Działania rządu Donalda Tuska w sprawie powodzi, która dotknęła południowo-zachodnią Polskę, obnażyły wiele słabości – w tym nieudolność i brak koordynacji. PR-owa próba wyjścia z twarzą poprzez transmisję posiedzeń sztabu kryzysowego jeszcze bardziej pogłębiła ten stan, bo jest bezcennym źródłem wiedzy dla wrogich służb specjalnych. Rosjanie na talerzu dostali bowiem pełny pakiet informacji o słabościach naszego kraju w sytuacji kryzysu.
Ogromna powódź, która dotknęła południowo-zachodnią Polskę, to wielka tragedia dla wielu Polaków, którym woda odebrała dorobek życia. Przez najbliższe miesiące, a wręcz lata będą starali się wrócić do normalności. Rola państwa w tym bardzo trudnym procesie jest kluczowa. Niestety już widać, że rząd Donalda Tuska nie zdał egzaminu w sytuacji kryzysu.
Najpierw rano w piątek 13 września szef rządu uspokajał, że sytuacja nie jest alarmująca. Było jednak wręcz odwrotnie. Premier Tusk powinien bić na alarm, ostrzegając o zagrożeniu i nawołując do ewakuacji. Od przynajmniej trzech dni – zarówno z Komisji Europejskiej, jak i Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – napływały do niego prognozy o ekstremalnie silnych opadach, przewidujące potężne powodzie. Gdy wielka woda już nadeszła, zalewając kolejne miejscowości, zawiodła komunikacja. Mieszkańcy zagrożonych terenów zostali przez rząd praktycznie pozostawieni sami sobie. Wspierali ich sąsiedzi, znajomi, a także strażacy, policjanci oraz żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej. Na części zalewanych terenów nie było zasięgu telefonów komórkowych. Do mieszkańców zmagających się z powodzią nie docierały żadne sygnały np. o ewakuacji.
Odpowiedzią PR-owców Tuska są transmitowane na żywo posiedzenia sztabu kryzysowego, w których oprócz premiera brali udział także m.in. członkowie jego rządu. Nie mają one jednak wiele wspólnego z realnym zarządzaniem kryzysowym. To cyniczny teatr na potrzeby polityki. Zresztą faktycznie przebieg tych posiedzeń obnaża słabość rządowej administracji, niekompetencje instytucji kluczowych dla bezpieczeństwa RP, a co za tym idzie, ujawnia jak na dłoni niedoskonałości państwa jako całości w sytuacji kryzysowej. Rząd Tuska z powodów czysto politycznych naraża więc na szwank bezpieczeństwo państwa, dając wrogim wywiadom, w tym służbom Rosji i Białorusi, doskonałe źródło informacji na temat skuteczności procedur, koordynacji i wszelkich innych bardzo istotnych elementów składających się na całość systemu reagowania kryzysowego. To bezcenna wiedza o tym, jak zadziałają polskie państwo i jego organy oraz instytucje w momencie np. wybuchu wojny. Pozwala też np. przygotować operacje dezintegrujące funkcjonowanie kraju.
Kluczowym elementem w sytuacji kryzysowej jest jasny, klarowny przekaz i skuteczne dotarcie z nim do możliwie jak największego grona obywateli. Podstawą tego procesu jest zaufanie do administracji rządowej. Premier Tusk, przekazując 13 września fałszywe informacje o tym, że prognozy dotyczące opadów – a co za tym idzie, powodzi – nie są alarmujące, podkopał poważnie ten fundament. Jak bowiem obywatele mogą dziś w 100 proc. uwierzyć, zaufać szefowi rządu, który poinformowałby – zgodnie zresztą z prawdą – o innych poważnych zagrożeniach? Część obywateli po prostu mu nie uwierzy, nie podporządkowując się jego komunikatom. Konsekwencje tego są bardzo poważne. Wywołuje to potężny chaos w sytuacji kryzysu, na czym zyskują nasi wrogowie, np. Rosjanie.
Wyobraźmy sobie sytuację skrajnego zagrożenia. Rosjanie prowadzą zakrojoną na szeroką skalę operację dezinformacyjną wskazującą, że w najbliższym czasie planowany jest atak militarny na Polskę. W mediach społecznościowych, a także klasycznych mediach – nie tylko w naszym kraju, lecz także za granicą – pojawiają się materiały o rzekomych przygotowaniach do wojny. W tym samym czasie na terenie naszego kraju buduje się atmosferę zagrożenia, dochodzi do skoordynowanych aktów sabotażu bądź wręcz ataków terrorystycznych, zaczynają się problemy z dostawą prądu, Polacy ustawiają się w kolejkach do banków i bankomatów, rozpoczynają się ewakuacje z kraju. Spirala paniki się napędza. Wówczas premier Tusk wychodzi i zgodnie z prawdą przekonuje, że należy zachować spokój, bo sytuacja nie jest alarmująca. Ilu Polaków faktycznie mu uwierzy? Zyski Rosjan są ogromne, a chaos w naszym kraju się pogłębia.
Komunikacja to poza zaufaniem kluczowy element skutecznego zarządzania kryzysowego. W 1997 r. istotne okazały się komórki. Od tego czasu minęło 27 lat. W tym okresie doszło do potężnego skoku technologicznego. W momencie kryzysu okazało się jednak, że mieszkańcy zagrożonych terenów mieli problemy z zasięgiem swoich telefonów komórkowych. Wiemy o tym z relacji osób wypowiadających się w mediach. Jak to możliwe, że doszło do komórkowego blackoutu? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa z punktu widzenia bezpieczeństwa RP. Sprawa braku zasięgu na terenach zagrożonych powodzią powinna być drobiazgowo przeanalizowana przez odpowiednie służby, w tym przede wszystkim Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która powinna sprawdzić procedury wdrożone u operatorów komórkowych. Zresztą nie można wykluczyć w tym zakresie żadnego scenariusza, również zakładającego celowe zakłócenie sygnału. Na jakiej bowiem podstawie można dziś wykluczyć, że Rosjanie nie przeprowadzili podczas powodzi testu w tym zakresie? Oczywiście ten scenariusz może wydawać się mało prawdopodobny. Być może podczas powodzi zniszczeniu uległy BTS-y. Jeśli tak faktycznie było, to z jakiego powodu operatorzy nie uruchomili mobilnych stacji mogących utrzymać zasięg? Nie mówiąc już o błyskawicznym włączeniu np. starlinków umożliwiających internetowy przesył danych. Takie analizy dotyczące skuteczności łączności i komunikacji w sytuacji kryzysu powodziowego w Polsce, Czechach czy Austrii na pewno są na bieżącą opracowywane przez rosyjskie służby. To przecież bezcenna wiedza o słabościach przeciwnika. Brak łączności w sytuacji ataku to gwarancja wywołania chaosu, a co za tym idzie zaskoczenia prowadzonymi działaniami.
I wreszcie trzeci element. Transmitowanie na żywo posiedzeń sztabu kryzysowego kierowanego przez premiera Donalda Tuska. Dotychczas taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Nie bez powodu. Takie działania godzą w bezpieczeństwo państwa, są podaniem na tacy rosyjskim i białoruskim służbom fundamentalnej wiedzy o zachowaniach poszczególnych instytucji istotnych dla bezpieczeństwa RP w sytuacji kryzysu.
Niemal online analitycy wrogich wywiadów mogą przekonać się nie tylko o obowiązujących procedurach i sposobie ich wdrażania, lecz także zdobyć dane niezbędne do opracowania charakterystyki poszczególnych urzędników odgrywających ważną rolę w systemie zarządzania kryzysowego – od premiera, ministrów, przez wojewodów, na oficerach policji, straży pożarnej czy wojska kończąc. Mogą być one potem wykorzystane np. w operacjach dezinformacyjnych.
Jeśli ktoś myśli, że Rosjanie nie analizują bardzo drobiazgowo posiedzeń sztabu kryzysowego kierowanego przez szefa rządu, to muszą być bardzo naiwni. To naprawdę potężne, bezcenne źródło dla wrogich służb specjalnych. Donald Tusk zdecydował się na to z powodów czysto politycznych, chcąc poprawić PR swojego rządu i uratować jego wizerunek. Trudno przypuszczać, aby polityk z takim doświadczeniem nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, jakie rodzi to dla bezpieczeństwa państwa. Wszystko w sytuacji trwającej za naszą wschodnią granicą pełnoskalowej wojny i opinii analityków wskazujących na rosnące ryzyko rosyjskiego ataku na kraje bałtyckie.