Wolność dana nam jest jak resztki dla psa, czyli przypadek ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

Polityka na przekór faktom

Czy historię można oddzielić od polityki albo czy politykę można uwolnić od historii?

Czy historię można oddzielić od polityki albo czy politykę można uwolnić od historii? Z pewnością tak, ale tylko wtedy, gdy będziemy zajmowali się przeszłością odległą w czasie i przestrzeni. Nie sądzę, aby historia Wyspy Wielkanocnej mogła stać się w Polsce przedmiotem politycznego sporu. Albo średniowieczne dzieje chińskiej dynastii Ming. Ale już bliższe nam tematy sprawiają, że rozpalają nas polemiczne emocje.

I bynajmniej nie dotyczy to tylko historii najnowszej. Przypomnijmy wojnę ideologiczną, którą rozpętali komuniści przerażeni perspektywą zaplanowanych przez Prymasa Wyszyńskiego obchodów Millennium Chrztu Polski. Usiłowali przeciwstawić tym obchodom własną wersję tysiąclecia polskiego państwa, chociaż sami zarządzali tylko sowiecką kolonią, z historią tego państwa nie mieli nic wspólnego, a na co dzień sięgali do znacznie świeższej tradycji Jakuba Szeli czy Feliksa Dzierżyńskiego.

Reżyser z azjatyckiej dziczy

Czy spory o naszą odległą przeszłość skończyły się wraz z komuną? Ależ skąd. Przypomnijmy niedawną wypowiedź pewnego reżysera i dyrektora teatru, który kwestionował sens wydatków na obchody rocznicy bitwy pod Grunwaldem. Podobno miał powiedzieć: „Co jest porywającego w fetowaniu bitwy średniowiecznej, gdzie azjatycka dzicz starła się z cywilizacją zachodnią? Co za sens wydawania milionów na bitwę pod Grunwaldem?”.

Mówiąc o azjatyckiej dziczy, pewnie myślał o swoich przodkach, w rzeczywistości jednak mówił o sobie. Ale czy możemy lekceważąco wzruszyć ramionami i potraktować go jak nieszkodliwego nieuka i oryginała? Raczej nie, bo jego opinia (tak jak niegdyś bredzenie Gomułki) jest częścią cywilizacyjnej wojny, która – jeżeli ją przegramy – zamieni świat w duchową pustynię i ludzkie śmietnisko. 

Na przeciągu

Historia Polski nierozerwalnie miesza się z polityką. Dlaczego tak się dzieje? Bo należymy do narodu, który zbudował swoje państwo w miejscu, w którym nieustannie wieje wiatr historii. Od zawsze groziły nam – jak śpiewa Jan Pietrzak – „obce orły na proporcach” i zawsze musieliśmy mieć dość siły, żeby je w razie potrzeby przepędzić. Różnie z tym bywało: czasem Polska była jednym z największych mocarstw Europy, a czasem znikała z jej mapy. Wielokrotnie broniła Zachodu przed zalewem barbarzyństwa, ale nierzadko ulegała też własnym słabościom i obcym zmowom. Zawsze też było tak, że jedni gotowi byli bronić wspólnego dobra i trudzić się dla pomyślności swoich dzieci i kolejnych pokoleń, a innym było wszystko jedno, byle nie zmarnować żadnej okazji dostatniego „tu i teraz”.

Zawsze byli tacy, którzy gotowi byli poświęcić wiele, by żyć według uniwersalnych zasad, nie zawieść poprzedników, wychować następców, zachować wolność i ocalić honor, cieszyć się poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Ale mieli też wokół siebie takich, których zajmował tylko własny interes, którzy najbardziej cenili własną wygodę i przyjemności, nie dbali o przyszłość, żyli według dewizy „po nas choćby potop”. Od tego, kto aktualnie był górą, zależała kondycja rodziny, narodu, państwa, kultury.

Zło przegrywa

Kiedy w 1914 r. żołnierze Piłsudskiego wkraczali do zaboru rosyjskiego, polscy poddani cara ryglowali przed nimi drzwi i zamykali okna. Kiedy w 1920 r. bolszewicka armia szła na Warszawę, to polscy zdrajcy, jadący z taborami tej armii, w polskich miasteczkach zakładali czerwone komitety. Kiedy Sowieci dzielili się z Niemcami Polską w 1939 r., to polscy literaci w okupowanym Lwowie pisali o upadku „pańskiej” Polski, a polscy geszefciarze w okupowanej Warszawie zapisywali się na volkslistę. Kiedy po Jałcie Żołnierze Wyklęci poświęcali życie przegranej sprawie, to także polscy ubowcy wyrywali im paznokcie. Kiedy zdesperowani robotnicy z kamieniami szli na czołgi w Gdańsku i Szczecinie w 1970 r., to polskie ZOMO i wojsko otwierały do nich ogień z karabinów maszynowych. Kiedy w Smoleńsku zginął Prezydent oraz generałowie i patrioci różnych opcji, to polscy urzędnicy i dyplomaci sprzedawali ich pamięć za judaszowe awanse i nagrody. Tak było i tak jest, bo zło, także w historii i polityce, zawsze będzie towarzyszyło naszemu życiu.

Ale czy to znaczy, że mamy z tym się zgodzić i bezradnie rozłożyć ręce? Przecież historia uczy, że zwykle zło przegrywa z dobrem. To Piłsudski wywalczył polskie państwo, to polska armia pognała bolszewików z powrotem na Wschód, to Polskie Państwo Podziemne zbudowało legendę niezłomnego oporu, która pomagała Polakom przetrwać komunistyczną niewolę, to Solidarność nadwerężyła mury imperium zła i dała nam szansę wybicia się na niepodległość. Historia pokazuje, że żaden wysiłek nie jest daremny, a polityka – zanim też stanie się historią – chętnie z tego doświadczenia korzysta.

Na służbie u obcych

Dzisiaj historia też jest jedną z osi politycznego sporu. Znów podnosi łeb hydra niewoli. Ktoś walczy z pamięcią o ofiarach Smoleńska, ktoś stawia w Ossowie pomnik sowieckim najeźdźcom, ktoś chce przywrócić sowiecki pomnik w Warszawie. Polacy z mentalnością poddanych znów dopchali się do władzy. Jest urząd, który chce ograniczyć, a najlepiej zniszczyć katolicką i patriotyczną telewizję. Jest ministerstwo, które stawia sobie za cel obniżenie poziomu polskiej szkoły, zredukowanie i wykoślawienie nauki historii, wyrugowanie narodowej literatury, ograniczenie religii. Są aferzyści, którzy sponsorują kłamliwy film, jest z pozoru szacowne wydawnictwo, które dla „kasy” publikuje antypolską i załganą książkę, są władze miasta, które dopuszczają do występu skandalistki w rocznicę Powstania Warszawskiego. Są celebryci historii, którzy kiedyś nie widzieli niczego niewłaściwego w tym, aby należeć do kombatanckiej organizacji razem z ubeckimi zbrodniarzami, a dzisiaj dla pieniędzy czy orderów podżyrują każdą niegodziwość.

To historia sprawia, że jesteśmy Polakami. To dzięki historii i kilkudziesięciu poprzedzających nas pokoleniom posiadamy własne państwo. Polityka, której celem jest wynarodowienie Polaków i likwidacja ich państwa, zawsze zaczyna się od eliminowania historycznej pamięci. Ludziom, dla których jedynym sensem życia są pieniądze, historia przeszkadza w zdobyciu i utrzymaniu władzy. Przeszkadza im silne państwo, bo wtedy trudniej jest robić lewe interesy, przeszkadza im naród, bo narodowej wspólnocie łatwiej zorganizować się przeciwko oszustom, przeszkadza im religia, bo pokazuje i piętnuje zło. A ponieważ dowiedzieli się z historii, że najlepiej kradnie się w koloniach, chętnie przyjmują każdą obcą protekcję w zamian za pozostawienie im administracji nad protektoratem.

Ale że byli miernymi uczniami, więc nie doczytali, jaki los często spotykał miejscowych zarządców kolonii.


 



Źródło: