 proc. całości tego mięsa w Europie. Niemal w każdej dziedzinie jesteśmy jednym z pierwszych producentów starego kontynentu. Ogólnie głównie na rynki europejskie sprzedaliśmy w 2025 roku żywność za około 53 mld euro, co stanowiło 15,3 proc. polskiego eksportu. Te ostatnie dane i rosnąca wartość przez ostatnie lata służyły do uspokajania nastrojów oraz pompowania snu o potędze polskich rolników. Wmawiano im, że najlepszym sposobem na rozwój jest systematyczne zwiększanie produkcji surowca i zarabianie na sprzedaży atrakcyjnego cenowo produktu w jak największej ilości. Taktyka się sprawdzała w warunkach zamkniętej Europy trzymającej sztywne zasady, jeśli chodzi o normy produkcji. Teraz jednak Bruksela wycofuje się z kreowania polityki rolnej. Zmniejsza pieniądze dla rolników i zaczyna wpuszczać na rynek zagraniczne podmioty. Wywołuje to blady strach. Ale właściwie dlaczego? 

Liczby nie napawają optymizmem

Na początek trochę liczb. W Polsce mamy 14,7 mln ha ziemi rolnej. Jednocześnie oficjalnie jest 1,3 mln gospodarstw rolnych. Oznacza to, że średnie gospodarstwo w naszym kraju ma 11,4 ha. To w jakiejś mierze urzędnicza fikcja. W wielu miejscach kraju bowiem kto inny użytkuje faktycznie ziemię, a kto inny pobiera dopłaty. Trudno powiedzieć, jaka jest skala sąsiedzkich umów, ale z pewnością takie zjawisko istnieje. Możemy jednak spojrzeć na to inaczej. W Polsce największe gospodarstwa rolne użytkują 15 tys. ha. Na polskie warunki takie gospodarstwo to potęga, a właściciele trzęsą polityką. 

Tymczasem największe farmy w krajach Mercosur potrafią mieć ponad… milion ha. Nie przymierzając więc, aby stworzyć takie gospodarstwa, polscy rolnicy powinni podzielić ziemię między… 14 podmiotów (przypomnę, że my mamy ich 1,3 mln). Średnie gospodarstwo rolne w Argentynie ma 620 ha, a gospodarstwa powyżej 20 tys. ha nie są żadną rzadkością. Jest ich ponad 800. Sami ci właściciele dysponują o wiele większym areałem niż całe polskie rolnictwo. Podobnie sprawa wygląda w pozostałych krajach Mercosur. Dość powiedzieć, że w Brazylii gospodarstwa do 100 ha (dziewięć razy więcej niż polska średnia) są uznawane za małe. Ogólnie więc można podsumować, że kraje Mercosur nawet nie zauważą, jak zdestabilizują rynki rolne w Europie. 

Producenci wołowiny i drobiu drżą

Szczególnie boi się branża mięsna. W Polsce będzie to dotyczyło przede wszystkim producentów wołowiny i drobiu. Mimo że szczycimy się naszym eksportem, to jednak przy Ameryce Południowej jesteśmy mikrusami. Weźmy na przykład rynek wołowiny.  W 2024 roku produkcja bydła prowadzona była w około 270 tys. gospodarstw, w których hodowanych jest blisko 6273,2 tys. szt. bydła. Polska produkcja wołowiny ukierunkowana jest głównie na eksport i za granicę idzie jej około 80 proc. (prawie  540 tys. ton). Największym rynkiem jest za to Unia Europejska, która odbiera 80 proc. naszej wołowiny. Czy to duże ilości? Dla polskich rolników 2 mld euro to z pewnością spory rynek. Jak to jednak wygląda w Argentynie słynącej z wołowiny? 

Pasące się na dużych ranczach krowy są podstawą tamtejszej kuchni. W tym kraju jada się najwięcej wołowiny na świecie (55 kg w porównaniu z 2,5 kg w Polsce). Rocznie w Argentynie ubija się 13 mln sztuk bydła i produkuje około trzy mln ton wołowiny. Kraj ten jest trzecim na świecie producentem wołowiny po Australii i Brazylii. Argentyna cały czas tworzy również własną markę. Jej steki są znane na całym świecie i już sprzedawane nawet w polskich supermarketach. Zresztą argentyńska wołowina jest niemal nieodzowną częścią programów kulinarnych i najlepszych restauracji. Przy zdjęciu ceł i wolnym handlu może się okazać, że Ameryka Południowa wypchnie naszą wołowinę z rynków zachodnich. Na podobnej zasadzie będzie to działać w każdym innym sektorze. 

Brak polskich marek

Dlaczego jednak umowa Mercosur wywołuje panikę w Polsce, a w innych krajach protesty są mniej dotkliwe? Wydaje się, że chodzi o ukształtowania rynku rolnego i żywnościowe marki. O ile Polacy myślą o konsekwencjach wchodzenia na rynek europejski produktów z Ameryki Południowej, o tyle Włosi i Francuzi mogą zastanawiać się, jak wysyłać własne wino, oliwki, oliwę, sery i szynki dojrzewające do krajów Ameryki. To, co dla nas jest zagrożeniem, tam jest szansą na zwiększenie obrotów. Tyle tylko, że w Europie Zachodniej od lat pracuje się nad tworzeniem własnych marek. W przypadku Włoch to długie lata promocji żywności, która łączy się z propagowaniem kuchni. Dziś wszędzie na świecie spotkamy pizzę z pomidorami San Marzano i oryginalną mozzarellą. Wszędzie zjemy również spaghetti z włoskimi serami. Na półkach zaś znajdziemy szampany i wino z Francji.

Marek włoskich, francuskich i hiszpańskich jest tak wiele, że trudno je wymienić. Dość powiedzieć, że w certyfikacji UE te dwa kraje mają w sumie zarejestrowanych 1715 produktów. Dla porównania Polska ma jedynie 41. Widać to zresztą też w samej umowie z Mercosur. W negocjowanej umowie Włochy zadbały o to, żeby zabezpieczyć swoje produkty przed podrabianiem ich i fałszowaniem żywności. Dokument w sposób specjalny chroni ponad 340 produktów z oznaczeniami geograficznymi. Jego beneficjentem są Włochy, Hiszpania, Francja, które chronią odpowiednio 57, 59 i 63 produkty.

Mając konkretne produkty do zaoferowania, kraje te mogą przypuszczać, że zniesienie 55 proc. ceł na ich towary może się im ostatecznie opłacić.

Wiedzą, że ich produkty po prostu obronią się marką i jakością. 

Inaczej jest w wypadku Polski. Znak jakości ma chronić dwa produkty z naszego kraju: polską wódkę i żubrówkę. W tym drugim przypadku jest to o tyle bez sensu, że turówka wonna, którą dodaje się do żubrówki, nie rośnie w Ameryce Południowej. 

W każdym razie rolnictwo polskie czeka trudna rywalizacja. Może to ostatnia szansa na realne zmiany. Możliwe, że branża mięsna i producenci wołowiny dostrzegą klientów, których mają za płotem, a Polak znów zacznie jeść jej tyle co w 1990 roku. 

Źródło: Gazeta Polska