Jaka była odległość między samochodami w rządowej kolumnie? Czy wszystkie auta miały włączone sygnały świetlne? Czy „kogutom” towarzyszył sygnał dźwiękowy? Tymi pytaniami od dnia wypadku premier Szydło żyją antyrządowe media. I ślą do Oświęcimia swoich dziennikarzy, aby szukali nowych świadków – oczywiście najlepiej takich, którzy mogliby zeznać, że z kolumną premier było coś nie tak.
Dotarciem do jednej z takich osób pochwaliła się również „Gazeta Wyborcza”.
Mężczyzna, z którym rozmawiali dziennikarze organu z Czerskiej, mieszka pod Oświęcimiem, ale akurat wieczorem 10 lutego – czyli w dniu wypadku – był w mieście i przechodził obok miejsca, gdzie doszło do zdarzenia. Świadek ów zrelacjonował „GW” wszystko dość szczegółowo. Nie będziemy jego opowieści w całości przytaczać. W skrócie chodzi o to, że on sygnałów dźwiękowych nie słyszał.
– zaklinał się na łamach „GW”. Obliczył też sobie, że „przerwa między pierwszym samochodem z kolumny a audi wynosiła około 30-40 metrów”.Jak przejeżdżał ten pierwszy samochód – tuż przed uderzeniem – nie słyszałem żadnych sygnałów dźwiękowych z samochodów kolumny. Gdyby było inaczej, obróciłbym się od razu. Były włączone tylko świetlne
I teraz ciekawostka, która rzuca na „zeznania” i ich wiarygodność całkiem nowe światło. Co robił w Oświęcimiu świadek „Gazety Wyborczej”? Otóż był tam na terapii w centrum Anonimowych Alkoholików…