O postaci Jacka B. - emerytowanego oficera policji, podinspektora Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, dr. hab. nauk o bezpieczeństwie - stało się głośno przy okazji umów, jakie jeszcze za rządów PiS na usługi jego firmy zawarł państwowy koncern paliwowy kierowany przez Daniela Obajtka. To właśnie te umowy - według polityków PO dowodzące rzekomego inwigilowania opozycji przez Obajtka - stały się powodem uchylenia immunitetu obecnego eurodeputowanego.
Jak ustalił portal Niezalezna.pl - gdy w marcu 2024 r. premier Donald Tusk i jego ministrowie, jak Marcin Kierwiński, grzmieli o "obyczajach rodem z kiepskiego filmu o Al Capone", oskarżając poprzedników o wykorzystywanie prywatnych detektywów do walki politycznej, niemal w tym samym czasie podległe Tuskowi służby... zatrudniały jedną z centralnych postaci tej pseudoafery.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
Otóż w kwietniu 2024 roku, z rekomendacji jednego z doradców gen. Jarosława Stróżyka, szefa SKW, Jacek B. został zatrudniony w centrali Służby Kontrwywiadu Wojskowego. To był jednak dopiero początek jego zdumiewającej kariery w strukturach służb. B. objął stanowisko zastępcy dyrektora Zarządu III, odpowiedzialnego za ochronę interesów ekonomicznych Sił Zbrojnych. Niedługo potem awansował na dyrektora Inspektoratu SKW w Olsztynie.
To właśnie na tym stanowisku był odpowiedzialny za osłonę kontrwywiadowczą strategicznego odcinka granicy z Rosją. Jak wynika z naszych informacji, przez cały ten czas Jacek B. nie posiadał pełnego poświadczenia bezpieczeństwa. Działał jedynie na podstawie czasowej zgody na dostęp do informacji o najwyższych klauzulach tajności, udzielonej mu przez samego Szefa SKW. Taka procedura, choć dopuszczalna w wyjątkowych sytuacjach, w tym przypadku stanowiła jaskrawe naruszenie zasad bezpieczeństwa państwa. Osoba bez pełnej weryfikacji lojalności i odporności na zagrożenia uzyskała bowiem dostęp do najwrażliwszych tajemnic.
System, który zawiódł
Alarmujący jest fakt, że wewnętrzne mechanizmy kontrolne SKW całkowicie zawiodły. Biuro Spraw Wewnętrznych służby nie podjęło żadnych działań, by ostrzec kierownictwo przed ryzykiem związanym z zatrudnieniem Jacka B. Dopiero po roku, gdy prawda o jego udziale w zleceniach detektywistycznych dla spółek z grupy Orlen wyszła na jaw, B. „odszedł” ze służby.
Nie odszedł jednak z pustymi rękami. Jak twierdzi nasz informator, przez cały okres pracy w SKW Jacek B. pobierał wynagrodzenie w maksymalnej wysokości, co zapewniło mu bardzo wysoką emeryturę.
A więc z jednej strony premier Tusk i jego otoczenie budowali kapitał polityczny na atakowaniu poprzedników za rzekome inwigilowanie opozycji, z drugiej zaś – ludzie szefa rządu powierzyli osobie z centrum tej rzekomej afery jedno z najbardziej wrażliwych stanowisk w polskich służbach specjalnych. I to bez wymaganych poświadczeń bezpieczeństwa.
Skazany dyrektor i szokujące standardy w SKW
Sprawa Jacka B. to niestety niejedyny przykład patologii trawiących Służbę Kontrwywiadu Wojskowego pod obecnym kierownictwem. Niedawno pisaliśmy o innej, równie szokującej sprawie, która wyszła na jaw w tym roku.
Jak informowaliśmy, w 2025 roku Sąd Okręgowy w Lublinie skazał byłego zastępcę dyrektora Biura I SKW za niedopełnienie obowiązków służbowych w tzw. sprawie białoruskiej. Chodziło o zbagatelizowanie zagrożenia dla polskiego żołnierza, który w 2015 roku został zatrzymany na Białorusi i skazany za szpiegostwo. Mimo prawomocnego wyroku skazującego za poważne przestępstwo urzędnicze, oficer ten, choć został zdjęty ze stanowiska, pozostał „w dyspozycji” szefa służby, wciąż pobierając uposażenie.
Co najbardziej skandaliczne, wobec skazanego prawomocnym wyrokiem funkcjonariusza nie wszczęto kontrolnego postępowania sprawdzającego, co oznaczało, że wciąż miał on dostęp do najtajniejszych informacji państwowych.