Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz zadeklarował w tym tygodniu oddelegowanie żołnierzy Wojska Polskiego do nowo tworzonej unijnej inicjatywy na polu bezpieczeństwa, którą są siły szybkiego reagowania UE. "Moim zdaniem tego typu zdolności unijne nie zostaną wykształcone ani w sensie technicznym, ani w sensie politycznym. W związku z tym istotne jest pytanie, czy warto płacić cenę zwalczania tej inicjatywy, która upadnie sama z siebie. W sensie bezpieczeństwa wojskowego Polski struktury unijne nie miały, nie mają i nie będą mieć nigdy znaczenia" – mówi prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski z Uniwersytetu Łódzkiego w Gazecie Polskiej Codziennie. "Jedynym sojuszem wojskowym, który jest w stanie wzmocnić i zapewnić bezpieczeństwo Polsce, jest NATO" – zauważa z kolei Michał Jach, poseł PiS.
Artykuł pochodzi z nowego numeru "Gazety Polskiej Codziennie".
Unia Europejska w roku 2022 opublikowała tzw. Kompas strategiczny, czyli unijną strategię bezpieczeństwa. Jednym z głównych priorytetów jest przygotowanie do 2025 r. sił szybkiego reagowania (EU RDC) w liczbie 5 tys. żołnierzy, których misje miałyby trwać do 12 miesięcy. Oddziały te mają mieć charakter modularny, czyli złożony z komponentów lądowego, morskiego, lotniczego oraz dysponowałyby zdolnościami cybernetycznymi i kosmicznymi. Wojska te mają być wykorzystywane zarówno do ewakuacji, jak i początku misji stabilizacyjnej w nieprzyjaznym środowisku. Siły szybkiego reagowania mają zastąpić Grupy Bojowe Unii Europejskiej, których powstanie zostało zainicjowane w roku 2004. Liczą one 1,5 tys. wojskowych, które mogły być oddelegowane na rzecz realizacji misji na czas 30 dni, z możliwością wydłużenia do maksymalnie 120 dni.
W tym tygodniu szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz zadeklarował oddelegowanie żołnierzy Wojska Polskiego do nowo tworzonej unijnej inicjatywy na polu bezpieczeństwa. – Na prośbę UE Polska wypełni lukę, która powstała w przygotowaniu jednostek do sił szybkiego rozmieszczenia. Od czerwca tego roku do połowy przyszłego roku powstała luka, nie było państwa członkowskiego, które mogłoby wystawić jednostkę gotową do podjęcia takich działań. Podjęliśmy decyzję, że to będzie Polska. Jest duża wdzięczność ze strony KE, wysokiego przedstawiciela, że bierzemy na siebie tą odpowiedzialność – oznajmił polityk PSL.
Jak podkreśla poseł Prawa i Sprawiedliwości (PiS) Michał Jach, jedynym sojuszem wojskowym, który jest w stanie wzmocnić i zapewnić bezpieczeństwo Polsce, jest NATO. – Powinniśmy obserwować te unijne inicjatywy i w jakimś stopniu w nich uczestniczyć, ponieważ jeżeli tam nas nie ma, to nie mamy głosu. Na forum unijnym podkreślać musimy, że podstawowym tworem politycznym zapewniającym bezpieczeństwo UE jest NATO – mówi poseł.
Jak przypomina prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski z Uniwersytetu Łódzkiego, w czerwcu 1992 Rada Ministrów Unii Zachodnioeuropejskiej w pałacu pod Bonn, w hotelu w Petersbergu wydała tzw. deklarację petersberską określającą misje bojowe przyszłych sił zbrojnych UE. – Było to ponad 30 lat temu i od tego czasu opowiadają, co też UE nie zrobi na polu obronności. W roku 1999 UE ogłosiła, że do roku 2003 ma powstać 60-tysięczna armia europejska z komponentami lotniczym, lądowym, morskim oraz kosmicznym. Te wszystkie plany nie zostały zrealizowane. W roku 2003 ogłoszono w UE, że do 2010 powstać ma 13 grup bojowych po 1,5 tys. żołnierzy każda. Dzisiaj mamy zaledwie dwie grupy w dobrym półroczu, a czasami jest tylko jedna, jak jest wakat, ponieważ nie ma chętnych. Nigdy ich nigdzie nie użyto – mówi prof. Żurawski vel Grajewski.
Z kolei na kanwie konfliktu między rdzeniem UE, czyli Francją i Niemcami, a USA o interwencję w Iraku w roku 2003 zamierzono utworzyć Europejską Unię Obronną. Okazało się, że bez Wielkiej Brytanii nie ma żadnego potencjału. Natomiast w roku 2011, czyli podczas interwencji w Libii, wykazano, że dwie największe armie ekspedycyjne UE, czyli brytyjska i francuska, nie potrafiły sobie poradzić z podzieloną armią libijską
– zauważa.
– Należy więc odróżnić deklaracje UE od rzeczywistych zasobów, którymi UE dysponuje, i od zdolności politycznej do wysłania żołnierzy do walki. Wszyscy członkowie UE to państwa demokratyczne i w przypadku krwawych strat w szeregach wojsk wysłanych na misję może skończyć się przegraną w wyborach. Dla nas pytanie brzmi w istocie, do czego tak naprawdę się zobowiązał rząd i szef MON. Moim zdaniem obecnie do niczego poważnego. Zadeklarowanie, że w siłach UE będzie kontyngent, jest posunięciem rozsądnym. Natomiast decyzja rzeczywista zapadałaby w sytuacji, gdyby musiał podjąć decyzję o użyciu wojska w jakiejś realnej operacji. To jest ten moment, kiedy będziemy musieli odpowiedzieć, czy warto i w jakiej operacji. Bo siły UE, jeśli gdziekolwiek mogłyby zostać użyte, to zapewne w Afryce Subsaharyjskiej w interesie Francji. To nie leży w interesie Polski, ale to nie jest ten etap, w którym takie decyzje byłyby podejmowane. Moim zdaniem UE nigdy nie wykształci takich decyzji ani politycznie, ani wojskowo – mówi ekspert ds. obronności.
Jak podkreślają eksperci, to NATO jest gwarantem bezpieczeństwa, który dysponuje zdolnościami niezbędnymi na płaszczyźnie odstraszania i obrony.
Przykładem takiej inicjatywy są Siły Odpowiedzi NATO (NATO Response Force), które są gotowe do użycia w ciągu 30 dni. W skład NRF wchodzą obecnie trzy wielonarodowe brygady liczące do 40 tys. wojskowych. Jego pierwsze elementy mają być gotowe do wdrożenia w ciągu dwóch dni. Ze względu na pogarszającą się sytuację bezpieczeństwa okres przygotowania całej brygady skrócony został z siedmiu do pięciu dni. Samo zaś dowództwo nad całymi NATO Responce Force sprawuje Sojusznicze Dowództwo Sił Połączonych NATO w niderlandzkim Brunssum. W styczniu Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych objęło sześciomiesięczny dyżur w ramach Sił Odpowiedzi NATO (NRF).
Reszta artykułu w najnowszym numerze "Gazety Polskiej Codzennie". Zakup w kioskach i salonach prasowych, oraz na stronie prenumerata.swsmedia.pl.