Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Amerykańska lewica szuka mężczyzn. Matyszkowicz: rozmycie tożsamości musi rodzić frustrację

Na lewicy trwa poszukiwanie mężczyzn, którzy – przynajmniej w młodym pokoleniu – poszli na prawo. Amerykańscy autorzy prześcigają się więc w pomysłach na wyciągnięcie chłopaków z depresji - pisze Mateusz Matyszkowicz w "Gazecie Polskiej".

Aktywni w sieci mężczyźni stworzyli kiedyś pojęcie manosfery na określenie swojej przestrzeni, różnej od feministycznego mainstreamu. Lewicowi krytycy konserwatywnych diagnoz kryzysu męskości w USA je przejęli i po swojemu przerobili. Umieścili w nim wszelkie dyskusje i postawy związane z obroną tradycyjnych wzorców męskości. Jak to na lewicy bywa, do jednego worka wrzucili szacownych intelektualistów analizujących erozję ról płciowych i jej konsekwencje społeczne, profesorów filozofii, socjologii i psychologii, celebrytów i influencerów eksploatujących własną „męskość”, a także inceli i internetowych troglodytów odtwarzających maczystowskie fantazje. Wszystko to miało służyć straszeniu przed rzekomą antyfeministyczną reakcją, odżywającą w imię „tradycyjnej męskiej przemocy”. Potwór został wykryty, zidentyfikowany i namierzony przez lewicowe działa.

Lewicowa manosfera

Ostatnio jednak optyka zaczęła się zmieniać. Amerykańska lewica polityczna i kulturowa odkryła bowiem, że traci młodych mężczyzn – grupę, która coraz chętniej zwraca się ku prawicy. Kulminacją tej fali lewicowego zainteresowania męskością jest wydana w tym roku książka Scotta Gallowaya „Notes on Being a Man”. Galloway, profesor biznesu, a zarazem popularny autor i podcaster, pozostając wewnątrz liberalnego establishmentu, zaczął głosić tezy zdumiewająco zbieżne z konserwatywnymi diagnozami. Nie odrzucając feminizmu, postanowił zająć się drugą połową społeczeństwa – mężczyznami.

Zaczął od wymownych liczb. Prawie 60 proc. studentów amerykańskich uczelni to dziś kobiety, co stanowi historyczną przewagę w szkolnictwie wyższym. Wśród męskich absolwentów statystycznie częściej występuje bezrobocie – mężczyźni mają mniejsze szanse na stabilną ścieżkę zawodową i rzadziej kończą studia w terminie. A to dopiero początek problemu. W najlepszym przypadku mówimy „tylko” o niestabilności na rynku pracy, bo w najgorszym czeka brutalna statystyka: mężczyźni odbierają sobie życie około trzy i pół razy częściej niż kobiety. Ten współczynnik pozostaje jednym z najbardziej niepokojących sygnałów pęknięcia męskiej tożsamości we współczesnej Ameryce.

Także statystycznie młodzi mężczyźni częściej pozostają w gospodarstwie domowym z rodzicami niż rówieśniczki. To z pozoru drobny wskaźnik, ale dla Gallowaya – jeden z kluczowych. Bo nie tylko o liczby chodzi, lecz także o kulturowy kontekst, który tworzą. Załamanie się tradycyjnej męskiej roli żywiciela zachwiało całą konstrukcją męskiej tożsamości. Odebrało sens istnienia, który przez dekady – a właściwie przez stulecia – opierał się na prostym równaniu: „mężczyzna to odpowiedzialność, utrzymanie, ciężar”. Dziś, w warunkach ekonomicznej pauperyzacji i erozji klasy średniej, ten fundament przestał działać.

W rezultacie – powiada Galloway – współczesny mężczyzna musi udowadniać, że jego obecność w rodzinie ma wartość, że nie jest jedynie pasażerem w gospodarstwie domowym, ale kimś, kto wnosi sens, siłę, kompetencję. A to jest dla dużej części młodych mężczyzn rola zupełnie nowa, wcześniej niedostrzegana, a dziś dramatycznie potrzebna.

W odpowiedzi Galloway proponuje powrót do męskich cnót zawartych w triadzie odpowiedzialność–odwaga–użyteczność. To nie ma być nostalgiczna rekonstrukcja patriarchatu, lecz odzyskanie tych elementów męskości, które pozwalają młodym mężczyznom znów czuć, że są potrzebni: że potrafią wziąć na siebie ciężar, być gotowymi ponosić ryzyko, jak – to przykład z Gallowaya – żołnierze na plażach Normandii, i robić rzeczy realnie wartościowe. Jego zdaniem tylko taka odbudowa daje szansę na ponowne zakorzenienie mężczyzn w życiu społecznym.

Na kłopoty program społeczny

Nawet jednak tak łagodna diagnoza znalazła w liberalnym mainstreamie zajadłych krytyków, jak choćby Jessicę Winter w najnowszym numerze „New Yorkera”. Winter kwestionuje samą ideę kryzysu męskości. Jej zdaniem nie mamy do czynienia z załamaniem tożsamości męskiej, lecz z pauperyzacją całego młodego pokolenia – niezależnie od płci. Wskazuje, że problemy przypisywane mężczyznom są w rzeczywistości konsekwencją głębszych procesów strukturalnych: stagnacji płac, drożyzny nieruchomości, upadku przemysłów, które tradycyjnie zatrudniały młodych Amerykanów bez dyplomu, a także ogólnej erozji amerykańskiej klasy średniej.

W interpretacji Winter mężczyźni nie przeżywają dziś żadnego metafizycznego „pęknięcia tożsamości”, lecz po prostu znaleźli się w segmentach rynku pracy, które w ostatnich dekadach zostały zmiażdżone przez automatyzację, globalizację i outsourcing. Stracili stabilne etaty w fabrykach, logistyce, budowlance, a nowe miejsca pracy w sektorze usług wymagają kompetencji społecznych, emocjonalnych i komunikacyjnych – czyli obszarów, w których kobiety statystycznie radzą sobie lepiej.

Winter sugeruje, że Galloway i inni komentatorzy mylą skutek z przyczyną: nie kryzys męskości jest źródłem ekonomicznej marginalizacji, tylko ekonomiczna marginalizacja produkuje stan, który wygląda jak kryzys męskości. Innymi słowy: to nie mężczyźni „odkleili się od świata”, lecz świat pracy odsunął od siebie młodych mężczyzn. I to właśnie ta zmiana, strukturalna i bezosobowa, a nie jakaś „upadła tożsamość męska”, stoi – według Winter – za narastającymi wskaźnikami depresji, samotności i wycofania.

Taką odpowiedź można uznać za tradycyjnie lewicową: nie tożsamość, nie metafizyka, nie kryzys sensu, lecz najprostsza, marksistowsko rozumiana walka o ekonomiczny byt. W podobnym tonie wypowiadają się ci ze środowisk demokratycznych, którzy – paradoksalnie – podzielają diagnozę Gallowaya. Wzywają oni Partię Demokratyczną do stworzenia realnego programu ekonomicznego dla mężczyzn, wskazując, że ignorowanie tej grupy wyborców grozi jej utratą na rzecz prawicy.

Politycy Partii Demokratycznej zatem coraz częściej formułują promęskie rozwiązania ekonomiczne, w tym system zachęt do przekwalifikowania zawodowego. Albo, jak gubernator Kalifornii, alarmują w sprawie kryzysu zdrowia psychicznego mężczyzn. W tej optyce kryzys męskości nie jest kulturowym trzęsieniem ziemi, lecz zwykłym skutkiem ekonomicznej deklasacji, na którą liberalne elity przez lata pozostawały ślepe. To diagnoza wygodna, bo sprowadzająca problem do kategorii, które lewica zna i potrafi obsłużyć – programów, inwestycji, grantów, pakietów ustaw. Galloway jednak sugeruje, że to nie wystarczy, bo oprócz ekonomii pęka również sama struktura męskiej roli.

Chodzi o sens

I nie chodzi wcale o przywracanie patriarchalnego społeczeństwa, promowanie nierówności czy – podkreślmy to wyraźnie – opiewanie przemocy wobec kobiet. Galloway zresztą to podkreśla, ale już komentatorzy znajdujący się bardziej na lewo od niego kompletnie tego nie rozumieją. Wbrew temu, co myślą lewicowi intelektualiści, sedno problemu leży gdzie indziej. Chodzi o zrozumienie, że rozmycie tożsamości i zatarcie różnic płciowych musi rodzić frustrację, której nie zniweluje żaden program społeczny, żadne transfery ani żadne „progresywne reformy”. Mężczyzna, podobnie jak kobieta, potrzebuje ram, sensu, punktów odniesienia. Jeśli odbiera mu się język opisu samego siebie, jeśli mówi mu się, że dawne role były opresją, a nowe są dowolne, płynne i nieokreślone – wówczas pozostaje jedynie pustka. A pustka zawsze w końcu znajduje sobie radykalne wypełnienie.

Pod tym względem konserwatywna diagnoza pozostaje bardziej spójna i realnie odnosząca się do sedna problemu. Nie chodzi przecież o wysokość pensji mężczyzny ani o to, czy skończył studia, lecz o coś bardziej elementarnego: o prawo do bycia mężczyzną. O możliwość rozpoznania siebie w roli, która nie jest ani wstydliwa, ani podejrzana, ani traktowana jako relikt opresji. Jeśli odbierze się mężczyźnie tę elementarną tożsamość, to nawet najlepsze programy ekonomiczne nie zasypią powstałej wyrwy – bo ona ma charakter metafizyczny, a nie księgowy.

Ale na taki przełom przedstawiciele lewicy nie są jeszcze gotowi. Republikańskie preferencje młodych mężczyzn będą usprawiedliwiać szowinizmem i hasłem Trumpa powrotu do wielkiego przemysłu, a nie oczywistej godnościowej reakcji. 

Źródło: Gazeta Polska

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane