Gazeta Polska: SMOLEŃSKA ZEMSTA TUSKA Czytaj więcej!

TYLKO U NAS: Sławomir Cenckiewicz obala 14 mitów Wałęsy

Od roku trwa kampania propagandowa, której punktem ciężkości jest obrona Wałęsy przed „Bolkiem” (sic) i syndromem agenta bezpieki, mogącym wpływać na jego działalność zwłaszcza w latach 1980-1

Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska
Od roku trwa kampania propagandowa, której punktem ciężkości jest obrona Wałęsy przed „Bolkiem” (sic) i syndromem agenta bezpieki, mogącym wpływać na jego działalność zwłaszcza w latach 1980-1989. Było to do przewidzenia, gdyż co najmniej od czasu ukazania się książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, dyskusji na temat biografii Wałęsy towarzyszą politycznie poprawne akty strzeliste polityków i zideologizowanych historyków zapewniających, że „Wałęsa był niesterowalny”, że „był człowiekiem walki” o „konsekwentnej postawie”, a „epizod [jego] współpracy z SB” nie miał wpływu na jego „autentyczne zbuntowane przywództwo” w latach 80.

Akcja obrony Wałęsy przez historyków, z których - co ciekawe - żaden nie podjął się przebadania pełnej biografii Wałęsy, charakteryzuje stanowisko oparte na trzech fundamentach:
- odmowie wiedzy źródłowej (także wynikającej z faktu nieprowadzenia studiów i kwerend),
- próbie narzucenia obowiązującej interpretacji teczkom TW „Bolek”
- swoistej „odporności” na wciąż odnajdywane archiwalia, które z góry unieważnia teza lansowana od wielu lat o „grze” i „autentyzmie przywództwa” Wałęsy.


Taki fundamentalizm niejako automatycznie zmusza do odrzucenia każdego artykułu, książki, poglądu czy nawet roboczej hipotezy na temat Wałęsy, które nie odpowiadają stanowisku samozwańczych interpretatorów.

Najlepszym przykładem takiej próby narzucenia obowiązującego stanowiska jest oświadczenie Andrzeja Friszke zamieszczone na stronie internetowej „Laboratorium Więzi”. Atakując mnie osobiście, manipulując cytatami (z Kiszczaka), wbrew faktom i dostępnym źródłom Friszke pisze, że „nie ma jednak żadnych dokumentów, które by pozwalały stawiać znak zapytania nad uczciwością i autentyzmem przywództwa Wałęsy”.

Kolejny atak ze strony człowieka, który od wielu lat fałszował historię Wałęsy i robił wszystko, by prawda o nim nie mogła ujrzeć światła dziennego, traktuję niczym nobilitację.

Czytelnikom natomiast proponuję podróż po 14 mitach Wałęsy opartych na dokumentach i innych dostępnych źródłach historycznych.  

fot. autor nieznany / https://en.wikipedia.org/wiki/Public_domain1. Mit skoku
O świcie w czwartek 14 sierpnia 1980 r. ulotki Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, w obronie zwolnionej ze stoczni Anny Walentynowicz, pojawiły się w pociągach Szybkiej Kolei Miejskiej, na dworcach PKP, w okolicach i na terenie największych zakładów pracy. Akcja WZZ była dobrze przygotowana i skoordynowana. Organizacją strajku zajął się Bogdan Borusewicz, który szczegóły ustalił z młodymi stoczniowcami z WZZ – Jerzym Borowczakiem, Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim. Rozmawiał również z Lechem Wałęsą. Chodziło o to, by ten od pierwszej chwili wsparł strajk, przedostając się rano na teren stoczni.

Wałęsa wystraszył się propozycji Borusewicza i nie zrealizował wyznaczonego zadania. 14 sierpnia 1980 r. umówiony na godzinę 6.00 Wałęsa nie pojawił się w Stoczni. Ta kwestia nasuwa wiele poważnych wątpliwości, a nawet podejrzeń. Tej tajemnicy Wałęsa nie jest w stanie wytłumaczyć nawet do dzisiaj. Wyznał swego czasu: „Do dziś nie wiem, co spowodowało, że spóźniłem się 2 czy 3 godziny”. Podaje nie tylko różne powody swojego spóźnienia, ale i czas przybycia na umówione miejsce. Kiedy w końcu pojawił się pod stocznią, nadal jednak – wbrew umowie – nie wszedł do niej. Dociekliwość pytających w tej sprawie potrafił skwitować żartem: „No... dwie godziny się spóźniłem, z jakichś błahych powodów, dziecko mi się urodziło czy coś takiego (śmiech)”.

Według kilku zgodnych relacji Wałęsa pojawił się na terenie stoczni dopiero około godziny 10.00 lub nawet nieco później. Po co więc omijał bramy, chcąc przedostać się do stoczni? Warto zwrócić uwagę, że nawet przygotowując, wraz z zespołem współpracowników, swoją autobiografię – Droga nadziei, nie potrafił zatrzeć wyraźnych śladów tkwiącej w tym wydarzeniu tajemnicy pisząc raz o tym, że „przeskoczył przez płot”, a innym miejscu tej samej książki o skoku „przez mur” w zupełnie innym miejscu.

Sprzeczne wersje, „amnezja” i niejasne wypowiedzi Wałęsy na temat „skoku przez płot” przed długie lata wzmacniały hipotezy o „motorówce” Marynarki Wojennej, którą miał on przypłynąć do stoczni. Nie ma na ten temat żadnych dokumentów, trudno więc pokusić się w tej sprawie o jakiś jednoznaczny osąd, ale w ostatnim czasie media upubliczniły podsłuchaną rozmowę dwóch byłych oficerów kontrwywiadu wojskowego PRL (WSW) z 20 listopada 2007 r., w której padły zaskakujące słowa:

„Aleksander L.: Waga Andrzej [Romuald] był dowódcą kutra, który przewoził Lecha. Leszek T.: Admirał później? Aleksander L.: …tak…, który przywoził Lecha… od tyłu do stoczni, i Lecho został wsadzony do stoczni, wiadomo jak”.

Kiedy Wałęsa przeczytał treść tej rozmowy i dowiedział się, że materiałem tym dysponuje ABW, od razu nerwowo oświadczył, że „w tym nie uczestniczył”, a motorówką dowieziono do stoczni jego „sobowtóra”. Rozmowa ta potwierdzałaby relację jednego z pierwszych świadków – Aleksandra Kopcia (w okresie strajków sierpniowych 1980 r. minister przemysłu maszynowego i negocjator rządowy, później wicepremier), kwestionującego „skok przez płot” na rzecz motorówki. Już w 1991 r. pisał, że podczas pobytu w Gdańsku w sierpniu 1980 r. „nieobce były pogłoski, że [Wałęsa] wpłynął tam kutrem patrolowym marynarki wojennej…”. Z kolei w jednym z wywiadów Kopeć połączył tę wersję z jego „zależnościami od SB”, drwiąc o pokonywaniu 4-metrowych płotów. Wskazując na marynarkę wojenną, Kopeć sugeruje „innego rozgrywającego” oprócz SB – służby wojskowe. Paradoksalnie być może obie wersje – motorówki i przejścia przez mur w okolicy ulicy Jana z Kolna, nie są ze sobą sprzeczne. Musimy dalej szukać i starać się to wyjaśnić…

fot. Giedymin Jabłoński/European Solidarity Centre; ecs.gda.pl2. Mit niezależności w Sierpniu‘80
Ludzie obozu władzy PRL na wieść o pojawieniu się Wałęsy na terenie stoczni w dniu 14 sierpnia 1980 r. nie kryli swojej radości. Istnieje ważna relacja Edwarda Gierka opublikowana w wywiadzie rzece „Przerwana dekada”: „na posiedzeniach Biura [Politycznego KC PZPR], na przykład, [Stanisław] Kowalczyk, ówczesny minister spraw wewnętrznych, przechwalał się, że Wałęsa jest jego człowiekiem”.

W 2011 r. pisał też o tym doradca ekonomiczny Gierka - Paweł Bożyk: „Jeszcze przed wyjazdem na urlop [w 1980 r.], w czasie jednej z moich rozmów z Gierkiem, do jego gabinetu wszedł nagle minister spraw wewnętrznych Stanisław Kowalczyk. Takie zachowanie świadczyło o nadzwyczajnej ważności spraw, które chciał przedstawić Gierkowi. Spojrzał na mnie wymownie, jakby chciał mnie wyprosić, ale Gierek powiedział: – Paweł jest wprowadzony w sprawy, może wziąć udział w naszej rozmowie. – Chciałem was poinformować oficjalnie, że Wałęsa to nasz człowiek, współpracujemy z nim, także finansowo, już od siedmiu lat – oświadczył Kowalczyk. – Jestem więc pewien, że się dogadamy. – To dobrze – odpowiedział Gierek. – Rozmawiajcie z nim, nie róbcie mu krzywdy. Sam myślę, czy nie wybrać się na Wybrzeże, ale to chyba jeszcze za wcześnie. Niech Jagielski wpierw podpisze z Wałęsą porozumienie, a wtedy się zobaczy, w każdym razie dopuszczam taką możliwość”.

Świadectwo Bożyka koresponduje z relacją Gierka, choć ten – w odróżnieniu od swojego doradcy – nie wspomniał o gratyfikacjach finansowych, które miał otrzymywać Wałęsa. Na nieformalne związki Wałęsy z przedstawicielami obozu władzy PRL już przed Sierpniem ’80 zwracały uwagę wschodnioniemieckie tajne służby i funkcjonariusze partyjni. W notatce (na temat poglądów Edwarda Gierka) przygotowanej przez wywiad NRD w połowie 1982 r. czytamy m.in.:

„On [Stanisław Kania] i [Kazimierz] Barcikowski nawiązali już w 1978 r. poprzez [Tadeusza] Fiszbacha i [Jana] Łabęckiego [kierował PZPR w Stoczni Gdańskiej] bezpośrednie kontakty z Wałęsą i innymi późniejszymi liderami »Solidarności«. (...) Wałęsa był chroniony. ([Stanisław] Kowalczyk oświadczył na początku 1979 r., że Wałęsa został przez Kanię kupiony)”.

Problem ten poruszył w swoich pamiętnikach również Aleksander Kopeć, w sierpniu 1980 r. członek komisji rządowej i minister przemysłu maszynowego:

„Strajk rozpoczął się 14 sierpnia. Lech Wałęsa znalazł się na terenie stoczni – nieważne jakim sposobem – w podwójnej roli: zadawnionego tajnego współpracownika SB i aktywnego działacza nielegalnych WZZ. W pierwszej fazie strajku nasz bohater zachował się poprawnie wobec obu stron: rozwoził ulotki, rozlepiał je i nawoływał do strajku, wznosił antypaństwowe okrzyki, żądał załatwienia postulatów. Organy władzy też były zadowolone”.

Trudno jednoznacznie zinterpretować te wszystkie świadectwa. Warto jednak wspomnieć, że sam Wałęsa powiedział kiedyś o funkcjonariuszach SB, którzy na  początku strajku proponowali mu rozmowy z Gierkiem: 

„W 1980 r., drugiego dnia strajku przyszedł do mnie esbek i zaproponował spotkanie z Gierkiem w Pruszczu. Odpowiedziałem: zgoda, ale jeszcze nie teraz. Dajcie mi trochę czasu. W tym czasie do Gierka poszedł raport »Wałęsa jest nasz!«”.

 
fot. FORTEPAN / Erdei Katalin; https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en3. Mit organizatora strajku
Nie wiemy, jak wyglądały rozmowy Wałęsy z funkcjonariuszami SB podczas strajku. Jest faktem, że przez pierwsze trzy dni protestu wszystko szło zgodnie z planem. Mjr Jerzy Frączkowski wspomina, że dyrektor Stoczni Gdańskiej Klemens Gniech wyrażał radość, że na czele Komitetu Strajkowego stanął właśnie Lech Wałęsa, którego dobrze znał jeszcze z Grudnia ’70. Był przekonany, że się z nim dogada. I tak się stało. 16 sierpnia Wałęsa triumfalnie ogłosił zakończenie strajku po tym, jak władze reprezentowane przez dyrektora Gniecha wyraziły zgodę na główne żądania strajkujących (m.in. podwyżkę płac, tablicę ku czci poległych w 1970 r. i przywrócenie do pracy zwolnionych stoczniowców), a Komitet Strajkowy przegłosował zakończenie strajku. Wałęsa ogłosił tę decyzję publicznie o godzinie 14.17. Wstając od stołu w sali BHP, zwrócił się do stoczniowców przez radiowęzeł: „Stoczniowcy, delegaci i komitet strajkowy uważają, że mamy, co chcieliśmy. Dziękuję wam za wytrwanie. Ze stoczni, jak obiecałem, wyjdę ostatni. Ja ogłaszam, że podstawowe sprawy zostały rozwiązane. Nadszedł moment zakończenia zmagań. Pozwalam do osiemnastej wszystkim opuścić stocznię”. Gniech wraca do swojego biura, dzwoni do ministra przemysłu maszynowego Aleksandra Kopcia i z satysfakcją raportuje: „Wszystko poszło, jak się umawialiśmy… Tak… Skończony… Podpisaliśmy… Gładko… W poniedziałek przychodzą do pracy”.

Wałęsa znalazł się w sytuacji podobnej do tej, kiedy 15 grudnia 1970 r. stanął w oknie Komendy Miejskiej MO i próbował przemawiać do stoczniowców. Doskonale zapamiętał swój nowy dramat. W Drodze nadziei przytacza relację swojego przyjaciela – Leona Stobieckiego, z którą nawet nie próbuje polemizować: „Lechu, widząc mnie i Zdzicha, podnosi ręce i mówi: Zwyciężyłem. – A ja mówię: – Ch...  żeś zwyciężył. Ty żeś przegrał. Zobacz, co się robi na terenie Stoczni, masz pocięte kable, nagłośnienie jest porąbane siekierami, na murach wypisują tobie zdrajca, szpicel i cię opluwają. A jak wyjedziesz za bramę, to cię ukamienują. – Lecha zamurowało i pyta: Jezus, co ja zrobiłem? – A Zdzichu mu powiedział: – Co żeś zrobił, wszystkich nas sprzedałeś”.

Decyzja o zakończeniu strajku, którą przez stoczniowe megafony ogłosił Wałęsa, spotkała się z oburzeniem części załogi stoczni, przedstawicieli innych strajkujących zakładów, a także obecnych na terenie zakładu działaczy WZZ (zwłaszcza Anny Walentynowicz i Aliny Pienkowskiej), którzy domagali się kontynuowania strajku do czasu realizacji postulatów zgłoszonych przez inne zakłady pracy (m.in. zalegalizowanie Wolnych Związków Zawodowych)”.

Dokumenty SB potwierdzają tę relację. Wałęsa został oskarżony o zdradę:

„Znaczna część stoczniowców opuściła teren zakładu. Pozostała grupa około 1200 osób na czele z B. Borusewiczem i A. Walentynowicz zorganizowała wiec i nawoływała do kontynuowania strajku. Lech Wałęsa jednoznacznie oświadczył, że sprawę strajku uważa za załatwioną. Borusewicz i Walentynowicz oraz Szołoch wraz z grupą po­stanowili nadal strajkować zarzucając Wałęsie zdradę”.

Po opanowaniu sytuacji w Stoczni Gdańskiej im. Lenina znów pojawił się problem przywództwa strajkowego. Świadek tego dramatu – Leszek Zborowski, w następujący sposób zapamiętał tę sytuację:

„Wałęsa strajk rozbił i natychmiast zniknął. Powstała bardzo trudna sytuacja. Do stoczni powoli wracali jej pracownicy. (...) I w tym momencie pojawił się Wałęsa. Borusewicz zażądał więc, aby ten naprawił to, co zepsuł i przemawiał do ludzi, aż zapadnie decyzja, kto poprowadzi strajk. Wałęsa zdecydowanie odmówił. Byłem jednym z kilku świadków tej sytuacji. Wódz [Wałęsa] nie był już w stanie niczym nas zaskoczyć. Ktoś z obecnych nazwał go agentem. Powstała prawdziwa awantura. Bogdan Borusewicz był tak zdenerwowany zachowaniem Wałęsy, że z trudem panował nad nerwami. Po trwającej dłuższą chwilę kłótni Bogdan, krzycząc, przypomniał wodzowi, że to właśnie jego koledzy z WZZ-tów wspierali go w ostatnich kilku latach i że jest im winien przynajmniej tyle. Miał w końcu pomóc uratować strajk, który właśnie rozbił. Wałęsa ponownie odmówił. W tym momencie całemu zajściu przyglądała się już znaczna grupa stoczniowców. Ludzie nie byli pewni, co się dzieje. Ktoś zaczął wpychać wodza na wózek, a inni zaczęli skandować jego imię. W tej sytuacji nie miał on już żadnego wyboru, jak tylko chwycić mikrofon i zacząć mówić. Krótko po tym stał się ponownie wodzem, a jedyne co można było zrobić, to nie pozwolić mu rozbić strajku po raz drugi”.


Tak też się stało. Przywództwo Lecha Wałęsy „przyklepano” wieczorem 16 sierpnia podczas spotkania w sali BHP. Nieco wystraszony, miał się zwrócić do WZZ-owców słowami: „Czy pozwolicie mi dalej przewodniczyć? Jak się nie będę nadawał, to mnie zmienicie”. Uzyskał akceptację, ale od tej pory miał koło siebie Andrzeja Gwiazdę, Alinę Pienkowską, Bogdana Borusewicza i innych wolnych związkowców.

Mimo publicznie formułowanych wobec Wałęsy oskarżeń o zdradę zdołał on – w warunkach wszechogarniającego chaosu i krańcowego napięcia – uratować swoją pozycję i stanął na czele Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Przypadek? W takich sytuacjach nawet niewielka, ale dobrze zorganizowana grupa, która w sposób zdyscyplinowany wykonuje rozkazy, potrafi skutecznie sterować nastrojami i działaniami wielkich mas ludzkich. SB taką organizacją dysponowała. Czy jej użyła, by obsadzić i umocnić, jak sam o sobie mówił Wałęsa - „Lesia” na pozycji lidera? Na pewno SB mogła być znów usatysfakcjonowana…

fot. Krzysztof Góralski/ Dziennik Dolnośląski; https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en4. Mit niekwestionowanego przywódcy
1 września 1980 r. Lech Wałęsa był już zupełnie innym człowiekiem. Nagle dostał od losu to, o czym od zawsze marzył – władzę, sławę, a nawet większe mieszkanie niż wojewody. Później było coraz więcej pieniędzy, powodzenie u kobiet, spotkanie z papieżem, wywiady, pochwały ze strony „jajogłowych” i duchownych, okładki światowych gazet, spotkania na politycznym szczycie…

Nie radził sobie z własną przeszłością i prawdopodobnie to właśnie jej najbardziej się obawiał. Tożsamość „Bolka” w naturalny sposób wyznaczała mu pole politycznego manewru w grze z silniejszymi, jak często będzie później określał władzę komunistów. Oni zresztą też to świetnie rozumieli, więc już dwa dni po podpisaniu porozumień sierpniowych, 2 września 1980 r. akta agenturalne Wałęsy, oznaczone sygnaturą nr I-14713, opuściły archiwum SB w Gdańsku. Trafiły do pionu operacyjnego bezpieki (Wydział III „A”), który przystępował właśnie do rozpracowania ruchu „Solidarności” i jej liderów. W sensie dosłownym akta „Bolka” będą już zawsze w „służbowym wykorzystaniu” i nigdy nie wrócą do archiwum SB.

Już w pierwszych dniach września 1980 r. Wałęsa musiał jednak stoczyć bój o zachowanie swojej pozycji w tworzącej się „Solidarności”. Miał przeciwko sobie większość środowiska byłych już WZZ-ów, które wspierał z kolei Jacek Kuroń i kierowana przez niego większościowa część KSS KOR, upatrując w tym szansę na przejęcie kontroli nad całym ruchem. Kuroń przyjechał do Trójmiasta 2 września z gotowym projektem politycznym, który zakładał podporządkowanie związków zawodowych radom zakładowym, co przekreślałoby rozwój ruchu w tym kierunku, który jednak wkrótce powstał jako „Solidarność”. Personalnym elementem pakietu programowego Kuronia było natychmiastowe ogłoszenie Wałęsy agentem SB i usunięcie go z funkcji przewodniczącego MKZ.

Wałęsa nie tylko uratował swoją głowę, ale szybko rósł w siłę przy wsparciu przeróżnych sił i czynników. Najważniejszym czynnikiem wzmacniającym jego pozycję było utworzenie „Solidarności” (formalnie 17 września 1980 r.) i ustanowienie go przewodniczącym Komisji Porozumiewawczej (później Krajowej Komisji Porozumiewawczej). Z drugiej strony bezpieka odnotowywała niemal każdą dyskusję oponentów Wałęsy i skrzętnie gromadziła dowody na to, że pozycja przywódcy „Solidarności” jest zagrożona ze strony solidarnościowej „ekstremy” wywodzącej się z KOR i WZZ. Wałęsa był prewencyjnie o wszystkim informowany. Nieprzypadkowo szef MSW gen. Mirosław Milewski przypominał towarzyszom z KC PZPR, że „KOR krytycznie ocenia Wałęsę i chce go zmienić”, ale on o wszystkim wie. W istocie, Wałęsa dobrze orientował się w prowadzonej przeciwko niemu grze i zdawał sobie sprawę, że w zmaganiach ze znienawidzonymi przez władze PRL KOR-owcami zawsze może liczyć na taktyczne wsparcie komunistów i bezpieki. Wałęsa zyskiwał też w oczach ludzi aparatu władzy, dla których wewnątrzsolidarnościowy spór był zapowiedzią rychłego podziału w Związku, a w konsekwencji jego wewnętrznej dekompozycji. Dał temu wyraz sam I sekretarz KC PZPR Stanisław Kania podczas jednej z jesiennych narad partyjnych 1980 r.:

„ja nie sądzę, żeby były jakiekolwiek obawy obalenia Wałęsy, jak to się u nas upowszechnia, postępujmy ostrożnie, bo go obalą. Żaden z doradców się tego nie odważy zrobić. Wałęsa jest potrzebny, nazwisko Wałęsy jest potrzebne, stał się już instytucją i parawanem, za którym można manipulować w »Solidarności«”.


fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska5. Mit wyzwolonego z przeszłości i zbuntowanego
Kiedy w październiku 1980 r. Wałęsa pojechał w swoje rodzinne strony, był bliski wyrzucenia z siebie całej udręki, którą w sobie nosił. Być może to nagły impuls religijny, skrucha i rachunek sumienia wyznane w konfesjonale w przededniu Święta Zmarłych i odwiedzenie grobu rodziców, poprowadziły go ku zaskakującemu publicznemu wyznaniu. 1 listopada 1980 r. stanął przed tłumem ludzi we Włocławku, których dobrze znał z dawnych lipieńskich czasów, i zaczął nagle mówić, że w 1970 r. „kierował strajkiem” w Stoczni Gdańskiej „bardzo nieudolnie, bardzo źle”, a później miał „okresy zachwiania, podłamania trochę i doszedłem do wniosku, że ja jednak nie zorganizuję tego ruchu, bo byłem za bardzo obstawiany”. Mówił chaotycznie i niezrozumiale, ale na pewno o sobie i swojej agenturalności: „Tam myślałem – człowieku zdechniesz – wiesz, że mało tego system ten jest taki chwiejny, że nie wiesz, czy jutro ktoś nie odda twoich dokumentów i nie powie albo nie wstanie ci ten, co tobie proponował i on to powie, że tobie to proponował, bo chciał zobaczyć, czy ty będziesz człowiekiem dobrym czy złym. On to powie. Nie wierzcie tym agenciakom, oni się wszyscy wysypią. Bo oni, tamci spece, oni powiedzą, że jak on się pchał, to ja go przyjąłem, ale patrzcie co mam – to się wszystko wyda – wyda się nie teraz to później – ale się wyda i dlatego człowiek się zastanawia, gdzie trafi – najlepiej się zastanowić w kościele, bo ci stara ani dzieci nie przeszkadzają. Tam się przez godzinę uporządkujesz. Ja, jak wchodzę do kościoła, to zapominam o wszystkim – ja się tam sprawdziłem – myślałem, ile mi jeszcze zostało, może dzień, może rok – tego nie przewidzisz – i z czym ja stanę, że zdrajca, że świnia, że oszukał ludzi”.

Chorobliwa ambicja i pycha Wałęsy połączona z silnym kompleksem przeszłości i strachem przed komunistami prowadziły „Solidarność” ku katastrofie. Jego pozycja w „związku coraz bardziej zależała od wsparcia, jakiego udzielał mu obóz władzy w walce z wewnętrzną opozycją w „Solidarności”. Przekazywanie Wałęsie wyprzedzających informacji na temat zamiarów jego oponentów w związku, ukierunkowanie agentury na pomoc przewodniczącemu, wreszcie przygotowanie alternatywnego wariantu na wypadek wyeliminowania Wałęsy z kierownictwa „Solidarności” przez „ekstremistów”, wszystko to należało w 1981 r. do podstawowych zadań SB.

Wałęsa posiadał własne nieformalne kontakty z ludźmi obozu władzy. Broniąc się w stanie wojennym przed zarzutem walki z ustrojem, przywoływał nawet swoje zasługi w walce z solidarnościową „ekstremą” i ujawnił zakulisowe rozmowy i ustalenia z komunistami. W rozmowie z przedstawicielami władz z listopada 1982 r. wspominał zakulisowe gry, w których uczestniczył w 1981 r.:

„Głównie chodzi o to, żeby odsunąć ekspertów, tych, którzy wam nie odpowiadają. Ja ich odsunę. Siadamy razem z ministrem Cioskiem, czy z kimś innym i opracowujemy statut doradców. To mówiłem przed stanem wojennym Kołodziejskiemu. W tym statucie będzie, że doradca i ekspert to tylko opracowuje i nawet nie wypowiada się. Opracowuje tematy, które wcześniej są uzgodnione z Cioskiem. W ostatnim punkcie byłoby napisane, że kto na swoją rękę jeździ i się wygłupia, i tworzy, to może dostać baty, bo on nie jest Związek i nie wykonuje poleceń związkowych. Część by się zgodziła a część nie. Wtedy oni sami odpowiadają. To nie ja”.

W kontekście nieformalnych kontaktów z ludźmi władzy Wałęsa mówił też o decyzjach kadrowych:

„Nie zarzuci pan mi nic, że w Gdańsku miał pan jednego człowieka, który wam mógł się nie podobać. Wyczyściłem. Nie zarzuci mi pan też, że tam, gdzie miałem wpływ, to znaczy w prezydium KK [NSZZ „Solidarność”], które dobierałem, dobrałem jednego człowieka, który wam nie odpowiadał. Pytałem się nawet”.


fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska6. Mit represjonowanego przez komunistów
Nad koncepcją „ochrony operacyjnej” Wałęsy i „Solidarności” czuwał Wydział III Departamentu III „A”, na którego czele stał płk Władysław Kuca. Był to specjalny zespół funkcjonariuszy SB, cieszący się szerokimi kompetencjami oraz wsparciem kierownictwa resortu i partii, zajmujący się ruchem „Solidarności”. W sporze z całą wewnątrzzwiązkową opozycją partia i bezpieka stanęły murem za Wałęsą. Z entuzjazmem przyjmowano w MSW próby wyeliminowania przez Wałęsę niepokornych działaczy z „Solidarności”: „Na skutek powstałych różnic poglądów w łonie MKZ Gdańsk, jego przewodniczący Lech Wałęsa dąży obecnie do uzdrowienia zaistniałej sytuacji, mając główny cel wyeliminowanie z grona MKZ ludzi nieukładnych, którzy nie podporządkują się w działaniu jego kierownictwu – czytamy w raporcie Departamentu III »A« ze stycznia 1981 r.”

Miesiąc później gotowy był już plan działania SB na wypadek podjęcia próby pozbawienia Wałęsy funkcji przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność”. 21 lutego 1981 r. Wydział III Departamentu III „A” MSW opracował Koncepcję przygotowania i realizacji działań na przypadek wykonania zamiaru eliminacji Lecha Wałęsy z przewodniczącego KKP NSZZ „Solidarność” przez KSS KOR i elementy ekstremistyczne. Plan MSW zakładał „podjęcie szeregu działań obronnych i ofensywnych” chroniących Wałęsę, gdyby większość przedstawicieli władz regionalnych NSZZ „Solidarność” zadecydowała o wyborze nowego szefa KKP. Wśród różnego typu przedsięwzięć operacyjnych zakładano m.in. opublikowanie przez Polską Agencję Prasową oświadczenia „zawierającego tło i przyczyny odsunięcia Lecha Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego KKP przez KSS KOR”. Departament IV MSW miał też sprowokować Episkopat Polski do wydania listu w obronie Wałęsy. A rzecznik prasowy rządu miał ogłosić komunikat, „w treści którego wyrażony byłby szczery żal z powodu odejścia Lecha Wałęsy ze stanowiska przewodniczącego Krajowej Komisji Porozumiewawczej”. Natomiast dzięki wytypowanym dziennikarzom radia i telewizji zamierzano „przeprowadzać wywiady z robotnikami dużych zakładów przemysłowych, opowiadających się za powrotem L[echa] Wałęsy i natychmiast je publikować”. Ponadto planowano również opracować ulotki tłumaczące rolę KOR w wyeliminowaniu Wałęsy, które powinny być „rozkolportowane w miejscach publicznych miast wojewódzkich i w dużych zakładach pracy, siłami własnymi SB, po zdjęciu Wałęsy”. Szczególną rolę przewidziano dla osobowych źródeł informacji:

„- Wszystkie piony operacyjne uruchomią w trybie natychmiastowym sieć osobowych źródeł informacji, zlecając im zadanie wywołania i podtrzymania w miejscach pracy dyskusji na temat odwołania Wałęsy oraz inspirowania innych osób do zadawania pytań działaczom »Solidarności« – kto i w czyim interesie doprowadził do zdjęcia wymienionego oraz żądanie przywrócenia Wałęsie władzy; - Wytypowana sieć winna w trakcie dyskusji, wskazywać na KSS KOR i osobiście Jacka Kuronia jako sprawców »wykończenia« Wałęsy; - Zmasowane działania poprzez osobowe źródła informacji i w drodze ulotkowej winny wywołać powstanie »powszechnej obrony« Wałęsy i potępienie KSS KOR”.


W akcję obrony Wałęsy planowano też włączyć piony wywiadu i kontrwywiadu, które miały inspirować „korespondentów zachodnich do obrony Wałęsy i wskazywania na KSS KOR jako sprawcę »przewrotu«” oraz spowodować „nadsyłanie z krajów zachodnich, od licznej Polonii listów w obronie Wałęsy, kierowanych do MKZ dużych zakładów pracy i KKP”. Ostatnim etapem działania miał być „generalny atak na przeciwników Wałęsy – doprowadzenie do ich kompromitacji, izolacji i odsunięcie od wpływów w »Solidarności«. W tym celu należy użyć sieci TW oraz inspirować ogniwa »Solidarności« i działaczy w dużych zakładach przemysłowych, które poprzednio występowały w obronie Wałęsy”.

Wałęsa sam podjął działania zbieżne z wytycznymi MSW. Podczas swojego pierwszego spotkania z Wojciechem Jaruzelskim w dniu 10 marca 1981 r. obiecał, że „Solidarność” wróci do swoich czysto związkowych funkcji, a on osobiście ograniczy działalność Kuronia i Michnika. Dość szokujące kulisy składanych wówczas obietnic opisał w swoim dzienniku Mieczysław F. Rakowski:

„Wałęsa z reguły wywody premiera kwitował stwierdzeniem »tak jest, panie generale«. Mówił, że ukróci antyradzieckie wyskoki. »Ja zrobię porządek z tymi misiami«”.

Wałęsa był w tej postawie konsekwentny. Już dwa dni później, w poufnej rozmowie telefonicznej ze Stanisławem Cioskiem, Wałęsa miał powrócić do ustaleń z Jaruzelskim z 10 marca 1981 r. Znany z lat siedemdziesiątych opiekun i kontroler Wałęsy – mjr Czesław Wojtalik, w szyfrogramie do MSW z 12 marca 1981 r. pisał:

„Lech Wałęsa zwrócił się telefonicznie z prośbą do ministra (przypuszczalnie Stanisława Cioska) o przekazanie premierowi W[ojciechowi] Jaruzelskiemu, że Jacek Kuroń nie będzie w przyszłości jeździł po kraju i uczestniczył w różnego rodzaju wiecach i spotkaniach. (...) W sprawie drugiego tematu, jaki Lech Wałęsa poruszył w rozmowie z premierem dotyczącej rozwiązania KSS KOR, stwierdził on, że temat ten będzie poruszany na spotkaniu za miesiąc, podczas którego będzie dążył do rozwiązania tej organizacji”.


fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska7. Mit twardego negocjatora
Przewidywana przez bezpiekę eskalacja konfliktów i podziałów w „Solidarności” oraz związane z tym zagrożenie dla pozycji Wałęsy nastąpiło w czasie tzw. kryzysu bydgoskiego, zapoczątkowanego 19 marca 1981 r. pobiciem działaczy tamtejszej NSZZ „Solidarność” w Wojewódzkiej Radzie Narodowej. Napięcie w całym kraju sięgało zenitu, a w „Solidarności” wrzało. Gdy przewodniczący wciąż szukał porozumienia z Jaruzelskim, denerwował się, kłócił, czasem trzaskał drzwiami i wychodził z obrad KKP. Na forum kierownictwa „Solidarności” doszło do otwartej walki z Wałęsą. Związek pogrążył się w kłótniach i walkach frakcyjnych. Osią sporu był stosunek do postulatów rolniczej „Solidarności” i sam Wałęsa. Wałęsa nie chciał jednak strajkować ani w proteście przeciwko pobiciu kolegów, ani w obronie rolniczych postulatów i zgodnie z zakulisowymi ustaleniami i działaniami MSW atakował środowisko KOR: „Kuroń, Michnik, »Mazowsze«, Kęcik i wszyscy inni ludzie z KSS KOR muszą się efektywnie włączyć w nurt roboty związkowej. Jeśli nie będą tego chcieli, to nasz Związek zrezygnuje zarówno ze współpracy z nimi, jak też z występowania jako parasol ochronny”.

W tym czasie pobity przez milicję Jan Rulewski poinstruował swojego zastępcę w regionie bydgoskim – Krzysztofa Gotowskiego, że jeśli Wałęsa będzie skłonny do jakichkolwiek ustępstw, to ma niezwłocznie opuścić salę obrad i „jednocześnie ogłosić Lecha Wałęsę jako zdrajcę”. Władze i bezpieka obawiały się odwołania Wałęsy z funkcji przewodniczącego KKP. W Prognozie rozwoju sytuacji w KKP przygotowanej w Departamencie III „A” MSW 26 marca 1981 r. czytamy:

„należy spodziewać się usunięcia Wałęsy z funkcji w kierownictwie »Solidarności«. W przypadku tym Wałęsie należy udostępnić natychmiast wszystkie środki masowego przekazu (radio, TV, prasa), do ujawnienia przyczyn wydalenia [go] z kierownictwa »Solidarności«. Należy przypuszczać, że pod wpływem emocji będzie krytykował władzę, ale przede wszystkim wzbudzi nieufność i skompromituje działaczy o ekstremalnych tendencjach”.


„Jestem za odwołaniem gotowości strajkowej w całym kraju, z wyjątkiem Bydgoszczy” – oświadczył Wałęsa. W dniu 30 marca 1981 r. grupa negocjacyjna NSZZ „Solidarność” ogłosiła zawieszenie wyznaczonego na następny dzień strajku generalnego. Kierownictwo „Solidarności” podpisało w Warszawie porozumienie z władzami PRL. Ku zaskoczeniu wielu oświadczenie w tej sprawie przed kamerami telewizji odczytał Andrzej Gwiazda. Postawa Gwiazdy w dużej mierze uratowała Wałęsę, który i tak – jak się wydaje – był nie do odwołania z funkcji przewodniczącego KKP ze względu na wsparcie obozu władzy. Jest jednak faktem, że Gwiazda niechcący sprawił Wałęsie prezent. Od tej pory Wałęsa winę za „kapitulację warszawską” zaczął zrzucać na Gwiazdę. Gwiazda natomiast tłumaczył to swoją naiwnością, obroną zasad, odpowiedzialnością za związek i nagłą, alkoholową niedyspozycją Wałęsy.

Płk Władysław Kuca z Departamentu III „A” MSW nie krył swojej radości podczas telekonferencji SB w dniu 2 kwietnia:

„Klasa robotnicza uświadomiła sobie groźbę sytuacji i następstw porozumienia. Dała temu wyraz w szeregu telegramów skierowanych do KKP i osobiście L. Wałęsy, opowiadając się wyraźnie przeciwko strajkowi. Zwracam uwagę na fakt, że po ogłoszeniu zawieszenia strajku generalnego nastąpiło wyraźne odprężenie wśród klasy robotniczej i społeczeństwa a z drugiej strony zawód wśród działaczy »Solidarności« o poglądach ekstremalnych i skrajnie radykalnych”.    


Wałęsa, w zależności od sytuacji, raz utożsamiał się z parafowanym porozumieniem, by innym razem delikatnie się od niego dystansować, zrzucając winę na Andrzeja Gwiazdę. Zdaniem SB od początku starał się obarczyć Gwiazdę odpowiedzialnością za decyzję o wycofaniu się ze strajku generalnego. Kilka miesięcy później wyjawił kolegom, jak ograł Gwiazdę:

„Dałem Gwieździe do czytania oświadczenie w TV, aby zrobić go w konia. Chciałem również rozłożyć na niego odpowiedzialność za tę decyzję, gdyż liczyłem się z tym, że nie będzie ona popularna”.

W decydujących chwilach „kryzysu bydgoskiego” bezpieka wspierała Wałęsę. Nie wiemy, czy dzięki SB został on uprzedzony, że Gwiazda wspólnie z Rulewskim, Bujakiem, Rozpłochowskim i Jurczykiem „przygotowali plan usunięcia Lecha Wałęsy z przewodniczącego KKP NSZZ »Solidarność«” poprzez wyrażenie wotum nieufności.

„Miało to nastąpić po podpisaniu przez Wałęsę porozumienia z rządem w przedmiocie odwołania strajku generalnego proklamowanego na dzień 31 marca 1981 roku. Znający ten plan Lech Wałęsa dokooptował Gwiazdę do zespołu na rozmowy z rządem, w wyniku czego podpis Gwiazdy znalazł się również na dokumencie o zaniechaniu strajku generalnego” – czytamy w analizie SB.


fot. Marek Nowicki/Gazeta Polska8. Mit demokraty
Jaruzelski i SB obawiali się, że napięcie, jakie pozostawił po sobie „kryzys bydgoski”, będzie paliwem dla działalności przeciwników Wałęsy. A przecież w nieodległej perspektywie miały się odbyć wybory regionalne i do władz krajowych NSZZ „Solidarność”. W aparacie władzy nie ukrywano, że Wałęsa jest nie do zastąpienia. Sytuacja wymagała wyjątkowej czujności resortu, a „ochrona operacyjna” Wałęsy wchodziła w decydującą fazę. SB zaczęła w szczególny sposób inwigilować przeciwników Wałęsy. W MSW zaczęto monitorować wypowiedzi kwestionujące jego przywództwo. Wśród nich z największym niepokojem odnotowywano te, w których pojawiała się sprawa współpracy Wałęsy z SB. W czerwcu 1981 r. mjr Ryszard Łubiński informował przełożonych, że podsłuchano publiczną wypowiedź Anny Walentynowicz, atakującą Wałęsę jako agenta bezpieki: „współpracował z milicją, bo według jego opowiadania, mówił, że chodził na milicję i tam mu wyświetlali film z Grudnia filmowany przez milicję i on na tym filmie rozpoznał ludzi. Joanna (Duda-Gwiazda) mu się zapytała – po co, odpowiedział – ty nic nie rozumiesz, to jest polityka. To jest ubecki człowiek i ja mu to w oczy powiedziałam...”.

Pod koniec lipca 1981 r. także Andrzej Kołodziej przypomniał wydarzenia z 15 grudnia 1970 r., kiedy to Wałęsa pojawił się w oknie Komendy Miejskiej MO. W takich okolicznościach 2 lipca 1981 r. zwołano w Gdyni I Walne Zebranie Delegatów Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”. Zjazd przebiegał w klimacie bezpardonowej walki zwolenników Wałęsy ze stronnikami „Gwiazdozbioru”. Gdy 3 lipca złożono formalny wniosek, aby nie łączyć stanowisk w „Solidarności”, za którym padło aż 225 głosów (w stosunku do 211), Wałęsa odebrał go jako atak na siebie. Była to oczywista aluzja do Wałęsy, który „kolekcjonował” związkowe stanowiska, będąc w jednej osobie szefem „Solidarności” w stoczni, w regionie gdańskim i w skali kraju. Wstał i podszedł do mikrofonu: „Przewodniczący KKP bez władzy w regionie jest jak generał bez armii”. Mimo przegłosowania wniosku w sprawie niełączenia stanowisk w „Solidarności” prezydium zjazdu regionalnego postanowiło przekazać podjęcie decyzji w tej kwestii zjazdowi krajowemu. Zjazd gdańskiej „Solidarności” zakończył się triumfem zwolenników Wałęsy. Jego kontrkandydat – Andrzej Gwiazda przegrał wybory na przewodniczącego Zarządu Regionu stosunkiem głosów 134 do 366 dla Wałęsy.

Walne Zebranie Delegatów dało Wałęsie możliwość doboru Prezydium Zarządu Regionu, mimo że statut „Solidarności” wyraźnie stanowił, że „władze związkowe wszystkich szczebli pochodzą z wyboru”. Mając to na uwadze, Alina Pienkowska mówiła otwarcie o złamaniu statutu. Wałęsa podchodził do litery prawa i przestrzegania zasad utylitarnie. „Jak mam jechać, kiedy mam konie, które mnie nie słuchają” – mówił.

I znów bezpieka mogła z satysfakcją odnotować zasługi Wałęsy w pozbyciu się „ekstremistów”:

„W miesiącu lipcu br. w czasie I Walnego Zebrania Delegatów NSZZ »Solidarność« Regionu Gdańskiego nastąpiło z inicjatywy Lecha Wałęsy wyeliminowanie z władz regionalnych tego Związku (z zarządu i prezydium) działaczy radykalnych ściśle powiązanych z KSS KOR, ROPCiO i RMP. Przy poparciu większości delegatów, przy czynnym udziale delegatów ze Stoczni Gdańskiej im. Lenina, w czasie ww. wyborów nie uzyskały wymaganej większości głosów następujące osoby: Anna Walentynowicz i Bogdan Borusewicz nie weszli w skład zarządu, natomiast Alina Pienkowska i Joanna Duda-Gwiazda nie uzyskały wymaganej liczby głosów jako kandydaci na I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ »Solidarność«”.

Podczas jednej z telekonferencji z I sekretarzami KW PZPR wiceminister spraw wewnętrznych gen. Adam Krzysztoporski przyznał, że podczas zjazdów regionalnych „w wielu wypadkach” procedowano „niezgodnie z ordynacją” obowiązującą w NSZZ „Solidarność”. Najważniejsze było jednak osiągnięcie celów, jakie w tym czasie stawiała sobie bezpieka. W okresie zjazdów regionalnych „Solidarności” o celach operacyjnych SB przypominał płk Władysław Kuca, zwracając się do funkcjonariuszy:

„Towarzysze, jeśli idzie o operacyjną ochronę »Solidarności« i w ogóle o działanie operacyjne naszej służby, to najważniejszą sprawą na dziś i na najbliższy okres jest podejmowanie i skuteczne realizowanie działań zmierzających do eliminacji z wpływów na »Solidarność« tzw. skrzydła radykalnego i wszelkiego rodzaju elementów ekstremistycznych zmierzających do wykorzystania tego Związku do walki z władzą socjalistyczną w Polsce. W tym celu należy podejmować energiczne działania zmierzające do ograniczenia skuteczności oddziaływań grup antypaństwowych i osób z nimi powiązanych, kompromitowanie ich w oczach aktywu »Solidarności«, a głównie Wałęsy, aby doprowadzać do odizolowania ich od »Solidarności«”.  


fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska9. Mit niezależnego przewodniczącego
A jednak nadal, mimo tak poważnych protektorów, Lech Wałęsa obawiał się o swój wybór na przewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarności” podczas I Krajowego Zjazdu Delegatów. Czesław Kiszczak zasugerował kiedyś, że Wałęsa szukał w tym czasie wsparcia w MSW. W jednym z wywiadów szef bezpieki powiedział: „Wałęsę za jego zgodą Służba Bezpieczeństwa ochraniała jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Powinien dobrze pamiętać rozmowę na ten temat z generałem K., która miała miejsce w apartamencie jednego z hoteli tuż przed Zjazdem NSZZ »Solidarność«”.

Informacja Kiszczaka dotyczy zapewne spotkania Wałęsy z gen. Adamem Krzysztoporskim, który w okresie zjazdu „Solidarności” był wiceministrem spraw wewnętrznych i stał na czele specjalnego Sztabu ds. Zabezpieczenia Zjazdu „Solidarności” (sprawa o kryptonimie „Debata”). Jeden z funkcjonariuszy gdańskiej SB, który brał udział w przygotowaniu spotkania Wałęsa–Krzysztoporski, powiedział mi, że rozmowa odbyła się w hotelu „Hevelius” w Gdańsku i miała dotyczyć właśnie wyborów na szefa Związku i neutralizacji przeciwników Wałęsy. Z Krzysztoporskim miał przybyć z Warszawy płk Wacław Król, w Gdańsku zaś w sprawę wprowadzono kierownictwo SB i naczelnika Wydziału III – mjr. Czesława Wojtalika, dobrego znajomego Wałęsy. Nie wiemy, czy to właśnie podczas tego konkretnego spotkania Krzysztoporski zaproponował Wałęsie, by ten za zgodą władz mógł posiadać osobistą broń palną. W każdym razie o złożeniu takiej propozycji przez generała bezpieki wspomina oficer Biura Ochrony Rządu w notatce służbowej z grudnia 1981 r., powołując się na swoją rozmowę z Mieczysławem Wachowskim.    

Tradycyjnie już Wałęsę wyposażano w wiedzę, która pozwalała mu skuteczniej walczyć z przeciwnikami. Już w pierwszym meldunku na temat zjazdu szef gdańskiej SB płk Sylwester Paszkiewicz zapewniał kierownictwo MSW, że jeszcze przed zjazdem w sposób operacyjny – m.in. za pośrednictwem kontaktu operacyjnego ps. „Delegat” (ksiądz Henryk Jankowski) – przekazano Wałęsie „zestaw informacji i danych obrazujących prowadzoną przeciwko niemu działalność opozycyjną przez niektórych działaczy Związku, a dających mu możliwość uargumentowania przeciwstawienia się tej kampanii”.

W MSW obawiano się, że na forum zjazdu stanie kwestia współpracy Wałęsy z SB: „Andrzej Gwiazda zamierza wykorzystać Annę Walentynowicz do realizacji swoich celów”.

„Ma wystąpić na Zjeździe i stwierdzić, że Lech Wałęsa jest byłym współpracownikiem SB oraz że idzie we wszystkich sprawach na ugodę z rządem, nawet kosztem interesów Związku”. Zrobiono zatem wszystko, by Walentynowicz nie miała okazji do publicznego zabrania głosu. Dlatego już 6 września 1981 r. płk Paszkiewicz raportował: „Możliwość frontalnego ataku na Wałęsę jest w pierwszej turze obrad zjazdu mało prawdopodobna. Czuje się on bardzo pewnie (lub też udaje, że tak jest), co udziela się delegatom, których znaczna część ma nadal do niego zaufanie i jest gotowa udzielać mu swego poparcia. Wstępnie ustalono, że taki atak w okresie międzyzjazdowym lub II turze obrad może jednak zostać przeprowadzony przy wykorzystaniu Walentynowicz, która nie mając ambicji przywódczych, a posiadając zapewnione poparcie KSS KOR, może sobie pozwolić na ujawnienie faktów kompromitujących Wałęsę. Takie rozwiązanie, nie dyskwalifikując Gwiazdy, torowałoby mu jednocześnie drogę do przywództwa w Związku. Wałęsa, który realnie ocenia grożące mu niebezpieczeństwo, próbuje w ostatnim czasie kokietować niektórych radykałów, których można przypuszczalnie traktować za inspiratorów ewentualnego ataku (przedłożenie Bogdanowi Borusewiczowi stanowiska w MKZ Gdańsk, »kokietowanie« Jana Rulewskiego zauważalne ostatnio przez delegatów)”.

Rzeczywiście, w okresie przerwy zjazdowej (11-26 września 1981 r.) pojawiły się wypowiedzi sugerujące współpracę Wałęsy z SB. 23 września kierownictwo gdańskiej SB poinformowało gen. Krzysztoporskiego, że niektórzy z delegatów kolportują informację, że Wałęsa „był i jest agentem bezpieki”. Istniało nawet zagrożenie, że w kuluarach zjazdu kolportowana będzie ulotka z informacją o współpracy Wałęsy z SB:

„Joanna Duda-Gwiazda ma zamiar opracować dokument w formie ulotki dotyczący współpracy Lecha Wałęsy z naszymi organami po Grudniu 1970 r. Wykonania tej ulotki miała się podjąć któraś ze stoczni gdańskich. Kolportażu miano dokonać wśród delegatów podczas II tury obrad zjazdu w celu dyskredytacji Lecha Wałęsy i doprowadzenia do niewybrania go na przewodniczącego Komisji Krajowej. Podjęte przeciwdziałania operacyjne doprowadziły do przeprowadzenia rozmowy z Alojzym Szablewskim – wiceprzewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ »Solidarność« Stoczni im. Lenina w Gdańsku, któremu przekazano do wykorzystania powyższą informację. Szablewski stwierdził, że nie dopuści do wydrukowania ww. ulotki na stoczniowym sprzęcie poligraficznym oraz że wydane zostaną polecenia służbie porządkowej zjazdu w celu niedopuszczenia do kolportażu tej ulotki wśród uczestników obrad zjazdowych”.


Dla MSW najważniejsze było obsadzenie Wałęsy w roli szefa „Solidarności”:

„mając na uwadze wspieranie szans Lecha Wałęsy – czytamy w raporcie płk. Paszkiewicza – należy mieć na uwadze możliwość oddziaływania na ten stan poglądów i ocen delegatów, którzy wyrażają aprobatę dla kursu Lecha Wałęsy i zamierzają go popierać, ale jednocześnie pragną jego zwycięstwo uczynić możliwie nieznacznym i aby pokazać mu siłę innych. Przy wyrównanych szansach kandydatów i jednoczesnym wewnętrznym przekonywaniem niektórych delegatów o zapewnionym już zwycięstwie Lecha Wałęsy – wzrasta ryzyko, że część z nich nie odda swego głosu na Lecha Wałęsę. Może to być powodem zwycięstwa kontrkandydata Lecha Wałęsy, którym w określonych niekorzystnych układach może być przecież przedstawiciel radykalnego skrzydła »Solidarności«”.


2 października 1981 r. starania SB uwieńczone zostały pełnym powodzeniem. Wałęsa pokonał rywali już w pierwszym głosowaniu, uzyskując 55,2 procenta głosów (462 głosy).

fot. Krzysztof Sitkowski/Gazeta Polska10. Mit wodza bez haków
Relacji obfitujących w pikantne szczegóły z podwójnego życia Lecha Wałęsy w latach 1980-1981 jest sporo. Pośrednio potwierdzają je również dokumenty SB, choć przecież mocno zdekompletowane po 1989 r. przez licznych stróżów „narodowego dobra”. Przykładowo przetrwało kilka notatek operacyjnych SB z rozmów przeprowadzonych ze wspomnianą powyżej sekretarką Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” Iwoną Kuczyńską, którą gdańska bezpieka zwerbowała do współpracy jako TW ps. „Ewa”. Kuczyńska osiągnęła w stosunkach z Wałęsą bliskość prawie równą Wachowskiemu. Zdarzało się, iż w negocjacjach z rządem przewodniczącemu towarzyszyły tylko dwie osoby – osobisty kierowca i osobista sekretarka. Kuczyńska nie potrafiła stenografować ani nawet szybko odręcznie pisać, więc jej notatki ograniczały się podobno do tytułu: „Rozmowa z rządem w dniu…” W dyskusjach z SB nie ukrywała, że z Wałęsą łączyła ją miłość: „TW podkreślała, że jej było obojętne, co kto robi – ona miała swój własny interes do Lecha. Chciała z nim przebywać i to się jej udawało. Poza tym, łączyły ją i jego więzi uczuciowe. Nie obchodziła ją również sfera moralna, pomimo że jest osobą wierzącą”.

Tajne służby PRL z pietyzmem śledziły nielegalne życie osobiste „Wodza”, uzupełniając skrzętnie zbiór swoich komprmateriałów. Znając jego profil charakterologiczny i strach przed ujawnieniem kompromitującej go przeszłości, najbardziej wtajemniczeni ludzie obozu władzy wiedzieli, że siła negocjacyjna Wałęsy w zderzeniu z komunistami jest bliska zeru. Kiedy na początku 1981 r. w otoczeniu Wałęsy pojawiła się tłumaczka Maria Duchniewska, natychmiast zainicjowano szeroko zakrojone działania operacyjne. Szybko ustalono, że jest ona „wielokrotnym kontaktem figuranta ps. »Wał«, z którym łączą ją bliższe stosunki osobiste”, zwłaszcza podczas jego pobytów w Warszawie. Zaczęto więc śledzić tę parę. Duchniewska została figurantką o pseudonimie „Diana”, jej „wielokrotny kontakt” z Gdańska – „Wał”, natomiast pośredniczący w „stosunkach osobistych” Wachowski – „Ger”. Udokumentowanie tych kontaktów nie było zbyt trudne, albowiem Wałęsa z Duchniewską konferował najczęściej w hotelach „Solec” i „Victoria”, w których bezpieka dysponowała nie tylko sprawną siecią agenturalną, ale „podglądami dokumentowanymi fotograficznie i filmowo” zainstalowanymi w pokojach. Do naszych czasów przetrwały jedynie niektóre z tzw. komunikatów obserwacji zewnętrznej, a dokumentacja z obserwacji w pokojach hotelowych (zapisy wideo i zdjęcia) zaginęła. W każdym razie bezpieka dysponowała przecież sporym zasobem kompromitującej wiedzy obyczajowej o Wałęsie. W Archiwum Mitrochina czytamy m.in.:

„Kiszczak z miejsca pospieszył zapewnić Pawłowa [przedstawiciela KGB], że chociaż Wałęsa został zwolniony, to jednak kampania dyskredytacji nie ustała. Natomiast Jaruzelski poinformował Aristowa o przygotowaniu materiałów oczerniających Wałęsę, w tym pornograficznych (przypuszczalnie Wałęsa z kochanką), które przedstawiają go jako chamskiego intryganta o gigantycznych ambicjach”.


fot. Tomasz Hamrat/Gazeta Polska11. Mit obrońcy „Solidarności”
Na początku listopada 1981 r. Wałęsa spotkał się z Wojciechem Jaruzelskim i prymasem Józefem Glempem, ale niechętnie mówił o przebiegu i efektach tej rozmowy. Znów na forum Komisji Krajowej pojawiły się głosy, by odwołać Wałęsę z funkcji przewodniczącego KK NSZZ „Solidarność”. Nerwowa atmosfera udzieliła się także działaczom gdańskiej „Solidarności”. Podczas listopadowych obrad Walnego Zebrania Delegatów Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” w Gdańsku zarzucano Wałęsie „brak jakiejkolwiek rzeczowej informacji ze spotkania z prymasem Glempem i Jaruzelskim”. Rozemocjonowany Wałęsa w chaotycznej formie tłumaczył, że było to „spotkanie niewiążące”, które „doprowadziło do ustalenia terminów spotkań w grupach roboczych, w których ludzie fachowi dyskutować będą konkrety”.

Po grudniowej pacyfikacji strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej w Warszawie było już jasne, że zbliża się finał tej konfrontacji i zaczyna się wojna. „Sytuacja, w której Związek walczy z rządem, a rząd ze Związkiem – jest zabójcza dla kraju” – mówił przejęty Władysław Siła-Nowicki. Nieuchronność konfrontacji wydawała się oczywista. Nawet zagrożony ze strony wewnątrzzwiązkowej opozycji Wałęsa ze względów taktycznych dopasował się wówczas do bojowych nastrojów panujących wśród członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Publicznie, w Drodze nadziei, przedstawi swoje zachowanie następująco:

„Tak więc wybieram następujący wariant: robię się największym radykałem, dołączam w Radomiu do nastroju całej sali po to, żeby się nie dać zostawić z boku wobec nadchodzących wydarzeń. W Radomiu poszedłem na ostro wbrew swoim przekonaniom, żeby nie dać się odłączyć”.

Dzięki zachowanemu w archiwum IPN stenogramowi rozmowy z pułkownikami wojska i SB w 1982 r. możemy poznać jeszcze inne kulisy Radomia:

„Jadąc do Radomia spotkałem się z panem Mieczysławem F. Rakowskim, z panem Stanisławem Cioskiem i prymasem Józefem Glempem. Mówię – »panowie, ja się poddaję. Do Radomia jadę, ale będę wyrzucony, albo sam spowoduję, że odchodzę, bo mi ta linia i towarzystwo nie odpowiada«. Wszyscy, z panem Rakowskim i Cioskiem, powiedzieli, że nie – Wałęsa musi zostać. Gdybym został, to musiałbym cokolwiek powiedzieć. Jednocześnie powiedziałem to w innym akcencie. Powiedziałem to, kiedy rozwalałem Jacka Kuronia, kiedy powiedziałem – co mi ty tworzysz, jakie partie, że przez to będziemy musieli dostać po szczękach, bo żadna władza się nie podda. Ja mówiłem w innym kontekście. Jednocześnie musiałem trochę twardziej powiedzieć, ale się z tym nie zgadzałem. Miałem zamiar co innego powiedzieć. Mój rzecznik prasowy mówił, że ja między Radomiem i Gdańskiem robię zwrot, żeby mi dano pełnomocnictwa na prezydium. Nie dano mi, trzasnąłem drzwiami i wyszedłem. Taka jest prawda. Powiedziałem w Radomiu, że teraz dochodzi do konfrontacji. Myślałem, że dojdzie wiosną. Miałem na uwadze to, że władza dąży do konfrontacji. Mojego wojewodę, pana Jerzego Kołodziejskiego poprosiłem i mu przedstawiłem, jak będzie wyglądał Związek za 2-3 miesiące. Wyrzuciłbym prawdopodobnie doradców całkowicie tych, którzy psuliby mi. Ustaliłbym pracę związkową tak, żeby nam nie burzyła. To wszystko przewidziałem. Po prostu nie zdążyłem”.


„Czas ustępstw się skończył i należy przejść do działań zdecydowanych” – grzmiał jeszcze Wałęsa 2 grudnia 1981 r. podczas posiedzenia Komisji Krajowej w Warszawie. Ale w oczach komunistów była to tylko gra. Kiszczak miał wówczas tłumaczyć to szefowi KGB Jurijowi Andropowowi:

„Wałęsa może używać agresywnej retoryki, żeby zadowolić »ekstremistów« w »Solidarności«, ale myśli w umiarkowanych kategoriach”.

Wałęsa nie znał dokładnego terminu wprowadzenia stanu wojennego, ale był gotowy na współpracę z komunistami pomimo zbrojnej napaści na „Solidarność”. Dlatego 13 grudnia spokojnie zgodził się na przewiezienie do pałacyku rządowego w Chylicach, gdzie był traktowany jako „gość” rządu PRL. Żona Danuta w towarzystwie księdza Henryka Jankowskiego i Mieczysława Wachowskiego, który miał się za parę godzin stawić u „generała Bogusława Stachury względnie gen. Władysława Ciastonia w gmachu MSW przy ul. Rakowieckiej”, w imieniu męża udała się do Stoczni, gdzie ukonstytuował się Krajowy Komitet Strajkowy. Wobec strajkującej załogi złożyła uspokajający komunikat o rozmowach prowadzonych przez Lecha w Warszawie.

W Chylicach Wałęsa trwał w przekonaniu, że pozostaje niezbędnym partnerem dla władz, ale szybko „dotarło do niego, że kraj nie zastrajkował z powodu Wałęsy” i że „bez doradców – Geremka i innych – jest analfabetą politycznym”. „Prosił, żebym nie robił mu krzywdy” – relacjonował podczas posiedzenia Biura Politycznego rozmowę z Wałęsą Kiszczak. Wartość Wałęsy dramatycznie spadła. Również dlatego, że jego cechy osobiste kompromitowały go nie tylko w oczach działaczy „Solidarności”, ale również w ocenie władz, stąd wypowiedź Kiszczaka:

„Wałęsa nie zmienił się, jest to mały człowiek, żulik, lis, chytry człowiek, chce oszukać partnera. Mówi, że jest zwolennikiem gen. Jaruzelskiego, że stan wojenny był konieczny, ale że powinien trwać trzy miesiące, że nie wszyscy powinni być internowani. Stwierdził, że szkoda, że partia nie wprowadziła stanu wojennego. Jest za socjalizmem, ale bez wypaczeń na dole, socjalizm jest piękną ideą, wdrażanie na dole niedobre. Jest za przyjaźnią polsko-radziecką, przeciw kuroniadzie. Wyczyścił z niej komisję w Gdańsku, nie zdążył tego zrobić w KKP, w prezydium KKP. Chciał odejść z »Solidarności«, ale bardzo prosił go Rakowski i Ciosek. Stwierdził, że pojechał do Radomia i grał i teraz gra. Uważa, że rozwiązanie »Solidarności« jest błędem, nowe związki zawodowe sprawy nie załatwiają. Chce rozmów z rządem. Mówi, że ma rozwiązania. Zagubił się, nie może dogonić pociągu”.


fot. FORTEPAN / Erdei Katalin; https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en12. Mit wierności „Solidarności”
13 grudnia 1981 r. samolot z przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” na pokładzie był na Okęciu. Wałęsę przewieziono do pałacyku rządowego w Chylicach pod Warszawą, gdzie oczekiwał już na niego Stanisław Ciosek. Wałęsa nie został internowany. Komuniści zakomunikowali mu, że jest „gościem” władz PRL. W tym czasie Wałęsa „był tematem wielu istotnych ustaleń” – wspominał później Kiszczak. „Wałęsa to karta polityczna. »My go jeszcze wykorzystamy«” – zanotował w pierwszych godzinach stanu wojennego, relacjonujący nastroje w ekipie Jaruzelskiego, sowiecki gen. Wiktor Anoszkin. Wałęsa wydawał się wówczas bardzo spolegliwy i być może miały na to wpływ rozmowy z funkcjonariuszami bezpieki, również z gen. Czesławem Kiszczakiem, funkcjonariuszami Biura Studiów MSW – płk. Władysławem Kucą, mjr. Józefem Burakiem i mjr. Adamem Stylińskim, a nawet jednym z odpowiedzialnych za śmierć ks. Jerzego Popiełuszki – płk. Adamem Pietruszką. Wałęsa domagał się wprawdzie podjęcia z nim rozmów na wysokim szczeblu, uwolnienia kolegów i szefów regionów z Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, ale „z wyjątkiem tych głupich”, mając na myśli swoich krytyków.

Wałęsa od razu zadeklarował wobec Stanisława Cioska swoje poparcie dla Wojciecha Jaruzelskiego i stanu wojennego, bo przecież „Solidarność” „poszła za daleko”, a on jest „żołnierzem i wykonuje rozkazy”. Akcentowany przez Wałęsę motyw żołnierskiej podległości będzie w relacjach z reżimem stanu wojennego pojawiał się jeszcze wielokrotnie. Zresztą już jesienią 1980 r., nie działając w opresji, po raz pierwszy zadeklarował, że czuje się przede wszystkim człowiekiem „sił zbrojnych”, że lubi „rakiety i czołgi”, a jak rozmawiać, to najlepiej z ludźmi wojska… Jego marzenia mogły wreszcie się ziścić. Musiał być zdziwiony, kiedy kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego, po przeniesieniu do innej rządowej willi w Otwocku, stanął przed nim sam płk Władysław Iwaniec – dowódca Wałęsy z okresu jego służby wojskowej. Iwaniec doradzał Jaruzelskiemu od wiosny 1981 r. właśnie w sprawie Wałęsy. Jakże dwuznacznie sugestywne są słowa Jaruzelskiego zapisane przez niego w pamiętniku Stan wojenny. Dlaczego… na temat relacji Wałęsy ze swoim dowódcą w batalionie łączności 8. Dywizji Zmechanizowanej w Koszalinie:

„Jeśli czasami należało przeprowadzić jakąś niepopularną sprawę, dowódca plutonu korzystał z pomocy Wałęsy. I to z powodzeniem”.          

Takich poufnych rozmów i wspominkowych sesji z Iwańcem było przynajmniej kilka. Z oficjalnego wykazu wizyt składanych Wałęsie wynika, że pierwsze trzy z nich miały miejsce między 17 a 29 grudnia 1981 r. Niewątpliwie zawierały one elementy szantażu (być może odnosiły się do współpracy z WSW?) i służyły jeszcze większemu zmiękczeniu Wałęsy.

W wykazie oficjalnych odwiedzin podczas pobytu Wałęsy w Chylicach, Otwocku, a później Arłamowie (od maja 1982 r.) w Bieszczadach nie ujęto spotkań z ppłk. Czesławem Wojtalikiem. Choć z innych dokumentów wiemy, że w pierwszym okresie izolacji Wałęsy również i on z nim rozmawiał. Czy w ówczesnych grach operacyjnych z Wałęsą, w których główną rolę odegrali Iwaniec i Wojtalik, chodziło o odwołanie się do jego dwóch dawnych lojalności – WSW i SB? Po wprowadzeniu stanu wojennego Kiszczak postanowił przypomnieć Wałęsie okres jego współpracy z SB poprzez zaaranżowanie rozmowy z Wojtalikiem. Z materiałów przekazanych Zachodowi przez archiwistę KGB – Wasilija Mitrochina, wiemy, że Kiszczak przekazał Sowietom następującą informację:

„Wałęsę skonfrontowano z jednym z jego byłych oficerów prowadzących SB i rozmowa ta została nagrana”.


Niewątpliwie chodziło właśnie o Wojtalika. W jednej z odkrytych ostatnio notatek (z 21 stycznia 1982 r.) znajdujemy opis traumy, jaką wywołała u Wałęsy jego rozmowa z oficerem SB z Gdańska:

„Po wyjeździe tow. Wojtalika osoba »333« [kryptonim Wałęsy] stała się ponura i zła. Denerwowało go zaglądanie do jego pokoju. Zwykle przy posiłkach chętnie z nami rozmawiał i żartował. Natomiast w dniu 20 stycznia 1982 r. szybko zjadł posiłek i szedł do swego pokoju. Prawie cały dzień (w godz. 12.30-19.00) przestał oparty o parapet okna i spoglądający bezwiednie w bliżej nieokreśloną dal”.   

Nastrój i samopoczucie Wałęsy przez 11 miesięcy izolacji podlegały silnym zmianom i wahaniom, od stanów depresyjnych do euforycznych. Dużo jadł, mało się ruszał (czasem tylko grał w bilard i ping-ponga), przez co bardzo utył. Uwielbiał czekoladę. Któregoś razu, gdy nie miał humoru, ogłosił nawet protest głodowy. Podglądający go funkcjonariusze zauważ

 



Źródło: niezalezna.pl

 

#historia #media #Solidarność #IPN #TW Bolek #Lech Wałęsa

Sławomir Cenckiewicz