„W tym roku było 40 proc. mniej turystów niż w zeszłe wakacje” – narzekał w prasie pod koniec sierpnia przedsiębiorca z Łeby. Ktoś powie – to pewnie medialna prawicowa ustawka. A skądże! To cytat z „Gazety Wyborczej” z tekstu z końca sierpnia, który już w tytule głosi: „Po fatalnym sezonie nastała »jesienna deprecha«”. W innych artykułach tego samego tytułu mowa o podobnych, znacznych ubytkach turystów. Branża hotelarska jest sfrustrowana: tegoroczne lato dało jej w kość chyba mocniej niż pandemiczne realia. Wtedy jednak rządząca Zjednoczona Prawica dwoiła się i troiła, żeby pieniędzy nie zabrakło i klientom, i ludziom z branży „wakacyjnych usług”. To się opłacało, bo pomimo inflacyjnego nawisu jedni mieli „kasę”, żeby odpocząć i wydawać, a drudzy mogli dzięki temu liczyć na zyski. Zła PiS-owska dyktatura minęła i wszystko wróciło do normy: ludzie znów częściej siedzą na urlopie w domach, nie wysyłają na wakacje dzieci.
Polacy znów zaciskają pasa
Potwierdzają to pierwsze dane serwisu Nocowanie.pl, który przeprowadził sondaż wśród przedsiębiorców z branży hotelarskiej. Wyniki mówią wszystko: ruch turystyczny w tym roku, w porównaniu z poprzednim, przez ponad 31 proc. badanych został oceniony jako bardzo zły. 26 proc. ankietowanych wykazało niezadowolenie, a 24 proc. neutralność. Zadowolonych było zaledwie 19 proc. właścicieli obiektów.
Ktoś powie, że to wszystko przez deszczowe lato. Ale w to nie wierzy nawet cytowana wyżej „Wyborcza”, która powołuje się na ludzi z branży hotelarsko-gastronomicznej i mówi, że widać, iż Polacy na wakacjach zaciskają pasa: „Rodziny częściej gotują sobie same na kwaterach, robiąc wcześniej zakupy w Biedronce czy Lidlu, niż idą na jedzenie »na mieście«”. Nikt tego nie wybija w „GW” tłustym drukiem, przecież rządzi najwspanialsza „demokratyczna i liberalna” władza, ale nawet mówiona mocno oględnie prawda wychodzi na jaw: pełzający, lumpenliberalny kryzys już się przekłada na życie codzienne i odpoczynek znaczącej liczby polskich rodzin. Dodam, że z tegorocznego urlopu mam bardzo podobne refleksje.
Byłem kilka dni nad Bałtykiem, na Mierzei Wiślanej, byłem pod Zakopanem – owszem, ludzi nie brakowało. Ale z poprzednich lat pamiętam, że o tej porze roku w górach i nad morzem trzeba było się trochę wysilić, by uniknąć tłumów. A teraz? Choć pogoda sprzyjała rekreacji, w drugiej połowie sierpnia urlopowa atmosfera przypominała wrześniowy czas, gdy to emeryci i studenci nadają ton w kurortach i ustroniach. Znajomy przedstawiciel branży gastronomicznej z Podhala streścił mi krótko rozmowę ze swoim kolegą, restauratorem z Zakopanego:
„Ludzie kupowali obiad, zjadali i wychodzili, biesiadowanie nad trunkami – jak w poprzednich latach – już się skończyło”.
„Pięćsetplusy” przegnane precz?
Wystarczyły dwa lata „uśmiechniętych” rządów, by poważnie zaszkodzić rozpędzającej się w czasach Prawa i Sprawiedliwości turystycznej machinie.
Tak znaczne załamanie „wakacyjnego rynku usług” to widomy znak klęski antypolityki gospodarczej, którą prowadzi ten rząd. Nie dzieje się nic niezwykłego: znakomita większość branży Ho-Re-Ca potrzebuje klientów nie z najbardziej wypchanym portfelem, ale mniej zamożnych, lecz dość zasobnych, by pozwolić sobie na wakacje z rodziną, bliską osobą, samotnie. Natłok „pięćsetplusów” na plażach niemal dekadę temu przeraził pewne osoby. Rząd Donalda Tuska wyszedł naprzeciw celebryckim niechęciom do tłumów na wydmach i w oczywisty dla siebie sposób zaczął rozwiązywać ten problem. Dlaczego ludziom nie wystarcza dziś na wakacje? Sądzę, że to bardzo prawdopodobne przypuszczenia: jedni już przejedli oszczędności, drudzy boją się nadciągających jesienią podwyżek cen, inni martwią się o pracę, więc wolą łapać się za portfel, jeszcze inni mają coraz mniej pieniędzy w kieszeni, bo za trzynastogrudniowców dynamika płac zaczęła szybko i mocno spadać. Lumpenliberalne przekonanie, że bezczynność rządu w sprawie polityki gospodarczej albo sprowadzenie jej do pomocy najbogatszym i najbardziej uprzywilejowanym kończy się tak, jak na opisywanej właśnie „pocztówce z wakacji”.
Ciemne chmury, zimny prysznic z nieba to nie tylko lipiec w Polsce – to symboliczne podsumowanie tego, co dzieje się w naszym kraju w sprawach społeczno-gospodarczych. Powrót do rynku wyzysku pracownika, bo właściwie tym jest stopniowy wzrost bezrobocia i fala zwolnień grupowych w całym kraju, wstrzymywanie dużych inwestycji, uwalnianie cen energii, znaczne spowolnienie płac będą skutkowały tym, że każda branża żyjąca z usług zacznie odczuwać to na własnej skórze. Tego się nie da zastąpić socjalizmem dla tłustych kotów, utuczonych na polityce kredytowej Unii Europejskiej, bo to zadziała punktowo i krótkoterminowo. To zwykli ludzie muszą zarabiać na tyle dobrze, żeby było ich stać na wyjęcie dobrej kwatery nad morzem i w górach, by mogli pozwalać sobie na rozrywki w trakcie wypoczynku, wydawać na wakacjach pieniądze mniej lub bardziej rozsądnie, ale bez kalkulatora przed nosem. I biada rządzącym politykom, którzy sprawią, że rodzica na nadmorskiej promenadzie nie stać na zakup gofra i labubu dla dziecka.
Mentzen kontra Morawiecki
Sprawa ma szerszy kontekst. Czas jakiś temu spore emocje wzbudziła debata Sławomira Mentzena z Mateuszem Morawieckim. Lider Konfederatów zapewne liczył na łatwą wygraną na własnym podwórku. Mocno się jednak rozczarował. Okazało się, że poza zapiekłymi wolnorynkowcami w szeregach narodowych liberałów bardzo trudno już dziś sprzedać historyjkę o tym, że Polska powinna konkurować tanimi kosztami pracy, a nie innowacjami. Polacy wyrobili już sobie nosa do tych spraw: doskonale wyczuwają, że podejście, w którym stają się wyłącznie tanią siłą roboczą, śmierdzi wyzyskiem. Mentzen, traktując pracowników jako zasób łatwy do wykorzystania, powiela strategię i filozofię zarówno Janusza Korwin-Mikkego, jak i Leszka Balcerowicza. Podobne pomysły wyznawał też Jarosław Gowin i nie zyskało mu to zwolenników nawet w kręgach młodszych przedstawicieli krakowskiej centroprawicy. Nie ma w tym nic niezwykłego: jeszcze pod koniec pierwszych rządów Donalda Tuska bardzo mocno ujawniła się frustracja wśród ówczesnych trzydziestolatków, że coraz niżej wisi nad nimi finansowy sufit, i to nawet jeśli pracują dla zachodnich korporacji. Co jeszcze istotniejsze: rządy PiS pokazały szerzej rozumianej klasie ludowej, że nie musi zarabiać groszy. I że państwo ma też swoje zobowiązania, których powinno dotrzymywać, także wobec zwykłych ludzi.
Trzeba łączyć kropki. Kto chce Polaków wpędzić na nowo w kieraty wyzyskowej gospodarki, musi liczyć się z tym, że raczej prędzej niż później zapłaci za to polityczną niepopularnością. PiS nie powinien dać się wciągnąć w pułapkę pewnych pomysłów narodowych liberałów, bo tylko sobie zaszkodzi. To naprawdę dobrze widać po obecnej sytuacji. Tusk zużywa się dziś tak szybko nie tylko dlatego, że popełnił szereg strategicznych błędów politycznych, zarówno w sprawach krajowych, jak i międzynarodowych. Obecny premier, jak przystało na mentalnego lumpenliberała, kompletnie nie zrozumiał, że w sprawach społeczno-gospodarczych polskie społeczeństwo jest dziś w zupełnie innym miejscu, niż kiedy on zaczynał swoją karierę. Dziś nie tylko nikt nie kupi opowieści o wiecznej konieczności zaciskania pasa, lecz także nie nabierze się na obietnice społeczno-gospodarcze dotrzymywane tylko najbogatszym. Pan premier zaraz dostanie od Polaków pocztówkę z wakacji. Bardzo mu się nie spodoba to, co na niej przeczyta.
Dziś ostatnia szansa na zakup bieżącego numeru tygodnika #GazetaPolska.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) September 16, 2025
Zamów na » https://t.co/sTdNazRzBu [to tylko 2 pln❗️]
Czytaj więcej » https://t.co/OnIeddgtlv pic.twitter.com/6v7UYj5Htn