I znowu nas skrzywdzili.
Skargi nie wypłaczemy, nie wykrzyczymy, bo ten żal jest już kamienny. Będziemy milczeć nawet wobec Rodzin.
Ten ból paraliżuje. Może bardziej niż wtedy, już dwa i pół roku temu.
Próbuję zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób kiedyś dawaliśmy sobie radę z wiedzą o Katyniu. Odwracaliśmy głowy od zdjęć, ale czytaliśmy wspomnienia. Jak straszny epizod z czasów strasznej wojny. Od najgłębszego cierpienia odgradzała nas izolacja ze szczelnej pierzyny komunizmu. Groza była tak codzienna, zwyczajna, oficjalna i jawna, że wyraźnie, a może nawet z pewną wdzięcznością, zdawaliśmy sobie sprawę z wielkiej różnicy potraktowania ich strzałem w potylicę a dość szerokim wybiegiem, na którym pozwolono nam rozłożyć koczowisko. Cieszyliśmy się, znajdując tam choćby lekko osłonięte miejsca, w których mogliśmy się kochać. Myśleliśmy, czuliśmy, ale świadomość zatopienia w przemożnej antycywilizacji, zwalniając nas od odpowiedzialności, przynosiła ze sobą ulgę, bo uwalniała nas też od cierpienia.
Wolność, ta porcja wolności, którą nam podarowano, powoli rozkurczała skarlałe czucie i myśli. Ale wtedy pogoniono nas do używania jedzenia, picia, zabawy. Cieszcie się – trąbili teraz zawiadowcy wolności, dotychczas trzymający nas za gardło w imieniu Wschodu – że daliśmy wam swobodę zabawy, wolność sumienia, nie musicie się już bać ani nas, ani Pana Boga, bo my wcale nie byliśmy tacy źli, jak wam się wydawało, a wierząc w Pana Boga, baliście się tylko samych siebie. Bawcie się – namawiały reklamy Zachodu – bo tak bawi się cały wolny świat.
I nawet jeżeli gdzieś, w jakiejś jaskini, dla tych, którzy potrafili używać życia, pojawił się na ścianie napis „Mane, Tekel, Fares”, to my nie tylko o tym nie wiedzieliśmy, ale nawet gdyby nam to powiedziano, to sądzilibyśmy, że przeznaczony jest dla kogoś całkiem innego.
Dopiero gdy gnom ogłoszony przez świat naszym mędrcem i naszą ikoną oznajmia, że trzeba było zwalić wszystkie ciała do jednego grobu, zdajemy sobie sprawę, że jak najbardziej realnie wskazują nam, że nasze miejsce jest tam, gdzie ustanowiona została PRL. Skoro prezydent Rzeczypospolitej, wbrew oczywistym realiom geopolitycznym zakazującym czczenia zamordowanych jako ofiar ludobójstwa, poważył się na pielgrzymkę do Katynia, to powinien leżeć tam, gdzie jest miejsce Polaków wiernych polskości.
Dopiero gdy przywódca administracyjny, przez wielu ogłoszony również liderem moralnym, zamiast ogłoszenia nowego wesołego happeningu, zmienia ton i ogłasza, że „podłość ludzka nie zna granic” i „trudno wykluczać prowokację”, zdajemy sobie sprawę, że nadal żyjemy w PRL-bis, gdzie czynownicy nowej sowiecji wciąż wyśmiewają się z tych, których groby sami znieważyli i zadeptali.
„Komisja nie miała takich zdjęć. Nigdy nie zabiegała o fotografie, które pokazywałyby ciała osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej” – powiedział minister postpeerel, prowadzący śledztwo w sprawie przyczyn śmierci ofiar po-Katynia.
Musimy cierpieć w milczeniu. Nie skarżyć się, nie płakać, nie poddawać się rozpaczy. Nie wiemy, co przyszłość przyniesie światu, ani nawet jaka przyszłość jest nam pisana.
Nasze potrzeby są wielkie, a nasze siły skromne. Wyzwania są ogromne, a pole manewru niewielkie. Ale choć pełni obaw, choć zalęknieni wobec ogromu zadań – wytrwajmy. Tu jest Polska.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.